Zobacz temat
 Drukuj temat
Finite
Choo
i.imgur.com/t2xvtud.png

Kręgi przetoczyły się między torsem a ręką jak paciorki różańca; dłoń zatrzymała się na wzniesionym do ust krzyżu. Słowa drgały od śmiechu; mięśnie od trzymającego je w bezruchu napięcia.
-Boże, bądź cicho.
Pod przyłożoną do nich dłonią usta zapadły się jak otworzone wieczko puszki; Bóg nie komentował, nie patrzył, nie istniał; śmiech.
- Bądź cicho.
Palce zwilżone między wykrzywionymi w uśmiechu wargami wytarły się o policzek Claude'a pozwalając jego własnym do nich przylegnąć; w ich ślady poszła reszta ciała, jak szereg doganiający tego, kto przed niego wystąpił.
- Najpierw sam przestań pierdolić.
- Próbuję.
Kości rozgrzały się jak pręty, gotowe przepalić się przez jego tkanki i przypiec Claude'a; spod jego własnego dotyku Ralf chwilami cofał się jakby parzył go i naznaczał permanentnymi bliznami; w pozostałych pozwalał mu się przez niego przetapiać.

Myśli - zbyt zdyszane by przekazać to co miały - dogoniły odruchy; ich urwane w łapczywych oddechach słowa rozjaśniały umysł kawałek po kawałku, jak rozedrgane ognie świec; jedynie pożar, mogący zostać wznieconym wraz z przewróceniem chociaż jednej z nich, zdawał się móc wyciągnąć wszystko z mroku i tym samym zostawić w miejsce tego poczerniałe zgliszcza, zdradzające co było czym niewiele chętniej niż ciemność, c i e m n o ś ć, ciemność nastała tylko na jedno mrugnięcie, w trakcie którego ani słońce ani księżyc nie było obecne. Zawisła pod sufitem i patrzyła Ralfowi prosto w oczy; nie wiedział czy miał je zamknięte.
Oplatał palcami przerzuconą nad jego mostkiem rękę jak faraon heka; przed niespełna godziną z nie mniejszym zawzięciem zacisnęła się na jego krtani tylko po to by spłynąć wzdłuż szyi i z niespodziewanym ciężarem osiąść pięścią na sercu; nekhakha spleciona z cienia leżała luźno w wiszącej nad głową lewej ręce, jakby w półśnie zamachnął się, świst, goniąc wszystkich do stawiania mu grobowca. Na jego zarys mógłby patrzeć do końca życia, tak jak zrzuciwszy z siebie insygnia Ozyrysa robił to stojąc w oknie; szklane oczy wodziły jakiś czas po korytarzach; w komnatach było wszystko czego miałby zapragnąć w życiu pośmiertnym.

Z podmuchem wiatru z nieba ześlizgnął się szary obłok, jak skóra z łososia pod gładkim i pewnym ostrzem; ustąpił miejsca różowemu świtowi, przeplatanemu białymi pasmami; zdawał się skwierczeć gdy na linii horyzontu kwitło słońce. Rozsypane w wyschniętych fontannach łuski monet skrzyły się złotem; gdy Ralf podniósł głowę nimb wyściełających poduszkę włosów przetopił się w opadającą na oczy koronę. Claude zlewał się z rozlaną na łóżku wygrzaną kołdrą.
Wezbrana w porach krew zajarzyła się gdy przetarł szyję dłonią; przykrył ją foulard - kołnierz ortopedyczny zachodnich cywilizacji; nie pozwalał głowie opaść, nawet jeśli robiły to powieki, zachęcał do wyprostowania pleców i mimowolnego patrzenia na wszystko z góry, zza tej nisko wiszącej linii rzęs, nawet jeśli było się równie nieobecnym co nieboszczyk z przetrąconym karkiem.
Objęty własnymi ramionami i zapadnięty w sobie, jakby próbował zaczerpnąć ciepła z własnego wnętrza, Ralf ruszył korytarzem, schodami, korytarzem, korytarzem, znów schodami; spocone okna rozmazywały wiszące w ich ramach obrazy.

- Ciężka noc?
- Nie - popatrzył na nią. - Tak.
- Mogłeś przyjść. Pogadać.
- Miałbym odebrać ci spokojną noc?
- Nie w każdej samotności jest spokój.
Chciał się śmiać; w jej słowach słyszał jedynie próbę wyegzekwowania zapewnienia, że:
- Możesz przychodzić jeżeli chcesz.
- A Claude?
I tak dotrze do niego każde twoje słowo.
Ralf wzruszył ramionami. Shujuan jeszcze raz mu się przyjrzała.
- Ale trzymasz się świetnie.
- Okowa dobrych przyzwyczajeń - oznajmił, nie patrząc na to, co zdążyło się z ich wyzwolić. - Nie wiem jak ty, ale wolę nadal udawać, że za pół godziny powinienem być w biurze; wówczas by mnie to nie cieszyło.
- Biały kołnierzyk?
- Kitel? Byłaś pielęgniarką, ale nie chce mi się wierzyć, że ominęły cię te żniwa. Zwolnienie?
Shujuan pokręciła głową.
- Onkologia, czy inny oddział porzucony z braku zajętych własną chorobą odwiedzających?
- Dom opieki społecznej.
Starcy; zlęknieni młodzieży przyklaskiwali jej, pamiętając własne okrucieństwo z tych lat, rozbestwioną brawurę, nieoswojone idee; klask klask klask, zero słowa sprzeciwu. Z uprzejmym zainteresowaniem popatrzył na Shujuan.
- Teraz wszyscy jesteśmy trochę jak starcy. Nasi przyjaciele umarli, przyjaciele wszystkich wokoło umarli, sami też zaraz możemy. Brydż czy bingo? Zabijmy czas zanim on zabije nas.
- Coś sugerujesz?
- Nie powinnaś go tracić. Widzę jak wybiegasz gdzieś myślami, mi też się to zdarza, ale - najwidoczniej - w przeciwieństwie do ciebie wiem jakie to niezdrowe i sam się przed tym powstrzymuję, jeśli kierunek to nie kolejny dzień, tydzień, może miesiąc.
- Rok?
- W obecnym układzie nie dożyjemy roku.
- Ale mamy czas na odpowiednie zmiany.
- Co przez nie rozumiesz? Te, które zdążyłem już podpatrzeć są dalekie od bycia o d p o w i e d n i m i, ale kto wie, czy nie są także jedynymi jakie my sami moglibyśmy wprowadzić.
Shujuan przytaknęła.
- Ty przynajmniej posiadasz jakieś wykształcenie, które obecnie się przydaje - mogłabyś poszerzyć swoją wiedzę z zakresu medycyny. Każdemu przydałby się lekarz. Ja-
- Ty. Kim t y byłeś?
- Nie byłem - uśmiechnął się. - Zajmowałem się. Zajmowałem się sprawami prawnymi przy ubezpieczeniach kredytów eksportowych - wyrecytował. - Jestem pewien, że każdy by się teraz ucieszył na stare lub nowe przepisy.
- Przydałyby się.
- Obawiam się, że wystarcza tu prawo pięści.
- Zamknęłaby czyjeś usta zanim ten znalazłby odpowiednio brzmiące słowa.
- Otóż to. Między tymi ludźmi jakoś działa kodeks moralny, ale każdy ma inny, a narzucenie własnego nie kradnij, nie zabijaj, miałoby chyba odwrotny do zamierzonego skutek.
- My żyjemy, oni próbują przetrwać.
- I my też powinniśmy skłonić się bardziej ku temu drugiemu, ale nawet o tym nie pomyślimy mając w pamięci nagromadzone tu zapasy.
- Później-
- Później je uzupełnimy.
Wisząca w powietrzu wilgoć skropliła się i ciężko opadła na chodniki; czas związał się w fizyczną formę i zabębnił palcami Ralfa o blat odmierzając ćwiartki sekundy.
- Perfumy?
- Pytasz mnie o to, ale czy Fei pokazała ci swoją kolekcję biżuterii? Tak, perfumy. Posłuchaj, znałem kobiety, które myły zęby ten jeden dodatkowy raz gdyby przypadkiem miały zostać pocałowane. Czy nie o ten dodatkowy wysiłek chodzi w społeczeństwie, cywilizacji? Rafael rzeźbi kolumnę, Camila się depiluje, Ralf używa perfum, a ty?
Zaśmiała się.
- Ładnie pachniesz.
- Dziękuję - uśmiechnął się.

Źrenice Fei zapulsowały w jej szeroko otwartych oczach; ich czerń błyszczała pustką i jak czysta tablica prosiła o zapisanie, gdy przysiadając się do stołu, do Ralfa, nie przestawała milczeniem domagać się wyjaśnień; Shujuan zdawało się to bawić.
- Ralf twierdzi, że stara się dla nas.
Jej głowa zadrgała z przekąsem.
- Ralf wyglądał równie dobrze gdy się poznaliśmy.
- To sarkazm?
- Nie.
- Nie mogę tego powiedzieć o tobie, ale byłaś - pauza, słowo, słowo, słowo - obiecująca.
- Nie o to mi chodzi.
Ralf wzruszył ramionami. Shujuan biegała po łąkach przyszłości, namalowanej przez niego jak upiększający zamawiającą go osobę portret, albo plan architektoniczny, który miał nigdy nie zostać zrealizowany z braku funduszy mogących pokryć jego nierealne założenia, ale ładnie wyglądał.

Napinały atmosferę jakby z braków innych problemów - pożywienie! woda! elektryczność! - pozwoliły sobie na wypełnienie luk po nich produktami innych niezaspokojonych i walczących o uzasadnienie potrzeb; mam prawo, należy mi się - w następstwie odebrania; chciałabym, czy możesz? - w rezurekcji perspektyw; wystarczyło zatroszczyć się o te drugie, by w kwitnącej potrzebie spłacenia nadwyżki przysług móc dopomnieć się o własne, z taktu nazwane koniecznościami. Czekały na końcu języka, a śmiech łaskotał go w gardło; ze wspartą na zaciśniętej dłoni głową patrzył na to rozleniwionymi oczami.

- Ona się nie da.
- Mówiłem.
- Zhanna?
Linią ust Claude'a przebiegł uśmiech, zostawiając za sobą kłęby białego dymu; ściana mgły którą utworzył odcięła ich od siebie.

- Powinnam ci pogratulować?
- Jesteśmy najcenniejszym zasobem, rzadkim minerałem, a każde towarzystwo jest w cenie. Powinniśmy się o siebie troszczyć.
Pustka pokoju Shujuan przytaknęła.
- W pojedynkę tracimy na wartości.
Brawo.
- Dlatego tak, zszyłem go, i tak, starałem się pilnować, by drugie podejście do szycia nie musiało się odbyć na skrawkach skóry po amputacji.
Powieki Shujuan zamigotały przed jego oczami jak klatki niemego filmu; kontynuowała porzucony przed paroma sekundami wątek z tym samym zacięciem, jakby zupełnie nie pamiętała, że cokolwiek go przerwało; zdawała się być nieświadoma, że tym razem to on naśladował ją:
- To dobra robota jak na kogoś kto-
- To nie mogła być lepsza robota. Miej to na uwadze zanim kolejny raz westchniesz do tej blizny.
- Denerwuje cię to.
Nie, co innego.
- Tak, Shujuan, co chwila przypominasz mi, że moje starania nie wystarczyły, jeszcze chwila a zapomnę jak paskudnie to wyglądało; przecież to nic ponad rozdarte spodnie! Może porozmawiamy o tym gdy przy najbliższej okazji sama wybronisz magisterkę na żywym-
Wciskające się między jego słowa kroki, które szły od otwartych drzwi aż do samego salonu zamilkły.
- Ralf, wiesz że nie chodzi jej o to, by ci dokuczyć - wyartykułował Claude, z tym samym przejrzystym spokojem, w który on sam niemal nieświadomie opakowywał własne kłamstwa. - Sam mówiłeś o zanikających umiejętnościach, więc może posłuchasz i na przyszłość będziesz wiedział, że-
- Płaty skóry powinny równo do siebie przylegać.
- Skoro wiem już tyle samo co ty postaraj się mnie wyprzedzić.
- Ralf - próbowało go dogonić jego imię; powoli wstał i ruszył w kierunku drzwi. - Ralf, przepraszam.
- Postaraj się zrozumieć jego ambicje. Co jak nie one-
Trzask.
Pustka korytarza przywitała go milczącą aprobatą jak kulisy schodzącego ze sceny aktora.


Edytowane przez Choo dnia 27-10-2016 23:16
 
wewau

i.imgur.com/0WP3pbH.png

- Nie powinnam.
Shujuan skrzyżowała ramiona na piersi; w nowo utworzonych w nadmiarze materiału załamaniach zdawała się niknąć i to wrażenie jedynie potęgowały kontrolne, ukradkowe rzuty okiem znad postawionego kołnierza. Udawał, że ich nie dostrzegał - z ramionami rozpostartymi na boki przechadzał się po murze odgradzającym taras od dwupiętrowego spadku, z uporem wpatrując się w ciemne i martwe okna, jakby w którymś zaraz miały rozbłysnąć światła.
- Nie powinnaś - zgodził się z nią - ale oko opatrzności też nie powinno było się od nas odwrócić, a jednak to zrobiło. Wie, że kierowały tobą dobre chęci - on sam zszył mnie w dobrej wierze. Pozwól mu ochłonąć.
- Był wzburzony.
- Wszyscy jesteśmy, jedynie ukrywamy to z różnym skutkiem. Mogę z nim porozmawiać, jeśli-
- Nie-
Panie, nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie, mówiły jej oczy, będące zarazem oczyma wiernych zgromadzonych pod wysokim sklepieniem katedry; odarte z indywidualizmu i bezwiednie powtarzane każdego tygodnia w zakorzenionym w moralności nawyku wyznanie win rezonowało donośnym, choć pustym jak ich słowa echem; napotkawszy spojrzenie Shujuan Claude przetrzymał je, aż sama w zakłopotaniu podniosła wzrok na tryptyk za jego plecami, podczas gdy on niczym mający do zaoferowania nieosiągalne dla niego samego odkupienie kaznodzieja wraz z wiernymi niemymi wargami powtarzał ale powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja; jako jedyny ze stopni, na których przyszło mu stać widział, jak z frontowego witraża święty Józef z dzieciątkiem przypatrywali się temu zbiorowemu manifestowaniu zakłamania ze znudzeniem; od 1913 widzieli zbyt wielu pogan bezmyślnie naśladujących nowych włodarzy, zbyt wielu politeistów hołdujących przede wszystkim sobie i idei prosperity.
- To dla mnie żaden kłopot. Powiedz tylko słowo.
- Gdybyś mógł... Nie chciałam go w żaden sposób urazi-
Wysoki, urwany okrzyk przypominał owację dla potknięcia; pięty obsunęły się, wypuszczony spomiędzy palców z powodu zaskoczenia papieros z sykiem zgasł na wilgotnym od deszczu i rosy żwirze w dole. W ciszy rozbrzmiał przeplatany ze skowyczeniem spazmatyczny śmiech, kiedy zwinięty Claude poddał się woli potłuczonych wskutek upadku kości i wsłuchawszy się w trzeszczenie stawów skręconych w tym pierwszym i ostatnim szarpnięciu pozwolił sobie powoli rozprostować się na kamiennych płytkach. Wykrzywiona przerażeniem, ale i politowaniem twarz Shujuan przesłoniła zarówno księżyc, jak i dostrzeżone na Drodze Mlecznej kałuże krwi, jego krwi; gwiazdozbiór Roztrzaskanej Czaszki musiał nie płonąć tej nocy dostatecznie jasno, czego Claude nieomal pożałował, kiedy wreszcie podźwignął się z ziemi.
- Jesteś cały?
- Niewiele zabrakło.

Ralf poruszył się; poduszka wsparta o jego bok obsunęła się, a w ślad za nią głowa ułożonego w poprzek Claude'a, pierś i wreszcie oba łokcie, które wbiły się w materac, zostawszy zmuszonymi do utrzymania ciężaru górnej obręczy w pożądanym półleżeniu. Poprawione skrzydła obwoluty zaszeleściły; wraz z latarką odłożył książkę obok siebie pomarszczonym grzbietem do góry na moment potrzebny do podciągnięcia się do siadu. Latarka obróciła się w dłoni i snop ostrego światła znów omiótł właściwą stronę.
- Mogłeś powiedzieć, że zdrętwiałeś zamiast tak się wiercić.
- I jak byś się do tego ustosunkował, skoro nie słuchałeś mnie od dobrej chwili?
- Słuchałem; zawsze słucham - Wykaligrafowane litery wraz z wprowadzeniem do nowego rozdziału zniknęły po przewróceniu kartki. - To że niekiedy sprawiam odwrotne wrażenie to zupełnie inna kwestia. Powinieneś się przyzwyczaić.
- A ty nad sobą popracować - nieignorowanie rozmówcy to elementarz savoir vivre'u. Może powinienem przynieść ci podręcznik do nauki dobrych manier?
- Nie ma takiej potrzeby - ale będąc na twoim miejscu przynajmniej bym do niego zajrzał na miejscu, kiedy już udasz się po rozmówki francuskie dla siebie. Zachęcam.
- Widzę, że nieprędko zamkniemy ten temat.
- Nie znasz nawet podstaw - Zagięcie rogu; zatrzaśnięty i odrzucony Wolter z trzaskiem uderzył o blat szafki. - Ralf, rozmawialiśmy z Gaspardem o tobie przy tobie i nie zorientowałeś się, ponieważ utrzymywaliśmy właściwy ton; ciebie nie mógłbym w ten sam sposób nawet o niczym uprzedzić ani niczego wtrącić bez niepotrzebnego zwracania uwagi. Ilu zna tu drugi, trzeci język obcy?
- Twoja troska bywa doprawdy wzruszająca, ale-
- Spojrzenie potrafi powiedzieć wiele, ale jedynie pod warunkiem, że zostanie dostrzeżone - wtrącił, odrzuciwszy kołdrę; świece zgasły. - Nie każę ci być biegłym w mowie i piśmie; naucz się kilku haseł. Na wszelki wypadek.
- Pomijasz moje zdanie w tym względzie - dlaczego nie niemiecki? Dlaczego to ja mam-
- Czy powiedziałem, że nie? - przerwał mu niecierpliwie. - Gdyby Shujuan pytała - rozmawiałem z tobą i nie masz jej niczego za złe. Dobranoc.

- Nie przeszedłbyś się ze mną? - Zhanna wstawiła zebrane po śniadaniu naczynia do zlewu. Nie wiedzieli co z nimi zrobić - niekiedy zmywali, niekiedy zrzucali z nich resztki i pakowali w worki, związywali i wstawiali do kontenera na odpady, który jeszcze zdążono opróżnić zanim po służbach sanitarnych pozostały wspomnienia; miały tam zaczekać na lepsze czasy. - Nie możemy każdego dnia podbierać wam rzeczy.
- Być może przeszkadzałoby nam to, gdybyśmy przedtem nie żyli w komunie - Przytrzymał drzwi, przepuszczając Zhannę przodem i wyprzedził ją, by podważyć wieka; mogliby zapełnić wszystkie trzy pojemniki, a i tak byliby w posiadaniu kilku, jeżeli nie kilkunastu porcelanowych zastaw. - Z przyjemnością. Fei? Fei!
Kroki; z zalanego mrokiem wnętrza wychynęła wezwana i wyraźnie zaambarasowana Fei ze zgniecionymi kartonami i butelkami w ramionach, które przyciskała do wąskiej piersi tak jak musiały czynić to zdeterminowane matki tuż przed porzuceniem przy drodze nowonarodzonych dzieci, dziewczynek.
- Przeliczyliście to z Ralfem na samym początku, prawda? - upewniła się, a kiedy zachęcił ją, by przeszła do meritum Fei zerknęła na Zhannę i z pewnym ociąganiem podjęła:
- Mamy po dziesięć litrów na głowę - dwanaście przy podzieleniu przydziału Chena. Na jak długo nam to wystarczy?
- Tydzień, może dwa. Mówiłaś już o tym Ralfowi?
- Jeszcze nie, dopiero-
- Pójdziesz do niego teraz i zapytasz czy- Claude urwał; na szali mierzącej obciążenie sumienia przy ziemi leniwie kołysały się wyniesione chyłkiem baniaki, których zniknięcie zbiegło się w czasie z pojawieniem gości; nikt nie zadawał pytań, na które niebudząca podejrzeń odpowiedź wydawała się aż nazbyt oczywista, nikt, nawet Ralf, który nie zadał sobie trudu przeprowadzenia rewizji - bądź zrobiwszy to i zakrztusiwszy się zdumieniem postanowił przemilczeć ich obecność, mylnie, ale niebezpodstawnie przypisawszy mu dwulicowość, chociaż wystarczyłoby przeszukać wszystkie komody, wszystkie zakamarki, by zrozumieć, że przy defraudowaniu tej nieustannie pnącej się ku wyższym wartościom na wykazach kursów waluty, jaką stanowiła woda pitna nie uwzględnił wyłącznie swoich interesów!
- Nie pytaj o nic, sam to zrobię; przekaż mu, że wrócimy za dwie-trzy godziny.

To krzyki, nie przedmioty czy uderzenia zdawały się rozkruszać pokryte misternie utkanymi sieciami pęknięć witryny; wrzaski i rozproszone przez przeszkody porykiwania niczym hieny odurzone zapachem juchy ich śladem przemierzały ulice; krążyły tuż obok; przeganiały zwierzynę, by ta - zdezorientowana i przelękniona - sama nań wpadła w próbie przerwania zwartego szyku. Zapomniawszy o poprzednim, identycznym incydencie (z premedytacją zakwalifikowawszy go jako jednorazowy wybryk!) znowu weszli na cudze terytorium łowieckie - ponieważ nie mogło być mowy o niczym innym, nie kiedy ludzie dobrowolnie i ochoczo zniżali się do poziomu bydląt. Możność wzbudzenia strachu w sercach dawała złudne poczucie władzy; wreszcie mogli powziąć odwet za te wszystkie dni, gdy sami wstawali umartwieni po bezsennych nocach; gdy zżymali się w pozornie pokornym milczeniu znosząc reprymendy, na które nie zasłużyli; gdy wrzeli w furii z wymuszonym uśmiechem na pogryzionych ustach, składając innym wyrazy uznania dla niewłaściwie przypisanych zasług, dla zaszczytów i podwyżek, samemu nie zostawszy nagrodzonym chociażby dobrym słowem. W przeciwieństwie do innych odgałęzień pierwotne prawo pięści nie wprowadzało niepotrzebnych rozróżnień, nikomu nie udzielało ochrony, nikogo niepotrzebnie nie zachowywało przy życiu - wobec niego wszyscy byli równi, z odstępstwem od reguły w postaci uwzględnienia zasady pierwszeństwa silniejszego: pięści ustępowały nożom, noże broni palnej, jednostki poddawały się grupom, grupy masom.
- Tędy.
- Będziemy szli-
- I tak zostaliśmy uznani za zmarłych, możemy iść dokądkolwiek; zostawimy ich w tyle i wtedy zaczniemy się martwić którędy wrócić.
- Możemy po drodze wpaść na innych - Zhanna wyraźnie zwolniła; zatapiała palce w bokach, jakby mogła w ten sposób zatamować rozlewający się w piersi ból. - Możemy tak iść aż do pierdolonego Pekinu.
- Porozmawiaj z nimi o tym - jestem pewien, że z chęcią wysłuchają twoich zażaleń po tym jak już cię zerżną. Możemy się cofnąć, oczywiście! - myślę, że przepuściliby mnie z wdzięczności za to, że cię im przyprowadziłem! - ale nie chcę tego robić; być może zależy mi na tobie bardziej niż powinno. Idziemy.
Twarz Zhanny była twarzą męczennika, jednego z pierwszych chrześcijan, którego miast rzucić na arenę ku uciesze rzymskiej gawiedzi miano ukrzyżować; w zrywie przyspieszyła jak batożony zapamiętale koń, który zdyszany zapierał się na rozmokłym gruncie; liny przywiązane do ramion napięły się, krzyż podnosił się; przemożna ochota roześmiania się omal nie wzięła nad Claudem góry.

- To nie tak miało być. Przepraszam.
- Nie masz za co. To ja przepraszam-
- Ile razy przedtem zdarzyło ci się wyjść z dziewczyną na zakupy i-
- Ile razy twój mąż przegonił cię przez to miasto? Zapewne nie to spodziewałaś się usłyszeć, ale uciekanie wydaje się lepszym sposobem na zabicie czasu niż stanie w przymierzalni.
Podarte i ubrudzone rozpuszczoną w cieple kurczowo ściskających je dłoni czekoladą opakowania po znalezionych batonikach porwał wiatr; zmęczeni naprzemiennym biegiem, biegiem, marszem i biegiem, i marszem, i biegiem, i biegiem i marszem przyglądali się im w milczeniu, podczas gdy równie utrudzone całodziennym maratonem słońce chyliło się ku zachodowi, obmywając spocone oblicze w morskich wodach.
Zmierzchało; zanim wstali ze stopni i labiryntem uliczek wijących się między bliźniaczymi budynkami mieszkalnymi ruszyli w drogę powrotną do miejsca, w którym niczym przywiązany przed sklepem pies wiernie czekały nań porzucone pakunki przeżarta rdzą tarcza zdążyła schować się za horyzontem. Księżyc spoglądał na nich wyrozumiale, gdy w jego mlecznym poblasku wspinali się po schodach masywu hotelu, który z oddali niczym nie różnił się od łańcucha górskiego; obcy i nieprzystępny zbłąkanym pielgrzymom majaczył na tle wyszywanego gwiazdami nieboskłonu.

Edytowane przez wewau dnia 29-10-2016 21:49
i.imgur.com/KbqHyug.gif
 
Choo

i.imgur.com/t2xvtud.png


- Już dawno minęły trzy godziny.
- Wydaje ci się - stwierdził któryś już raz, znów utwierdzając siebie w przekonaniu, że był jedynym, któremu coś się wydawało; na przykład to, że przesiąkającą jego głos opiekuńczością był w stanie przygasić każde z wznieconych wraz z otarciem się o rzeczywistość ognisk niepokoju, gdy spomiędzy zderzających się ze sobą jak krzemienie faktów nieustannie sypały się kolejne iskry; albo to, że każde kolejne zapewnienie miało uspokoić jedynie Fei i zarażającą się od niej niepokojem Shujuan, a nie go samego.
- Nie wrócą.
- Przestań.
- Nie wrócą.
- Fei proszę cię.

Gdy ściemniało Fei zaczęła w konwulsjach wypluwać z siebie obelgi jak kwaśną żółć, która została po zwróceniu żalu; uspokajała się na chwilę, by w następnej znów nazwać Zhannę kurwą; echo wypełniło odpowiadającą jej ciszę. Nie miał ochoty temu zaprzeczać ani on, ani Shujuan, w której milczeniu zdawała się pobrzmiewać aprobata dla uwagi, oto mającej nie być kradzioną ani przez Claude'a, ani przez Zhannę; to nie za dużo? nie, tabletki nasenne zakneblowały Fei usta; jego własne zaczęły się zabliźniać, choć gardło puchło od wzbierających się w nim słów i pytań, mogących nie uzyskać odpowiedzi. Od dłuższego czasu siedział z nimi w pokoju, niepotrzebnie jasnym od nadmiaru naniesionych świeczek; Shujuan pilnowała ich ogni jak bojące się ciemności dziecko i nieomal czuł, że gdyby wstał i przekroczył wyznaczoną przez cień granicę nie poszłaby za nim, lgnąc do światła jak ćma.
- Co myślisz?
Raz jeszcze przeczesał dłonią włosy Fei, śpiącej w poprzek łóżka, na którego krawędzi siedział. Obnosił się ze złotym sercem niewiele dyskretniej niż eksponujący nadgarstek z zegarkiem biznesmen; każdy jego gram był kradziony, złoty budda, obrączki, rzymska fibula, złoty ząb wyrwany przed skierowaniem do komory, przetopiony w cieple, które nazwał swoim własnym, aż wreszcie odlany na podobieństwo serca Jezusa.
- Ralf?
Przeniósł wzrok na Shujuan, oparł łokcie na kolanach, schował twarz w dłoniach i znów popatrzył na nią, aż jej własny spoczął ponownie na którymś z płomieni, jakby jego wypalonym na siatkówce obrazem chciała przysłonić sobie ten widok jak pejzażem zawieszonym w miejscu wybitej w ścianie dziury.
- Nie powinnam była ich jej dawać, tak?
- Zdążyłbym to powiedzieć gdybym tak sądził, ale-
Urwał.
- Ale to jak usypianie chorego psa.
- Tak.
- Jak mamy przeżyć skoro to cię tak boli? Ona tylko śpi-
- A ty projektujesz na mnie własne wyrzuty. Próbuję tylko przyzwyczaić się-
- Ja też.
- Widzisz, wolę żyć dla innych ludzi, a to dwie osoby mniej i- i-
- Mi też się to nie podoba - odparła znów szybko.
Nie podoba ci się również to, że może mi brakować któregokolwiek z nich, zacisnął usta by się nie uśmiechnąć; ponownie zaczęły zarastać.

Przez chwilę nie mógł znaleźć w sobie żadnej reakcji, jakby sięgająca w gęstą ciemność ręka napotykała jedynie bezdenną próżnię, a robiony naprzód własnych myśli krok wisiał w niej niepewnie, nie wiedząc czy napotka podłoże; w następnej uśmiechnął się boleśnie. Z rozpłatanej rany pobladłych, a teraz ponownie nabiegających czerwienią ust zabarwione ściskającym gardło jękiem wyciekły przecedzone między rozchylonymi zębami słowa:
- Co się stało? - W białym świetle latarki Claude i Zhanna zapulsowali oddechem jak komory serca. - Jesteście-
- Jesteśmy, Ralf, jesteśmy też cholernie wyczerpani tą pierdoloną dziczą.
Stojąc krok za Claude'm Zhanna nie widziała jego uśmiechu, plasującego się gdzieś między triumfem a wymuszoną przez obyczaj uprzejmością, którego skorygowany ulgą wariant Ralf sam wymalowałby na swojej twarzy; wymalowałby - nastąpiło to dopiero gdy między jego ustami jak rozdeptywana puszka pękła uraza. Zamiast komitetu powitalnego - pary załzawionych wściekłością oczu - trzymającego w dłoniach tabliczkę WITAJCIE, do wykaligrafowania której zdążono przygotować farby i pędzle, zostali przyjęci łukiem zatoczonym nogą umorusaną farbą na podłodze; wyznaczał linię demarkacyjną, wraz z przekroczeniem której miał odpowiedzieć ogień, i odsuwał niepostrzeżenie na bok rzucone niedbale pod nogi zmartwienie: a jeśli nie wrócą?
- Wróciliście.
- Mogliśmy nie.
Ciemność za jego plecami zaskrzypiała i uderzyła o jego barki falą nabierających tempa kroków; w kącie oka błysnęła bielą liźnięta światłem latarki Shujuan; wbite w jego ramię palce wwiercały się przez tkanki miękkie prosto do jego własnych kości.
- Co się-
- Daj - Ralf wyrwał rzeczy z zesztywniałych od wysiłku rąk Zhanny. - Nic ci nie jest? Nic wam nie jest?

Wosk zakołysał się w odstawianym na szafkę nocną świeczniku; koniec papierosa zatlił się w kontakcie z rozedrganym ogniem i czerwonym światłem odprowadził go pod okno; Ralf obrócił się by spojrzeć na Claude'a i z powrotem skierował wzrok na gwiazdy, mające wkrótce zostać onieśmielone chłodną jasnością brzasku.
- Shujuan mówiła, że upadłeś na głowę.
- Kontynuuj a uwierzę, że się przejąłeś.
Zamiast śmiechu wypuścił z gardła dym.
- Nie o to ci chodziło?
- Świat nie kończy się na tobie.
- Sam w to nie wierzysz - znów zwrócił się do niego. - Chciałeś przestraszyć mnie, ją, wcześniej jeszcze Shujuan, a udało ci się także Fei; co za efektywność. Pogratulowałbym ci gdybym od początku wiedział, że to jebany maraton i mam czekać na mecie!
- Więc w czym problem? Co jeszcze-
- Mogłeś mnie uprzedzić.
- Przed czym? Przed czym miałem cię uprzedzić, skoro sam nie mogłem przewidzieć-
- W porządku; nie było sprawy.
Syk gaszonego w popielniczce papierosa; szelest kołdry.
- Tęskniłeś.
- Dobranoc.
- Ralf.
- Jutro porozmawiamy. Zakładam, że jesteś zmęczony, skoro leżysz tu a nie z Zhanną; leż, Chryste, d o b r a n o c.
- Naprawdę nie przejdzie ci to przez gardło?
- Powinieneś zadowolić się domysłami tego, co działo się tu pod waszą nieobecność.
- Przynajmniej nie mogłeś narzekać na nudę.
Ralf podniósł się na łokciu, przechylił w jego stronę, odpowiedział spojrzeniem i znów opadł na poduszkę, bardziej jego niż swoją własną.

- Ty mu to powiedz - może ciebie posłucha!
- Sam próbowałeś?
Fei zajrzała mu przez ramię.
Denko otwieranej puszki ananasa zapadło się w środku; chrobot podważającego je noża nie odbiegał dalece od tego, który towarzyszył przekręceniu go między żebrami; podał jej szklankę z odlanym sokiem, żółtym jak osocze.
- Już dawno. Chyba zdążyłaś zobaczyć z jakim skutkiem.
- Zhanna-
- Nic jej nie powiem i powinnaś poprosić Shujuan o to samo- Mam za ciebie?
- Nie. Nie musisz.
- Pokroisz to?
Nóż pokornie przytakiwał na desce, jakby zgadzał się z każdym słowem.

Zhanna podciągnęła kołdrę z właściwym obrazom Rafaela zdegustowaniem, które nie ominęło nawet żadnej z jego Madonn; w jej pokoju powitało go te samo obolałe zmrużenie powiek, którym został pożegnany z własnego.
- Pomyliły ci się-?
- Śniadanie; nie próbuj mi wmówić, że nie masz apetytu.
Jej ręce opadły bezwiednie wzdłuż tułowia, jakby miały podtrzymać ją zanim znów osunie się na materac.
- To był twój pomysł?
Powolny wydech.
- Nie jestem z niego dumna.
- Pytam tylko po to by upewnić się, czy Claude'a nie należy oskarżyć o narażanie was obu na niebezpieczeństwo. To nie powinno tak wyglądać.
Cichy śmiech.
- Jak inaczej by miało?
- Nie wiem, ale całkiem wygodnie jest siedzieć w miejscu i tylko czekać, aż ktoś wszystko przyniesie - jeżeli akurat po pewnym czasie nie musisz dla własnego spokoju przestać go wyczekiwać. Smacznego.
- Jedliście już?
- Nie mamy apetytu - uśmiechnął się.
- To nie tak miało wyglądać, Ralf, wiesz co jest na zewnątrz-
- Wiem i wolę abyście nie musieli-
Wyszedł zanim rozwinąłby myśl; było zbyt wcześnie; w przejrzystym popołudniowym słońcu pływały cząstki kurzu.
Środki produkcji przejęła pustka; w ciszy własnego oddechu z łatwością przekonał się, że byłaby jedynym wiernym przepłaszającym ofiarą gniew bogów i kupującym nią ich przychylność. Widoczne z okna ulice i chodniki przypominały osuszone koryta rzek, ulatująca z których woda odsłoniła dawno porzucone i zapomniane rzeczy, wchłonięte z czasem przez dno; krawędź feudalizmu wystawała spod spękanego błota.

Edytowane przez Choo dnia 13-11-2016 21:53
 
wewau

i.imgur.com/0WP3pbH.png

Przy każdym kroku odzywały się poszczególne partie ciała; mięśnie, które niedawno zmuszono do pracy bez ćwiczeń rozgrzewających. Przez pierwszych kilka chwil - tych tuż po wstaniu, po przejściu się z sypialni do łazienki, z łazienki do sypialni - déja vu jak kieliszek wychylony zbyt wcześnie zmąciło trzeźwość umysłu; oto znów przebudził się po obchodach Nowego Roku w cudzym mieszkaniu, w IV lub V dzielnicy Paryża, w którym wizytował wyłącznie na zaproszenie; zielonkawe wody Sekwany, choć niewidoczne z miejsca, w którym aktualnie stał niechybnie obmywały widmowe wybrzeże majaczącej za oknami Île de la Cité; z poprzedniego wieczoru nie pozostały żadne wspomnienia za wyjątkiem nielicznych zapisów w pamięci motorycznej - podbiegłe krwią zadrapania na plecach przypominały o upadku na lodzie, rwanie przypominało o niegroźnym przesileniu po tym, jak Valerie niezdarnie wspięła się mu na ramiona; nad ranem został sam, ponieważ Camille nie zważając na przymrozek wyszła na spacer, namiastkę rutynowej przebieżki, a Gérard, którego zapach wraz z pożyczonym i rozchełstanym szalem nieświadomie wciąż nosił na sobie zdecydował się wrócić do siebie i tam znosić mdłości, nie niepokojąc przy tym nikogo.
Potem Claude wyszedł z pokoju i przestrzeń pustych korytarzy zaatakowała go, osaczyła jakby przyszło mu cierpieć na napady agorafobii w miejsce nudności; to nie był Paryż, za oknem nie leżał śnieg, a w radiu nie nadawano komunikatów o utrudnieniach na drogach wiodących do Orleanu i Tuluzy.
Niemrawe uderzenia do drzwi Zhanny rozbrzmiały w ciszy; ze zbliżonym skutkiem mógłby z poziomu parteru rzucać kamykami w szyby.
- Przeszkadzam?
- Nie... Nie. Wejdź, proszę.
- Być może nie powinienem pytać, ale- wszystko w porządku?
- Nie wiem. Był tu Ralf; sprawiał wrażenie- nieważne. Nie wiem.
Zhanna przysiadła na ramie, ale zaraz poderwała się, podeszła do okna i znów przysiadła jak chory na Alzheimera, który wreszcie przypomniał sobie o czymś istotnym, pochwycił ważne spostrzeżenie - i wypuścił je z rąk zapomniawszy, że wówczas na wzór wypełnionego helem balonu uleci w przestrzeń, zniknie. Balast - ramię na wysokości kibici; potem broda, która wsparła się na czubku jej głowy - pozwoliły myślom powrócić na ziemię.
- Mają do mnie pretensje - wszyscy, nawet-
- Beze mnie mówimy o większości-
- -nawet Fei; musiało się jej to udzielić - wyrzuciła z siebie wraz z westchnieniem; jej wciąż pachnący miętą, wilgotny oddech rozkładał się na szyi jak poprawiany przed uruchomieniem mechanizmu zapadni sznur. - Nie czuję się z tym dobrze; na ich miejscu sama bym je miała, ale-
- Zdanie większości możemy z czystym sumieniem zignorować.
- Jak? Jak, skoro jesteśmy na siebie-
- Nikomu niczego nie obiecywałem - i jeżeli o mnie chodzi, moglibyśmy w tej chwili zebrać rzeczy, zabrać samochód i najbliższy wschód witać z tarasów Taihedian. Kto miałby nas szukać? Po co miałby nas szukać? Nikomu nie jesteśmy nic winni.
Palce Zhanny, dotąd mechanicznie zaciśnięte na przedramieniu poruszyły się, przesunęły i znów zamknęły, podobnie powieki i same usta, kiedy naporem własnych przełamał ich zwartą linię.

- Ralf? Ralf, pozwól!
Claude udał, że nie zauważył nieprzychylności w wyrazie twarzy, ani w samych ruchach i nad wyraz zmanierowanych gestach, z których każdy stawiał przed nim to pytanie o kres tolerowanych z coraz to większym trudem kaprysów, podobnie jak zdawał się nie widzieć ulewy, chociaż strugi wody spływały oknami jadalni; z ostentacyjną niespiesznością stawiane kroki zagłuszył niecierpliwym uderzaniem nożem o ściany słoika z marmoladą.
- Usiądź proszę - Zachrobotało odsuwane krzesło. Zanim z cynicznym, zakrawającym na kpinę rozbawieniem podniósł wzrok ignorował jego obecność przez chwilę potrzebną mu na zamieszanie herbaty. - Muszę ci podziękować, Ralf - sam nie rozegrałbym tego lepiej. Może się czegoś napijesz? Kawy? Herbaty?
- Od kiedy rum nazywasz-
- Nie sugeruj się tym. - Zestawił ze stołu butelkę. - Miód i rum uśmierzają chandrę. Częstuj się - wskazał na czajnik; przezornie przyniesiony nieużywany komplet naczyń stał tuż obok - Miałem nadzieję, że nie będę zmuszony jeść śniadania w pojedynkę - drugie ci nie zaszkodzi. Na co masz ochotę? Zhanna mówiła, że rano nie dopisywał ci apetyt.
- Może gdybyś raz, chociaż jeden raz spróbował zrobić użytek z, o ile go posiadasz, rozsądku i-
Zbył Ralfa lekceważącym machnięciem i na talerzu przed nim postawił prostokąt posmarowany masłem orzechowym.
- Zaraz do tego przejdziemy. Zjedz; przejmuję się już zbyt wieloma rzeczami, nie każ mi jeszcze martwić się o ciebie.
- Popraw mnie jeśli się mylę, ale nie liczyłeś się zanadto ze mną wychodząc z nią bez uprzedzenia. - Chłodny, wyniosły uśmiech. - Doceniła twoją ofiarność czy dopiero zamierza się za nią odwdzięczyć?
Szczęknął odkładany na bok nóż; zdjęty milczeniem Claude z łokciami na stole i rękoma złożonymi przed twarzą nieomal jak do modlitwy zapatrzył się w punkt w przestrzeni, ponad moknącymi w deszczu krzewami ozdobnymi, ponad hotelowymi zabudowaniami.
- Ralf, jeżeli nie umiesz się zdystansować pomyśl o tym jak o szczycie G8; pomyśl jak nie dopuścić do tego, żeby Rosja i Chiny wpieprzały się w nasze interesy. Możesz to dla mnie zrobić?

- Żigolak i kurwa - wygodne; wygodne jak wąskotorowość w ogólności.
- Śmiesz mi cokolwiek wytykać? Ty, Claude? Może i jest wygodna, ale nie będę wypowiadał się w tym przedmiocie - tobie jest on bliższy.
- Z nas dwóch to ja nie jestem na tyle ograniczony, by nie widzieć różnicy między "muszę" a "chcę". Muszę być życzliwy dla Zhanny, dla ciebie chcę, Ralf, ale nie ułatwiasz mi tego - oczywiście, powiedz mi, że unoszę się bez powodu, przecież monsieur Voigt od samego początku był uszczypliwy, nic szczególnego!
- Niepotrzebnie mnie wyręczasz, ale być może to, że zaczynasz wytykać sobie swoją własną głupotę należy traktować jako pewien postęp w twoim rozwoju.
- Ralf, zrobiłbyś to samo, gdyby poprosiła ciebie zamiast mnie.
- Wiedząc, że to nie najlepszy pomysł-
- Zrobiłbyś to.
Ralf, który przysiadł na piętach wstał i wyprostował się. Z wysuniętych szuflad spod poskładanych ubrań wyglądały butelki; odbite w ich zawartości światło tańczyło na załamaniach lakierowanego drewna i na ścianach masywnych ceramicznych waz, kiedy i doń zaczął zaglądać z powątpiewaniem.
- Ile jeszcze?
Trzymający się z uporem dystansu paru kroków Claude z teatralnym zaciekawieniem potoczył dokoła spojrzeniem, jakby i on chciał poznać odpowiedź.
- A ile byś chciał? Może pragnienie zmusi je do zarabiania na siebie, jak myślisz? Nie uważasz, że należałoby coś z nimi zrobić zanim bezczynne uprzejmości doprowadzą nas wszystkich do obłędu?

Fei zawahała się; zastygła w progu wyjścia na dach, na ten szczyt ich miniaturowego i hermetycznego światka tyleż ze zdumienia co przestrachu odciśniętego na pobladłej twarzy niby ślad po uderzeniu, uwieszona na klamce przypominała osaczonego królika, który przypadł do ziemi w cieniu sokoła niepewny tego, czy dostrzeżono go wśród suchych trzcin; czy ptak rzeczywiście spadał nań z nieba czy był to jedynie powidok.
- Nie zamierzam skakać, możesz podejść.
- Co robisz? - zapytała zaniepokojona, jakby nie wierzyła mu, nie po tym jak nie dotrzymał słowa. - Claude?
Krok przed siebie; stopa nie znalazła oparcia; po skoku z muru - skok ciśnienia. Fei zbliżyła się do niego, zatrzymała tuż przed - jakby znienacka zderzyła się z niedostrzegalną dla nikogo poza nią samą ścianą, wszystkimi znanymi wschodniej kulturze konwenansami scementowanymi utartymi zachowaniami - i zaraz ścisnęła go w pasie wątłymi ramionami.
- Nie skacz.
- Przecież powiedziałem, że- - Ręka zamarła w powietrzu; minęła chwila nim pozwolił jej opaść na potylicę, a palcom wsunąć się w zmierzwione i jeszcze wilgotne włosy.
- Ktoś mnie już kiedyś zapewniał, nie, nie skoczę - i zrobił to kilka dni później.
- Kiedy? Czy-
- Nie rozmawiajmy o tym.
- Przepraszam, nie chciałem cię- - urwał, nie umiejąc zapanować nad chęcią zadania pytań; nad tą palącą potrzebą rozdrapania zadawnionych blizn, zmuszenia do obnażenia się i wskazania mu innych, wreszcie dokonania wiwisekcji, szarpania za nerwy, za samo trzepoczące w piersi s e r c e. - Pamiętasz co mówiłem o moim przesadnym ekstrawertyzmie? Uznałem, że nikt nie będzie mi tu przeszkadzał w wyrzucaniu sobie tego, że mogłem wziąć urlop; że mogłoby mnie tu nie być.
- Nie musiałeś wchodzić na-
- Ktoś powiedział mi kiedyś, że nie boimy się tej krawędzi, a braku zaufania do siebie - czy zapragnę skoczyć, kiedy spojrzę w dół? czy stracę równowagę przypadkiem czy tylko tak będzie to wyglądało?
- I co?
- Nie miałem i nadal nie mam na to większej ochoty - Z wylewnie dobrodusznym uśmiechem Buddy roztarł jej plecy. - Marzniesz, wróć do środka.
- Jest mi ciepło.
Tlący się między palcami niedopałek drgnął, jakby zaraz miano go wdusić w kark, pomiędzy kręgi, ale zamiast tego Claude pozwolił mu upaść i niedbale go przydeptał, kiedy w zapadłym półmroku rozjarzył się na wietrze.
- Wróć, przeziębisz się. Zaraz do was zejdę.


Edytowane przez wewau dnia 27-12-2016 19:44
i.imgur.com/KbqHyug.gif
 
Choo
i.imgur.com/t2xvtud.png

Kiedy otworzył oczy struny porannego światła przebijały się przez zalewającą ulice mgłę; pościel przywarła do wilgotnej od potu skóry rozmiękłą i rozgrzaną warstwą mlecznego kożucha, która opornie spłynęła z ramienia chwilę po tym jak usiadł. Takie poranki, napoczęte półprzytomnym zrywem wprawiającym serce w rozedrgany rytm pianina Ravela - palce sypały się na klawisze; spadały na każdy zbyt lekko by wydał pełen ton, splatały z nim każdy kolejny, nie mniej połowiczny niż poprzedni, wreszcie zaczynały uderzać o nie dostatecznie mocno, by drewno stukało o drewno - skuteczniej niż go samego budziły uśpiony rozsądkiem niepokój, który witał dzień posmakiem zapomnianych poprzedniego wieczoru obowiązków. Już jakiś czas temu nie bez niezadowolenia zauważył, że sprowadzały się do tłumaczenia i uzasadniania każdej podjętej czynności, jakby pod każdym pytającym spojrzeniem pojawiała się oczekująca uzupełnienia luka, którą dopiero później rozpoznał jako pustkę po wszystkim - lecz nie własnej szczerości; nie jej Shujuan, Fei i Zhanna dopatrywały się między każdym wpisanym w nią słowem, nie jej dosłuchiwały się w płoszących ciszę monologach.
Filiżanki zadrżały na talerzach; odłożone na nie łyżki zdawały się dzwonić dopóki nie uderzyły o ich wysłane cukrem dno.

- Claude, Zhanna nie trzyma języka za zębami przy Fei, jej błąd, Fei przy mnie-
- Tak sądzisz?
- A ja przy tobie.
- Odnoszę inne wrażenie.
- Pomijam tylko to czego nie chciałbyś słuchać - czy nie tego chciałeś?
- Być może błędnie oceniasz co chciałbym a czego nie-
- Być może, Claude, błędnie szacujesz to co mógłbym mieć ci do powiedzenia. Nie zwódź mnie z tematu, Zhanna-
- Może nie chcę tego słuchać?
- Również wolałem nie.
Nie miała mu nic do powiedzenia, lecz Fei nawet bardziej niż jego drażnił zacisk jej szczęk: to ona, z ostrożnością stąpającego po lodzie człowieka, zaczęła na głos zastanawiać się co Zhanna chowa pod językiem, i co jak gumę do żucia przykleja do dziąseł gdy się odzywa; w odpowiedzi pokazał jej własne gardło, przełknąwszy wszystkie swoje zamiary, przeżute zanadto, by były niebudzącym wstrętu widokiem.
- Czy to twoja krew, zbełtana z sowiecką, każe ci czuć się tak niepewnie, że bez codziennych, cogodzinnych!, przesłuchań-
- Jesteś pewien, że sam nie oskarżasz mnie o nie na tej podstawie? To ty zdajesz się być tym, który na czyste zainteresowanie co robiłeś wieczorem?, odpowiada jakbym-
- Jakbyś niepotrzebnie się przejmował.
- Przecież unoszę się dumą, jeżeli tego nie robię! A chciałem cię tylko poinformować, że-
- Nie musisz.
- Odnoszę inne wrażenie, herr Bailly, czyżby a nie mówiłem mogło zaboleć Sie zbyt mocno?
- Prędzej ciebie, Ralf, wydukane przez łzy.
- Przeceniasz się.
- To ty mnie nie.
Wydychane przez Ralfa powietrze zadrżało od śmiechu.
- To zadziwiające, że spośród wszystkiego, co mogłoby stanowić przeszkodę, akurat ty - pomimo szeregu uprzedzeń, pomimo wszystkiego - akurat ty postanawiasz nią być; odpuść. To samo w sobie jest dostatecznie wyczerpujące.
- Ile trudu musi cię kosztować okazywanie jej sympatii! Powiedz mi jak ciężko jest-
- Tobie jest, Ralf, jest coraz ciężej z każdą godziną - nawet nie pomyślisz by mi to ułatwić skoro jednak sugerujesz, że mogłoby ci w jakiś sposób na tym zależeć!
- Sugeruję - zaśmiał się, krótko i nieprzychylnie. - Sugeruję ci tylko, że skoro nawet mnie jest w stanie zaniepokoić twoje zainteresowanie Zhanną powinieneś zacząć uwzględniać jeszcze Shujuan i Fei - żeby po drodze nie zgubić ich oddania!
- Ich? Nie masz przypadkiem na myśli swojego własnego? Gdzie ono jest, Ralf, gdzie ono jest?
- Nie wiem, szukałeś między jej nogami?
- Jeszcze nie; może gdy wrócimy? Pomógłbyś mi?
Cisza.
- Nie utrudniaj mi tego.
- Czego? Czego mam ci nie utrudniać? Wszedłem ci gdzieś w drogę, uniemożliwiłem ci coś?
- Cały czas to robisz. Cały pieprzony czas, pretensja za pretensją, muszę tego słuchać, muszę patrzeć- Naprawdę nie zdążyliśmy sobie tego wyjaśnić?
- Czego?
- Ralf.
- Nie wiem o czym mówisz.
- Naprawdę-
- Czego?
Claude zatrzymał się, został trzy kroki w tyle; obracając się w jego kierunku Ralf spodziewał się uchwycić kątem oka jak robi to samo i krok, krok, krok wydłuża dystans, zostawiając go tutaj; stał jednak nieruchomo z zaciśniętymi w uśmiechu ustami. Podszedł do niego patrząc wszędzie - jedynie nie w twarz, przez którą przebijało zmierżenie jak napuchłe wraz z skokiem ciśnienia żyły przez skórę; dłoń przygładziła policzek, poklepała go jakby miało to do niego przytwierdzić słowa wyduszone po głębokim i mającym im utorować drogę wdechu:
- Naciesz się tym, że mi to przeszkadza, Claude, może kiedyś przestanie i oboje będziemy mieli spokój.

Podmuch wiatru rozciął chmury; z nieba polał się deszcz, a ono nabiegło siną czerwienią w nagłym ataku płaczu.
Nieomal zderzyli się, gdy szarpnięcie Claude'a za rękaw okazało się mocniejsze niżeli było to potrzebne, i ponownie, gdy zapraszająco rozchylone drzwi ze skrzypnięciem zagłuszonym przez mamrot ściekającej rurami wody otworzyły się przed nimi; nieruchome powietrze osiadało na skórze. Zapach potu, perfum i tytoniu pokrywał ściany zamiast farby; był tynkiem pomiędzy nagimi cegłami, znikającymi parę metrów dalej w cieniu, który sączył się w szczelinach między nimi pod same dopuszczające do środka światło wejście.
Ralf skinął głową w ciemność; Claude pokręcił nią w odpowiedzi.
Mimo to ruszył, gdy pochłonęła zarys jego sylwetki.
Jeszcze gdy nocami schowane w podziemiach kluby wdychały i wydychały ludzi, wiszące nisko progi ich wejść wymuszały na obcokrajowcach pokłony, nie zostawszy przedstawionymi przyprowadzonym przez Zachód zmianom; minąwszy je odbijali się od ścian i podłóg, przypisując dudnienie basu własnym zderzeniom z nimi i ludźmi, wreszcie wbijali kończyny w obicia sof i igły w żyły, kładli tabletki pod język i głowy na dźwięczących od kieliszków blatach; rozpychali się nogami i rękoma w ciasnych boksach dopóki nie opuściło ich czucie. Cienkie wachlarze kolorowych świateł, które przecinały wtedy ciemność siekąc i mieszając ze sobą ludzi, zatrzasnęły się i pozwoliły jej zrosnąć się w gęstą, jednolitą bryłę; światło latarki nie odnajdowało oparcia w jej bezdenności, chłonięte przez czerń, czerń, czerń.
- Co jest z tobą nie tak?
Czerń.
- No chodź!
Czerń.
- Nie; co jest z tobą nie tak?
Zgasło; Ralf zatoczył się w nią w huku własnych kroków.
- Szukam rozrywki.
- Niepokoją mnie źródła, z których ją czerpiesz, włącz to-
- To jedno z nich, Claude; bateria padła. Chodź tutaj.
- Chodź, Claude, chodź: i uduś mnie w odwecie! Zepsucie które ode mnie czujesz tobą pokieruje!
- To ferment; lubisz go przecież we mnie nie mniej niż w butelkach, inaczej-
- Ralf.
Oddech owiał twarz, kroki ustały; chwilę później ściany przestały przerzucać się ich echem; nasłuchiwały. Kto to?, kto to?, to mógł być ktokolwiek.
Rozbłysło znów.
Tęczówki Claude'a rozżarzyły się
- Czy cię-
wypalając skurczoną w rozbłysku latarki źrenicę zanim zdążył zmrużyć oczy; Ralf zdusił śmiech wierzchem drżącej od niego dłoni. Wiązka światła przeszła przez szkło i butelki, na krótką chwilę barwiąc ściany ich poprzetykanymi przez obłoki kurzu cieniami; podłogę pod barem zdobiły zbite kieliszki.
Zgasło; starł resztki deszczu, spływające korytami zmarszczek w kącikach oczu w dół twarzy, krok, krok, zderzyli się oddechami, pocałował go i odchylił się do tyłu, krótko zaśmiał, dał ustom znów zetknąć się z jego.
Ciągnięta palcami skóra ślizgała się po kręgach karku, nieomal gotowa zedrzeć się przy szarpnięciu.

Ralf przełknął śmiech.
- Czekaj, stój.
Znów podszedł mu do gardła, gdy Claude obrócił się w odpowiedzi na zatoczony wokół niego okrąg i spojrzał zrezygnowany na pokryte kurzem spodnie; pełne politowania spojrzenie nie przepłoszyło dziecięcego rozbawienia z Ralfa ani jego osiadłych mu na pasie rąk, które zdążyły otrzepać materiał z wbitej w niego upadkiem na podłogę warstwy dotychczas wyścielającego ją pyłu; wreszcie schował je we własnych kieszeniach i żywo ruszył przed siebie. Lite słońcem chmury odbijały się w wygładzonych wraz z końcem deszczu kałużach, wypełniających nierówności chodników i ulic; nieprzestający wiać wiatr chwilami wymagał forsowania go ramieniem, by nagle niespodziewanie umilknąć.
Szedł, a jego wzrok skakał między oknami i alejami; woda rozpryskiwała się pod jego krokami i skrzyła w słońcu jak sypiące się na boki iskry.

Podpierając się rękoma Claude usiadł na murze i, będąc centymetry od zanurkowania w powietrzu między mostem i wodą, pod której powierzchnią - parkiecie dla coraz śmielej tańczących plam słońca - schowałby się z upadkiem i niesiony nurtem znikł, odchylił się niebezpiecznie; szorowany żwirem kamień zachrobotał.
Nie rób tak, skomentowałby Ralf, gdyby podparty łokciami nie doszukiwał się na niebie odpowiedzi na myśli, którymi zdawał się próbować wskrzesić zniesione wraz z karalnością poczucie winy; usta rozchyliły się i wraz z wypuszczonym nimi powietrzem uleciały skrawki słów, spuszczonych z oczu i ze smyczy.
- Chena nie było.
Zmarszczenie brwi; cisza.
Zwolnione z zacisku mięśni twarzy usta cmoknęły przestrzeń, witając milczenie i pozwalając mu usiąść pomiędzy nimi na replice Mostu Aleksandra III; widoczny z niej brzeg wysadzany był czarnymi zarysami ptaków, które znieruchomiały, jakby udało im się go usłyszeć.
- Co?
- Ktoś go zabrał.
- Pierdolisz.
Ralf pokręcił głową.
- Chciałeś mi go pokazać? - Usta Claude'a rozciągnęły się w uśmiechu, który nie sięgnął oczu. - Może zwyczajnie pomyliły ci się ulice, Chryste, Ralf!
- Wolałem żebyś wiedział.
- Że jest jeszcze ktoś, kto w przeciwieństwie do ciebie był gotowy odprawić pochówek? Że może ktoś widział? Albo, Ralf - jego własne myśli niosły się jego głosem - albo ty go nie zabiłeś, a przynajmniej starasz się to sobie właśnie wmówić!
- Tak, dokładnie! Dokładnie tak było, tak jest, może przynajmniej ucieszysz się, że sam doszedłem do takich wniosków w międzyczasie gdy ty myślałeś, jak przywitać się zaraz z Zhanną, by na pewno nie miała ci za złe tej nieobecności! Mam przemilczać rzeczywistość też przy tobie? Zaklinać ją jak dla Fei, by nie daj Boże nie przeszła jej przez głowę żadna groźniejsza myśl? Mogę - dla ciebie wszystko! - tylko nie mów mi potem-
- Idziemy.

 
wewau
i.imgur.com/0WP3pbH.png

- Chciałabyś spróbować?
Fei, która przez pewien czas poruszała się za jego plecami jak cień aż na jego wyraźną prośbę przysiadła na blacie, choć w pewnym oddaleniu od zniesionych przez niego przypraw - nasion muszkatołowca, pąków goździków, pieprzu i rozgrzewających już samą swą zdatnością do spożycia przyschniętych kłączy imbiru - na co bezpośredni wpływ miało jego niekontrolowane, zupełnie nieprzemyślane żachnięcie, kiedy krzątając się tuż za nim strąciła łokciem noże ze stołu, w tym momencie na zadane życzliwie trywialne zapytanie poruszyła się z wyraźnym skrępowaniem, będąc poniekąd rozdartą pomiędzy chęcią skorzystania ze złożonej jej propozycji, a wydanym przez rozsądek nakazem pozostania w miejscu. Krótkotrwały atak opryskliwości z tak błahego powodu wystarczył, by (obawiała się) nie zechciała prowokować następnego, chociaż on - ledwie zorientowawszy się, że podniesiony ostry ton nie korespondował z tym pożądanym, zgodnym z kreowanym w oczach nowych gości wizerunkiem i ekspektatywami tego, jak w związku z ich niepoprawnymi wyobrażeniami powinien zachowywać się w wobec nich - pokajał się natychmiast i na powrót zaczął traktować ją o wiele wylewniej w uniżoności niżby wymagała tego od niego jej pozycja względem niego samego (w przypodobywaniu się przeznaczonemu do rzucenia na pożarcie ulicy kawałkowi mięsa tkwił niczym niedająca się usunąć drzazga pod paznokciem element upokorzenia; zastąpienie szyderczego grymasu na ubolewanie tym razem nie przyszło mu ze spodziewaną łatwością) czy nawet zachodnie standardy; wprost przepadał za uciekaniem się do nich, do tych rozbudowanych mechanizmów wymuszania przyznania się do winy i odkupywania ich w pocie czoła, kiedy tylko nad jego własnym dobrym imieniem jak wzbierały rzucane w rozżaleniu czy zagniewaniu obelgi.
- Dziękuję, ale nie wiem czy mogę.
- Gdyby to mogło ci zaszkodzić - Szklanki zapełniały się; do pierwszych wpadły laski wanilii i anyż - nie pytałbym. Rozgrzejesz się - co w tym złego?
- Nie chcę- - ucichła, jakby to ona była obcokrajowcem, któremu mogło zabraknąć w jednej chwili potrzebnych słów - Nie piłam zbyt wiele, czasem podczas wiosennych festiwali i- i nie smakowało mi; może to nie dla mnie. Nie chcę, żeby się zmarnowało.
- To naprawdę nic takiego - spróbuj, śmiało.

Zastawa i butelki podrygiwały na tacy, kiedy w pośpiechu kelnera przeskakiwał stopnie; przy każdorazowym uderzeniu knykciami do drzwi przerzucał jej ciężar, nie podejmując przy tym walki z mimowolnym skojarzeniem z tymi niewdzięcznymi pracami dorywczymi, ze stażami, których nikt o zdrowych zmysłach nie podjąłby się, gdyby nie narzucony przymus. Shujuan przez czas potrzebny do przegnania spod powiek mrugnięciem obrazu patrona była nim, była tym ze swoistym roznamiętnieniem przysparzającym trosk podwładnych sukinsynem, którego jednak pozdrawiano w przejściu pokornym skinieniem i równie skromnym, nerwowym uśmiechem; Zhanna w złotawym poblasku zachodzącego słońca wyższym stopniem przełożonym, z którego nieustannie poprawianych spinek do mankietów wyzierało poorane załamaniami metalu odbicie wielkodusznego uśmiechu, z którym przystawał przy poszczególnych stanowiskach przydzielając zadania daleko wykraczające poza zakres obowiązków - oni i wielu innych dostarczyli dość pobudek ku temu, by w porę zrewidować wartości i wycenić spokój ponad wyższe zarobki.
- Nie wejdziesz? - Przegnane właściwymi słowy strapienie w oczach tej ostatniej rozproszyło się jak rozbite podmuchem wiatru chmury, przez które prześwieciły ostatnie promienie, lecz zaraz znów zmartwiała.
- Nie tym razem, przepraszam - jestem zmęczony - Kłamstwo; mdły uśmiech.
- Nie przepraszaj, nie masz za co, nic się nie stało - może innym razem.
- Może pojutrze, może za dwa dni - zobaczymy, odezwę się; jak w tym tygodniu wygląda twój kalendarz? Przepraszam; chciałbym, naprawdę!, ale nie miałbym ci zbyt wiele do powiedzenia - K ł a m s t w o. - To jeden z tych rzadkich dni kiedy jestem dość uciążliwy dla samego siebie. - K ł a m s t w o; śmiech w jednej chwili zagrzechotał żywo w gardle i w następnej ustał. - Nie chcę dać ci powodów do wyrzucenia mnie za drzwi - nie zasługujemy na to, serce, nie po tym wszystkim. Możemy odbić to jutro?
- Zobaczymy. Uważasz, że uda mi się znaleźć dla ciebie czas?
Jej uśmiech jak dokonany w wielkim pośpiechu wpis w organizerze pod piątkowym popołudniem zwiastował udany wieczór.

- Nie sądzę, żeby miała znaleźć sympatię dla ciebie na dnie.
- Znalazła ją przy pierwszym zanurzeniu ust i przełknęła; przyjęła mnie jak komunię, Ralf - Perliste brzęczenie zazębienia szkła o szkło. - Na twoim miejscu zrobiłbym to samo.
- Wystarczy.
- Mówimy o mnie czy-
- O tym; za moment przelejesz - Podważona krawędzią kielicha butelka wyprostowała się; pozostałą na dnie resztkę wlał sobie. - Gdyby tylko ci na to pozwolić piłbyś i mówił wyłącznie o sobie, Claude - może chcesz spróbować temu zaprzeczyć?
- Nie. Każdy ma w sobie coś z Narcyza; ty dla przykładu - ty nim jesteś, ale dajesz to po sobie poznać w odmienny sposób-
- Powracanie do zamkniętych-
- .... i chociażby nie przyznasz, że cokolwiek robię dobrze - to utrudniłoby zrzucanie na mnie odpowiedzialności - przecież ty nie popełniasz błędów!; nie przyznasz się do żadnego, ponieważ nie pozwala ci na to próżność; nie przyznasz, że mogę mieć rację.
- Która to butelka - druga, trzecia? - a ty już odpłynąłeś.
- Chcesz rozpocząć następną sam?
- Spójrz na siebie - na dziś wystarczy. - Pogardliwy, ale i w swojej specyfice pobłażliwy uśmiech uzupełnił pełne politowania spojrzenie. - Dlaczego znowu z całą pewnością zakładasz, że zajmę się tobą po tym jak już zaśniesz z głową na stole?
- Francuz, naiwny idiota - to już za nami; alkoholik - to, muszę przyznać, coś nowego - Obracany pod światłem kieliszek przekręcił się wraz z samym Claudem i podobnie jak on, i rozciągnięte w leniwym uśmiechu usta zastygł na krótko w bezruchu. - Czy mogę zapytać kiedy nazwiesz mnie pedałem? Musiałeś mieć to na końcu języka wiele razy. Boisz się, że to odbiję?
Wino, którego zostało niewiele wzburzyło się jak morze podczas sztormu, kiedy w pierwszym zrywie podźwignął się i w drugim - powstał; rozkołysane jak ono spojrzenie nie znalazło nigdzie oparcia; spod nóg uciekały niektóre deski pokładu.
- Co stało się z tym, którego spotkałeś przed nami? - zapytał ze zniecierpliwieniem, w jednej chwili straciwszy zainteresowanie podjętym uprzednio wątkiem; w oczach Ralfa odbiło się zaskoczenie. - Przed nami ktoś był. Zabiłeś go?
- Co?
- Zabiłeś go?
Zabiłeś, zabiłeś, zabiłeś. Claude przepłukał usta tym, co mu zostało.
- Ktoś zdążył wyświadczyć mi przysługę. Dlaczego teraz o to pytasz?
- Może też żyje, może razem z Gaspardem wzięli Chena pod ramiona; zwyczajnie przyszło mi to do głowy. Dobrej nocy, Ralf.

Niedbały zamach; poduszka z plaśnięciem uderzyła o plecy Ralfa i upadła w progu przy wtórze niepokornego chłopięcego śmiechu.
- Budzenie mnie to nie problem, ale przywitanie się ze mną kosztuje cię już zbyt wiele trudu?
- Guten Morgen, Claude.
- Nie, Ralf, nie tak. Zacznijmy ten dzień dobrze.
- Fantastyczny pomysł, to rzadkość u ciebie! - czyżbyś zamierzał się wreszcie przymknąć?
- Nadal nie tak. Chodź do mnie, chéri, zaczniemy jeszcze raz.
Poduszka rozbiła się o ramę łóżka tuż obok jego głowy.
- Najpierw doprowadź się wreszcie do porządku.

- Remus i Romulus mieli mniej od nas kiedy postanowili założyć miasto.
Przewieszony od niechcenia przez ramię plecak ciągnął go do ziemi. Claude przyklęknął i wziął do ręki kilka tubek żelu pod prysznic; część odrzucił nieporządnie tam, gdzie przed momentem sięgał; pod ciężarem reszty plecak obsunął się niżej i zaraz został poprawiony z pewną dozą nonszalancji. Wstał wyłącznie po to, by kilka metrów dalej znów się pochylić.
- Jeszcze przed powstaniem pierwszych zrębów rzymskiej państwowości ziemia spłynęła krwią Remusa - Uśmiech. - W jakim świetle stawia nas twój przykład?
- W korzystnym; dowodzi, że nie obchodzi mnie to, kto pierwszy zobaczył sępy - Zrzucone z regałów saszetki i rozerwane kartony, które zaściełały podłogi w drogerii szeleściły pod nogami niczym jesienne liście; na niektórych półkach opakowania stały w nietkniętych rządkach. - I nie będzie mnie też obchodzić komu postawią o jeden pomnik więcej, dopóki będę mieć coś do powiedzenia, a akweduktami będzie płynęła woda. Nie tęsknisz za gorącymi kąpielami, za swoim laptopem, za- Chodź tu!
Kroki, kroki, kroki zatrzymały się za jego plecami, kiedy wyprostował się.
- Żartujesz sobie?
- Żartem byłby bękart. Obsłuż się! - Claude odsunął się, ramieniem zataczając półkole wokół rzędów prezerwatyw, nakładek i lubrykantów jak licytator, który zwracał uwagę zgromadzonych na walory wystawionego obrazu. - Marnotrawstwem byłoby nieskorzystanie z własnej oferty przed innymi. Będę obok - potrzebujemy jeszcze czegoś, o czym zapomniałem czy możemy wracać?
W pochmurnych oczach Ralfa nie dostrzegł niczego poza własnym rozochoceniem i przeciwstawioną mu powściągliwością, jak przeciwstawiony światłu cień na utrzymanym w konwencji chiaroscuro płótnie; z pieszczotliwym uszczypnięciem na wzór ulicznego magika wydobył - zdawałoby się znikąd - przelotny grymas; wyraz czegoś, co zakrawało na wywołane wbrew woli rozbawienie.
- Rozmijamy się nastrojami.
- Nie nadążasz za mną od samego początku - oto twoja przyczyna, Claude.
- Nie uważasz, że dochodzisz przedwcześnie do pewnych wniosków? - Przy poklepaniu rozpostarte palce przywarły do krzyża na dłużej niż powinny. - Chodźmy stąd.


Edytowane przez wewau dnia 10-12-2016 14:19
i.imgur.com/KbqHyug.gif
 
Choo

Zamiast ruletki pośrodku placu kręciła się pchnięta od niechcenia karuzela; nie zwalniała oczekując wpadnięcia kulki między jej oddzielone barierkami pola, jakby bez możliwości wyznaczenia postawionej na nich nagrody ani skazania nikogo na stratę była ograbiona z celu. Ralf zbiegł po nadal dudniącej od jego kroków zjeżdżalni i przysiadł na jej końcu z roztlonym papierosem w zaciśniętych ustach, by zatoczywszy wzrokiem po kręgu otaczających ich budynków zatrzymać się na Claudzie, wiszącym ponad ziemią w przerwie między jednym - skrzypnięcie zawiasów - zamachnięciem huśtawki, skrzypnięcie, a drugim.
- Nikogo tu nie ma.
Chłód metalu rozlał się po skalpie i karku; niebo nasunęło się na jego oczy.
- Teraz nie - odkrzyknął.
Chwilę leżał, przekonany że w każdej następnej spomiędzy palców odrzuconej na bok dłoni wysunie się niedopałek i zasyczy w kontakcie z wyściełającą podłogę gumą; mógłby tak zasnąć, przykryty bielą przebijającego przez chmury i powieki słońca, które z ich otworzeniem mogłoby roztroić się i wkręcić żarówkami w wiszącą nad stołem operacyjnym lampę. Równo dawkowana cisza działała na niego jak anestezja.
Ściemniało; otworzył oczy; słońce rozdwoiło się, Claude mówił coś, patrząc na niego z góry z rozbawieniem.
- I uważasz wstawanie o świcie za normalne.
Przytaknął, przymknął powieki, znów je otworzył.
- Nigdy tak nie powiedziałem.

Z następnym zakrętem jego własne odbicie stanęło naprzeciw niego, odgarnęło włosy w niekontrolowanym odruchu i w kolejnym nachyliło się ku sobie; był bliski zetknięcia się czołem z granatową taflą czystego jak lustro weneckie szkła, gdy zadrżało w uderzeniu bielących się na ich drugiej stronie dłoni, które wypłynęły z nieosiągalnej przez słońce ciemności gładko i niespodziewanie jak niewłaściwy tym wodom drapieżnik. Claude cofnął się z nogami zniesionymi w tył odrywającą go od ziemi falą niepokoju, lecz Ralf przyległ do szyby, by przysłaniając oczy przyłożonymi do skroni rękoma uśmiechnąć się do bujającego się z nogi na nogę chłopca, targanego prądami własnej bojowości jak cudem utrzymujący się przy dnie wodorost; tuż za nim skamieniała jeszcze dwójka, z oczami błyskającymi w drganiach ożywionych nagle powiek.
Puk-puk, jego knykcie uderzyły o witrynę gdy śmiał się sam do siebie, by niemal przyjaźnie i z pobłażliwością skinąć głową na wejście.
- To tylko dzieci, Claude.
- Nie każ mi tego po tobie powtarzać w innych-
Uniósł brwi.
Z rozbrzmieniem uwieszonego drzwi dzwonka zwrócił się w ich stronę.
- Czego chcesz, sir?
- Czy któryś z rodziców jest w domu? - pogłębił uśmiech. - Mieszkacie gdzieś tu? Potrzebujecie czegoś? Macie jedzenie, picie?
- Nie dla was.
- Nie potrzebujemy. Ralf pyta, bo-
Claude przeszedł na chiński, zmuszając go do zamilknięcia, skrzyżowania ramion i wycofania się pod ścianę; oparty o nią barkiem skakał wzrokiem z twarzy na twarz, w kontrolnych spojrzeniach dopowiadając:
- W ciągu czterech? Pięciu?
- Niech przyniosą co mogą.
- Nie patrz tak na mnie; dlaczego w ogóle zakładasz, że wiem gdzie to jest? Podobno nie opuszczałem biura.

- Popatrz i częstuj się: Zhanna go dla nas podgrzała.
Ralf uśmiechnął się do mis, pod którymi zadźwięczało szkło otartego z wilgoci blatu; oparł na nim łokcie i złożył dłonie do modlitwy:
- Dziękujemy ci Gaspardzie za zainspirowanie Claude'a do znalezienia zranionej ręce substytutu, dzięki któremu w czystości sumienia i spokoju ducha możemy spożyć ten ciepły posiłek, amen. Jesteś pewien, że nie podgrzała go tylko dla ciebie?
- Upomniałem się o porcję dla Ralfa, głównie po to, by oszczędził mi pierdolenia; niestety nie zadziałało! Zastanawia mnie jedno - jesteś zazdrosny o nią czy o mnie?
- Powinieneś znać odpowiedź.
- Mógłbyś mi jej raz udzielić; czyż nie jestem jedynie niewiele predysponowanym do myślenia Francuzem?
- Proponuję byś brał póki nie wystygło.


Znad linii horyzontu czerwona wiązka zachodu rozmazywała rozciągające się miastem cienie usiłując z utworzonych przez nie pasm odczytać jego wartość. Słońce gasło powoli, wreszcie nie różniąc się wiele od pulsującej przy wdechach końcówki męczonego przez Shujuan papierosa, który po pewnym czasie zdusiła o balustradę balkonu i kątem oka wyłapując przyzwalające skinięcie Ralfa wyrzuciła za jej krawędź; znikł na dnie rozlanego pod nimi półmroku.
Jej twarz była widokiem tyle niespodziewanym co księżyc, zwrócony ku Ziemi niewidoczną z niej połową w zaburzeniu swej librecji; od jakiegoś czasu Ralf w wyczekiwaniu śledził skoki kącików jej ust, wyznaczających wartość jego akcji, które teraz w błogim rozleniwieniu zatrzymały się w górze, by z chwilą w której zdała sobie z tego sprawę znów wrócić na miejsce.
- Jeden za dużo, a to - skinęła głową za balustradę; jej własny ciężki od alkoholu wzrok nieomal pociągnął ją w dół - to nie pomogło, dlaczego w ogóle myślałam, że może?
- Przecież mogło być gorzej; jeszcze stoisz na nogach.
Spojrzała w dół, zaśmiała się i zakryła usta dłonią, gdy pociągnięta pod ramię zauważyła, że trzymająca je ręka jak nieubłaganie znoszony wiatrem latawiec zmusiła ją do oderwania się od ziemi, sunącej pod ledwo jej dotykającymi nogami, balkon, salon, sypialnia.
- Fei!
Fei uniosła wzrok znad stron książki, której przypatrywała się jak lusterku.
- Zajmij się ją, dobrze? Zanim zrobi sobie krzywdę; to nie był dobry pomysł a ja sam nie chciałbym zaraz wpaść na jeszcze gorsze. Dobrze?
- Dam sobie radę-
- Oczywiście, że dasz, ale wolę-
- Dobrze. W porządku. Ralf, możemy chwilę porozmawiać?

- Chciałam ci tylko powiedzieć, że to bardzo miłe z twojej strony. Shujuan powiedziała mi.
- Powiedziała? Co takiego?
- Że nie chcesz, żebym czuła się samotna, więc żeby spędzała ze mną czas, to bardzo miłe.
- Fei, nic takiego nie mówiłem; nie musiałem.
- Ale ja muszę tobie; widzisz, Claude-
Zawahała się.
- Claude jest ze mną i z wami, nie musisz się o niego martwić. W porządku?
- Ale-
- Fei. Nie lubię być sam, nie znoszę tego, źle czuję się bez towarzystwa, nawet jeśli wydaje ci się, że chwilami próbuję się go pozbyć, ale Claude jest ostatnią osobą-
- Wolałam powiedzieć-
- Nie martw się, przyjąłem. Tymczasem obiecaj zająć się Shujuan - chyba widziałaś.
- Tak. Tak, w porządku.

Ciemność odprowadziła go pod pokój, idąc równym krokiem za trzymanym przez niego świecznikiem; wosk kołysał się podmywając knot, syczący z każdym razem gdy zbliżał się ku zgaśnięciu.
- Tak szybko, Ralf?
W jego świetle białka Claude'a zaszły cieniem powiek.
- Chyba sam najlepiej wiesz ile to trwa kiedy musisz czekać tak długo; nie bądź śmieszny.


Edytowane przez Choo dnia 29-12-2016 17:19
 
wewau

i.imgur.com/0WP3pbH.png

To brane do rąk i podnoszone tak, by znaleźć się w kręgu niewyraźnego poblasku, to odkładane na miejsce po przyjrzeniu się tyleż napisom na etykiecie co zawartości butelki zderzały się ze sobą.
- Obyś obudził się w lepszym nastroju, Ralf - będziesz miał łóżko do swojej wyłącznej dyspozycji; zresztą nie tylko je!
- Wspaniale, kiedy wychodzisz? Może jeszcze zdążę zaprosić gości - wreszcie nie będziesz plątał się pod nogami i przeszkadzał!
- A może - z niezrażonym uśmiechem, na który identycznym odpowiedziało jego własne odbicie Claude kontynuował raz podjęty wątek; zadzwoniły pochwycone za nóżki kieliszki - a może chcesz odzyskać z powrotem swój pokój? Mogę zapytać Zhannę czy nie zechciałaby się z tobą zamienić, jeśli-
- Bez nadzoru bylibyście-
- .... jeśli takie jest twoje życzenie. Nie musiałbyś na mnie patrzeć, a ja nie czułbym się w obowiązku tłumaczyć-
- Ależ doprawdy nie musisz się przede mną z niczego spowiadać - wszystko to, co chciałbym wiedzieć - chcielibyśmy, nie zapominajmy o Shujuan i Fei! ponieważ nawet ona ma oczy! - i to co moglibyście zatrzymać dla siebie ty masz wypisane na-
- Cieszy mnie, że przyglądasz mi się na tyle uważnie, żeby wreszcie zacząć umieć ze mnie czytać - być może w ten sposób zrozumiesz to, czego nie dajesz sobie powiedzieć!
- Co takiego, Claude, co takiego masz mi do powiedzenia, że brakuje ci słów? - Rozłożenie ramion; demonstracyjne rozejrzenie się lewo-prawo, lewo-prawo - nadaremne wypatrywanie oczu za osobami postronnymi. - Nic nie stoi na przeszkodzie - może poza twoimi brakami, ale na te nie mam wpływu.
- Moimi brakami? - powtórzył, zanim roześmiał się pustym, głuchym śmiechem. - Ralf, to ty jesteś niedojebany - nie, przepraszam, mój błąd: pojebany zdaje się lepszym określeniem na podsumowanie całokształtu - i nie każ mi wymieniać twoich, ponieważ może się okazać, że jest ich znacznie więcej niż pozytywów! Chryste, czy ty naprawdę nie rozumiesz- Zresztą nieważne, dobrej nocy, nie czekajcie na nas ze śniadaniem.

- Jak długo się znacie? Dwa tygodnie, trzy, miesiąc, dłużej?
- Dlaczego pytasz?
- Zastanawiałyśmy się nad tym z Shujuan; próbowałyśmy nawet podpytać Fei - musisz nam wybaczyć; niech pierwszy rzuci kamieniem kto nie wie jak potrafi palić ciekawość! - Śmiech. - Ale nie chciała nam powiedzieć - uznałyśmy, że sama nie wie, przecież nie musiała się tym interesować - albo nam nie ufa. - Chwila zadumy. - W każdym razie mi. To tylko dzieciak, ale-
- Tak, dobry dzieciak, i nie widzę-
- Oddany. Przyznam, że miałyśmy wątpliwości - przecież wiesz jak to wygląda-
- Dwóch facetów w kwiecie wieku, oczywiście, z jakich powodów mieliby troszczyć się o-
- Właśnie; ale z drugiej strony gdybyście zachowywali się wobec niej- gdyby coś, cokolwiek było nie tak, nie zostałaby z wami; nie zachowywałaby się tak. Powtarzam to Shujuan, ale-
- Nadal każe ci uważać? Na którego z nas bardziej? Ralfa czy mnie?
Śmiech; Zhanna odrzuciła głowę do tyłu i włosy - pachnące jeszcze żmudnym ich farbowaniem poprzedniego wieczoru albo tegoż rana w warunkach pozostawiających wiele do życzenia - rozsypały się na nagich plecach.
- Ciebie; Ralf wydaje się-
- Powściągliwy? Stateczny? - podsunął z rozbawieniem, które stało się również jego udziałem. - Przewidywalny?
- Można tak powiedzieć. Dlaczego się śmiejesz?
- Ponieważ
[tkwisz w tak wielkim błędzie]
właśnie taki jest; czy to nie zabawne, jak niewiele czasu potrzebujemy na wystawienie opinii?

Dotyk Zhanny był tym, czym proustowska magdalenka dla podniebienia, i znów przeszłość przelała się przez swoje ramy jak herbata przez krawędź napełnianej bez wyczucia porcelanowej filiżanki; nie potrafiwszy usnąć wodził wzrokiem po tych zakamarkach sypialni, które był w stanie objąć, i po tych partiach jej ciała, których nie przesłaniały zmięte prześcieradła i rozrzucone koce, ale nie ją był żądnym tu widzieć, nie ona powinna leżeć przy jego boku i niezależnie od tego, ilekroć nie przyjrzałby się otoczeniu widocznie na pierwszy rzut oka brakujące elementy nie zamierzały w cudowny sposób pojawić się w polu widzenia i wpaść na właściwe im miejsca. Za przesłoniętymi oknami wstawał świt, szary i równie niewyraźny co pozostały po nocy posmak zawodu.

Śnięty niczym ryba w zanieczyszczonej chemikaliami rzece Claude pozwolił nieść się prądowi; z początku nie zwrócił uwagi na będące sygnałem ostrzegawczym skrzypnięcie wypracowanych i wymagających naoliwienia zawiasów ani na pobrzękiwanie metalu - zawieszek uderzających przy każdym ruchu o zegarek. Omieciona nieobecnym spojrzeniem Fei ukradkiem wycofała się, ukryła w cieniu, a drzwi zostały przymknęte, jakby zamierzała udawać, że niczego nie widziała, nie słyszała, ponieważ sama ledwie otworzyła oczy, ledwie wstała i wyszła; zawołanie jej po imieniu nie stanowiło wystarczającej zachęty i musiał zawrócić.
- Dzień dobry, Fei. Już na nogach?
- To ty wstałeś wcześnie - Fei przestąpiła z nogi na nogę i z namaszczeniem zawiązała sznurki u pasa zsuwających się krótkich spodenek. - Wyszedłeś od Zhanny.
- Pytasz czy stwierdzasz?
- Widziałam.
- I?
Fei podniosła na niego wzrok, nie rozumiejąc.
- I? - powtórzył natarczywie; Fei z uporem milczała, jakby przed momentem przy nadarzającej się sposobności zasznurowała także usta. - Możemy udawać, że to wszystko co masz mi do powiedzenia na ten temat, ale nie uważam tego za-
- Możemy porozmawiać na dole? - poprosiła i zaraz w nagłym zrywie wykręciła głowę przez ramię, jakby posłyszała kroki; ściągnięte w wyrazie strapienia brwi przydawały jej twarzy powagi. - Shujuan jeszcze śpi - nie chcę, żeby-
- Tak, nie ma-
- Idź, nie musisz na mnie czekać, wezmę tylko bluzę-
- Proszę, weź moją - zaoferował, ale ona zawahała się: wyciągnęła rękę, lecz palce zacisnęły się w powietrzu, zanim zabrała ją i potarła o siebie dłonie ze skrępowaniem. Tuż przed tym jak sięgnęła po nią drugi raz Claude z westchnieniem strzepnięciem rozprostował fałdy i ponad jej głową zarzucił na ramiona. Podciągnięte rękawy zsunęły się przy próbie poprawienia rozwichrzonych włosów; zarzucony w przyjaznym pociągnięciu kaptur zakrył wyraz poddenerwowania.
- Nie wygłupiaj się. Czy widzisz jak ja wyglądam?
- Nie tak źle jak mógłbyś.
- Jesteś dla mnie niezwykle litościwa - dla Ralfa i Shujuan też. - Niefrasobliwe uderzenie w nieczynny panel przy schodach; robił to z przyzwyczajenia za każdym razem, jakby w nadziei na to, że przy którymś w szybie rozbrzmi szelest lin dźwigowych i z mozołem wspinającej się po nich windy. - Ale nie dotyczy to już Zhanny; nie przepadasz za nią, chociaż nie okazujesz tego w taki sposób, w jaki ja zapewne robiłbym to, będąc na twoim miejscu.
- Ja-
- Fei, proszę.
- Ale-
- Fei, n a p r a w d ę musimy przez to przechodzić?
Cisza.
- Nie wszyscy dają się lubić.
Cisza.
- Pasożytuje na nas, a ty- Fei wyłamywała sobie palce i udręczonym wzrokiem w milczeniu prosiła o to, by zapomnieć o tym, co zostało powiedziane; by zapomnieć, że Zhanna istniała, że p r o b l e m istniał.
- Śmiało - zachęcił - nie urazisz mnie, czegokolwiek być mi nie powiedziała. To zostanie między nami.
- Pozwalasz jej na to, wstawiasz się za nią, a powinna na siebie zapracować! Powiedziałeś Ralfowi o tym, że za kilka dni zostaniemy bez wody? Sami mówiliście, że nie stoi na półkach, ale przecież o tym wiem, wiem i widziałam- Ale ona już nie! Dlaczego? Może powinna wyjść wreszcie z pokoju, z łóżka i sama się rozejrzeć?

- Dzień dobry, Shujuan.
Shujuan ukryła ziewnięcie za wachlarzem rozpostartych palców i rozejrzała się. Obejmujący dłońmi rozgrzany kubek, znad zawartości którego jeszcze wstęgami unosiła się para Claude roześmiał się.
- Tak myślałem, że nie mnie będziesz spodziewała się tu zobaczyć. Fei smaży w kuchni naleśniki.
- Zamieniliście się z Ralfem porami?
- Pozwalam mu cieszyć się samotnością - nie on jeden lubi wieszać na mnie psy.
- Co usiłujesz dać mi do zrozumienia?
- Nic, Shujuan, zupełnie nic - przecież gdyby coś byłoby nie w porządku Fei byłaby wam miernikiem tego, jak źle jest, prawda? Jeżeli tylko coś ci się nie podoba możesz odejść w każdej chwili - nie będę cię zatrzymywał, i Ralf też nie powinien. Mam nadzieję, że rozumiesz jak zależy mi na tym, żebyśmy nie pielęgnowali idiotycznych uprzedzeń i nie kryli uraz - Kiedy odsunął się i wstał Shujuan również się odchyliła, jakby spodziewała się, że chluśnie jej wrzątkiem w twarz; uśmiechnął się ciepło. - Przepraszam, muszę powiedzieć Fei, żeby usmażyła kilka dla ciebie.

Edytowane przez wewau dnia 30-12-2016 18:15
i.imgur.com/KbqHyug.gif
 
Choo


Biel porannego słońca, wypierająca jasnością kolor z horyzontu, balustrady, paneli, leżanki, a wreszcie jego własnej skóry - głaskanej chłodnym dotykiem wiatru, który ocierał rozżarzające się na echo wieczoru policzki, czule zdmuchiwał włosy z czoła i uspokajająco je przygładzał, przytrzymywał rwące się ręce przy ciele i strącał wilgoć z rzęs - pulsowała czerwienią pod powiekami Ralfa w nierówny rytm jego serca i oślepiającym blaskiem powstrzymywała go przed ich otworzeniem, nawet gdy salwa zyskujących na sile uderzeń w odległe drzwi jego pokoju przebiegła przez korytarz do salonu i z niego na balkon, by drganiami wypełnić opróżnioną szklankę, oplataną jego złożonymi na podbrzuszu dłońmi. Kości palców zacisnęły się na niej przed dwiema godzinami i wtopione w jej szkło z ustąpieniem własnego nerwowego drżenia groziły rozkruszeniem się przy pierwszym ruchu.
Zanim pukanie przerwane zostało cichym skrzypnięciem gniew wypalił się w nim, pozostawiając pod skórą żar wystarczający do ponownego go wzniecenia przy pierwszym dorzuceniu paliwa. Wstrzymał oddech na chwilę potrzebną usłyszeniu kroków, szybszych i lżejszych niż się spodziewał (Ralf? Ralf?), które ostrożnie przechodziły z pomieszczenia do pomieszczenia, wiedzione pustką wgłąb apartamentu.
- Ralf?
Fei podeszła do barierki, nie popatrzywszy na boki; stanęła naprzeciw bezkresu niezmąconego żywą duszą miasta patrząc próżni w oczy i czekając aż sama wchłonie ją poza krawędź tarasu.
- Ralf? Co się stało?
Odstawiana na podłogę szklanka zadźwięczała, bliska przewróceniu, a zwolnione dłonie przykryły oczy, palące się czerwienią białek; potarły je, zanim spomiędzy palców spojrzał na nią. Źrenice stały się drobnymi punktami pośrodku rozświetlonego błękitu, który tonął w przekrwieniu i wilgoci, czekającej aż wygładzona brakiem wyrazu twarz ponownie utworzy dla niej kanały zmarszczek, którymi mogłaby spłynąć.
- Spałem, Fei, drzwi były otwarte?
- Wszystko okej? To dla ciebie, ja- Płakałeś?
Jego usta wykrzywił uśmiech, który schował kręcąc głową i obracając się w przeciwną stronę, jakby chciał go wytrzeć o ramię.
- Żartujesz?
- Przecież widzę-
- Fei, miałem ciężką noc, zostaw to i idź, porozmawiamy później.
- Zrobiłam śniadanie.
- Dziękuję, że mi je przyniosłaś, ale-
- Powiedz mi chociaż co się stało, widzę, że coś się-
- Pokłóciliśmy się i-
- Mi też się to nie podoba.
Cisza.
- Chodzi o Zhannę, prawda?
Cisza.
Utkwił wzrok w niebie, nabrał powietrza, wypuścił je ustami w niewyraźnym śmiechu.



- Naprawdę? Naprawdę, Ralf? Drugi dzień nie tylko mnie nie widzisz-
- Zauważyłeś; brawo!
- ... stałeś się nawet bardziej głuchy na moje słowa, niż wcześniej; kto by pomyślał, że to było możliwe!
- Jakiej innej pierdolonej reakcji oczekiwałeś? Tak, naprawdę; jeb się Claude, przecież wiedziałeś jak to będzie wyglądało i masz co chciałeś - powiedz mi, że nie!
- Podejrzewałem, że będziesz choć odrobinę bardziej dojrzały-
- Dojrzały? Zabawne - czy twoje podejrzenia kiedykolwiek się sprawdziły? Nie? Może to znak, by zacząć wyciągać wnioski, jak sądzisz?
- Fei próbowała mi coś powiedzieć: mieszasz w to dziecko?
- Nie muszę; wyobraź sobie, że zależy jej na naszej zgodzie bardziej niż nam obu razem.
- Przy ujemnych chęciach z jednej strony rzeczywiście, Ralf, muszę przyznać ci rację. A jednak nadal żyję: to chyba najlepsza perspektywa o jakiej mogłem marzyć! - mimo wszystko pozbywasz się tego, co ci nie pasuje!
- Nie, Claude, i nie, nie zamierzam zaraz tego zmienić. Zabawne, że to siebie wskazałeś jako pozbawioną dobrej woli stronę konfliktu!
- Czy dobrze słyszę? Miałeś zamiar mi w y b a c z y ć?
- Miałem zamiar przekonać samego siebie, że nie mam czego, ale cudownie mi o tym przypominasz. Przestań robić z siebie męczennika i usuń mi się z drogi.
- Czyżby było ci przeze mnie smutno?
- Tak, Claude, kto by pomyślał, że mogę mieć uczucia.
- Myślisz, że mnie to bawi? Że lubię jak-
- Nie dajesz mi powodów by myśleć inaczej.
- Nie dajesz mi się przekonać, że naprawdę tak nie jest.
- Miałeś na to pełno czasu - szkoda tylko, że wolałeś spędzić go inaczej. Pomyśl co powiesz im gdybym nie wrócił, i wybacz, ale nie mam nadziei zobaczyć się z tobą później.



Dwa uderzenia w próg; łamliwy nadgarstek zawisł wahając się przed kolejnym, aż złożone w pięść palce, łatwe do wysunięcia ze stawów jak szpilki z nabitej nimi poduszki, rozłożyły się i spłynęły z poluzowanym ramieniem wzdłuż ciała, szukającego podparcia w ścianie:
- Mogę? Czy jesteś czymś zajęty?
- Nikt nie jest niczym zajęty, Zhanna; mam być?
- Przyszłam ponieważ-
[Marzysz o byciu przyczyną]
- Martwi mnie, i nie tylko mnie- Fei mówiła mi, że się pokłóciliście.
- Fei. A Claude nie? Czy może tego nie zauważył, zbytnio zaabsorbowany tobą?
- Nie wiem o czym mówisz.
- Och, nie musisz. To zgoła nieaktualne.
- Wszyscy na tym tracą.
- To się dzieje kiedy ktoś skorzysta za bardzo. Przecież wiesz, że to mu powinnaś to powiedzieć.



- Idę z tobą.
- Bo?
- Fei chciała, ale to nie-
- Niebezpieczne, tak, staje się takie dopiero w towarzystwie którejkolwiek z was. Przecież o tym wiesz. Nie udawaj, że nie.
- Mam zawrócić?
- Masz nie odchodzić za daleko.
- Nie taki mam zamiar, Ralf, ja- Nie jadłeś z nami ani śniadania, ani obiadu, nie widziałam cię przy stole, z nami.
- Nie miałem apetytu. Wyświadcz mi jeszcze jedną przysługę i nie przejmuj się-
- Tobą? Przecież musisz-
- Tym co postanawiam zrobić, a czego nie. Nie zwracaj na to uwagi bo nie taki jest mój zamiar; nie zastanawiaj się, nie pytaj, oszczędź sobie świadomości, że kończą nam się zapasy, a przynajmniej Fei, skoro sama jesteś na tyle spostrzegawcza, by to zauważyć. Dobrze?
Odwracał się od rzeczywistości, którą był karmiony, odtrącał czekającą aż otworzy usta łyżkę, w konwulsjach mało uzasadnionego gniewu szarpał się w krześle, na którym posadzono go i spięto pasami. Nawet zamówione dania, wybrane bez względu na figurujące obok nich w menu koszta, trafiały do niego nie tak jakby tego sobie życzył; Claude rzucił mu talerz na stół, Ż R Y J, a zamiast zapytać, czy wszystko w porządku, wyraził fałszywe nadzieje, że podany posiłek sprostuje jego standardom, delikatnemu podniebieniu oraz kulejącemu poczuciu wartości, zdającej się rosnąć jedynie dzięki niebotycznym rachunkom i napiwkom, na które przecież może sobie pozwolić!
- Jaki sens ma moje drobne poświęcenie, kiedy chcę tylko, byście nie musiały odczuwać braków, kiedy i tak informuje cię o nich odpowiedź? Przepraszam, po prostu nie zwracaj następnym razem uwagi, przynajmniej dopóki sam nie zacznę się tego domagać. Naprawdę nie chcę, abyś musiała się tym przejmować - ani ty, ani żadna z was.
- To niewykonalne, Ralf. Mamy o siebie przecież dbać.
- Póki co moja troska może sprowadzić się do oszczędzania wam niepokojów. Nic na to nie poradzę, ale sama przyznasz, że nic dobrego nie wyniknie z dołączenia do puli panikujących osób jeszcze paru, które niewiele mogą zmienić.
- Nie mów tak.
- Więc? Co możesz zmienić, Shujuan? Na co masz wpływ? Jakie są twoje możliwości wobec zaistniałej sytuacji, bo nie sądzę, aby przerastały-
- Zhanny?
- Nie mów tak.
Zaśmiała się patrząc w dół; gdy podniosła głowę z jej oczu spojrzała na niego rozogniona potrzeba kontynuowania, próbująca wyważyć zatrzaśnięte usta uderzeniami kolejnych deklarujących podobieństwo do jego własnych myśli.
Na komendzie głównej policji stacjonował cień i piwniczny chłód, który nocami wypuszczał na ulice patrole; z przekroczeniem jej progu chwycił go oburącz za odsłonięte kostki i skuwszy je w zimne kajdany powstrzymał nogi, dotąd odbijające się od gruntu w bezcelowej pogoni za zajęciem. Shujuan zatrzymała się gotowa zaproponować, że poczeka na zewnątrz, aż po chwili namysłu nadstawiła nadgarstki trzymających oburącz latarkę dłoni i zastygła z nimi, jakby one same ujęte zostały w żelazne obręcze; jej białe światło przestało być potrzebne z chwilą pchnięcia uciekających przed ręką Ralfa żaluzji. Ze ściany dziesiątki par oczu zaginionych osób posłały im obolałe spojrzenia, podjudzone przerwanym im snem; niektóre z nich śledziły stawiane korytarzem kroki, inne nie przestawały wpatrywać się przestrzeń za nimi.
- Byłaś tu kiedykolwiek?
- Nie; dlaczego jesteśmy?
- Bo ja również nie, chociaż biorąc pod uwagę domagające się pomocy władz tłumy powinienem zdążyć znaleźć ku temu okazję. Nie znam chińskiego. Na lewo mamy-?
- Biuro rzeczy znalezionych, wyżej jest-
Shujuan zatrzymała się wpatrzona w schody.
- Areszt. Jak myślisz? Ktoś tam-
- Chcesz sprawdzić?
- Nie wiem. Nie wiem- Ktoś zabrał przed nami wodę.
- Albo rozdzielili ją między sobą wraz z jej odcięciem, jeżeli ktokolwiek jeszcze tu był-
- Nie mówmy o tym.
- A jednak wolisz unikać tematu. Zaskakujące, patrząc na to jak drążysz każdy inny. Popatrz. Ktokolwiek go przewrócił zabrakło mu siły, by chociażby obrócić na bok i wyjąć cokolwiek tam było.
- Skaleczysz się.
- Podobno lubisz i umiesz zajmować się ranami.
Z obróconego w tąpnięciu jego własnego ciężaru automatu wyjrzały jego wnętrzności, obramowane rozbitym szkłem jak uformowanymi na brzegach rany strupami, kruszącymi się przy każdym drobniejszym ruchu.



- Jutro-
- Tak, pamiętam, powiedz: wytresowałeś w międzyczasie Zhannę, że jeśli nie rozłoży nóg nie dostanie obiadu, czy też planujesz coś bardziej wymyślnego? Jeśli zwiążesz jej oczy, każesz chwilę poczekać i wpuścisz jej do pokoju chińskiego chłopca nie powinna poczuć różnicy.


Edytowane przez Choo dnia 15-01-2017 23:32
 
wewau

i.imgur.com/0WP3pbH.png

Rozchylone w chęci udzielenia odpowiedzi usta zwarły się niczym za pociągnięciem liny, podobnie jak zęby, których równa linia opadła na pogryzioną od wewnątrz wargę jak ostrze gilotyny na drewniany pień - i w miarę jak krew spływała rynną języka do gardła wraz z uciętymi łbami nie mających zostać wygłoszonymi replik następne już ustawiały się u stopni wiodących na podium i beztroskim krokiem wypatrującej własnego końca Marii Antoniny wbiegały nań, i przepraszały kata za nieuważność przed przyciśnięciem policzka do ramy; jego samego było stać jedynie na fasadowy straceńczy uśmiech, gdy jedna z nich raptem zerwała się z klęczek.
- Szkoda, że nie zauważyłeś tego rozwiązania nieco wcześniej - może jutro moglibyście razem wmawiać sobie, że to byłem ja! Przepraszam cię, Ralf, przepraszam i ze szczerego serca ubolewam nad tym, że lubujesz się w pokurwionych zabawach, przepraszam, że przy mnie wyszły twoje problemy, ale w żadnym razie nie dam rady przeprosić za to, że zachowujesz się jak rozhisteryzowana sześciolatka!

Krople deszczu uderzały o zadaszenie nad ich głowami, o przytrzymywane ramieniem drzwi, a zaganiane zmiennym wiatrem zbierały się na włosach i twarzach; z rzadka spływały po skroniach i policzkach niczym łzy.
- To przykre, patrzeć na was. Nie możesz go-
- Gdyby to było takie proste - Wraz ze śmiechem z ust wydobył się dym; zawilgotniały papieros niechętnie rozżarzył się przy następnym zaciągnięciu. - Ale tak się złożyło, że nie mam za co.
- Może nie miałeś, ale w ciągu ostatnich paru dni-
- Fei, zdążyłem cię polubić, ale nie zapominaj się i nawet nie próbuj mnie pouczać - ostrzegł Claude. - Najprościej jest założyć, że to ja jestem za to odpowiedzialny, a Ralf został pokrzywdzony, pauvre mec! Próbowałaś kiedyś pokłócić się z kimś bez jego udziału?
- Bronił się - co innego zrobiłbyś na jego miejscu? - żachnęła się, ale natychmiast zmierzona potępiającym spojrzeniem kontynuowała uległym tonem:
- Na co liczyłeś? Że będzie stał z założonymi rękoma i przytakiwał?
- Że nie zacznie kłótni z byle powodu - spodziewałem się po nim ni mniej, ni więcej tego.
- To nie ja, to on, to oni, nie, to nie my...! I sam widzisz co z tego wyszło! - Oczy Fei, w zapadłych ciemnościach oczy przywodzące na myśl dwie plamy po równomiernie rozlanym atramencie, zamigotały przy zakreślaniu promieniem latarki niezgrabnego półkola na tle zabudowań miasta. Zgasiwszy ją, znów wsunęła ręce do kieszeni i w milczeniu, w pokorze trwała w pobliżu, jakby w nadziei na to, że on sam pod tym niewielkim naciskiem, jaki nań wywierała ustąpi. - Jestem pewna, że gdybyś wyciągnął rękę pierwszy-
- On by ją ugryzł. Fei, gdyby odpowiedzialni za to! myśleli jak ty nie byłoby nas tu dziś; przeprosiliby się i wspólnymi siłami być może zdusiliby problem w zarodku lub przynajmniej spróbowali zamortyzować upadek; problem polega na to, że nie taka jest nasza natura, nie jesteśmy skłonni do ustępstw, ja też nie jestem i nie zamierzam przepraszać Ralfa za coś, czemu nie jestem winien, chociaż, dobry Boże, nie wyobrażasz sobie jak boli mnie to jak mnie traktuje i tak, myślałem, żeby zrobić to, żeby tylko znów zaczął ze mną rozmawiać, r o z u m i e s z?
- To zwykła głupota.
Przydeptany niedopałek zgasł.
- Możesz spróbować wytłumaczyć to Ralfowi przy śniadaniu.

- Sam przyznaj: to dziecinne!
- I w twoim interesie. Jestem pierwszym i ostatnim, który trzyma i zamierza trzymać twoją stronę.
- Nie schlebiaj sobie. Na długo przed tobą Shujuan-
- Uważasz, że możesz na niej polegać?
- Ona-
- Czy jesteś świadoma tego, co szepcze się za twoimi plecami?
Zhanna z medalikiem bezwiednie ściskanym między palcami zamarła jak mechanizm zegara, między którego przekładnie dostały się drobiny piasku; nie zadawszy sobie przy tym kluczowych pytań, skupiwszy się na zasłyszanym zgrzytaniu we własnym układzie zatrzymała na nim wzrok, jakby w wyczekiwaniu na to, aż wstanie i pochyli się nad tym, aż wybierze ziarna i wprawi tryby w ruch.
- Jak myślisz, komu mogłoby zależeć na zasianiu niechęci? Kto na tym zyskuje, kto czerpie z moich i twoich strat? K t o?
- Wydawało mi się, że - podjęła, ale zaraz zamilkła i jedynie przedtem niegroźnie napięty, od niechcenia pociągany w poruszeniu - powoli przeradzającym się w rozsierdzenie - łańcuszek, który werżnął się w kark wyjawiał skrywane myśli, które namnażały się wprost proporcjonalnie do zgłaszanych pretensji. - Dlaczego mi nie powiedziałeś?
- Właśnie to zrobiłem. To niedorzeczne nieporozumienie- Widzisz, ja już zostałem uznany za winnego i przymuszony do ukorzenia się, ale zastanawia mnie jaki wybór pozostawią tobie, która w ich opinii jest niewypłacalną dłużniczką?
- To obłęd - Pełne politowania prychnięcie. - Nie są w stanie mnie do niczego zmusić.
- Ale sprawią, że pożałujesz, że tego nie zrobiłaś.
- Dlaczego nie odejdziesz?
- Dokąd? Z czym? Na ulicę czy może z powrotem do mieszkania, w którym udusi mnie zapach padliny lub goście z przypadku? Poza tym - na ustach po raz drugi wykwitł uśmiech rozgoryczenia - tam nie mam nikogo; tu ciebie i dramatyzującego Ralfa, którego mimo to- Skłonność do przywiązywania się mnie zgubi, ale sama przyznasz, że-
- Rozumiem, ale mając do wyboru-
- Do wyboru; zależnie od tego jaką decyzję podejmiesz będziesz mogła zostać lub odejść. Przemyśl to.


Pochwycony za łokieć Ralf wyswobodził się pociągnięciem i nie spojrzawszy za siebie rozprostował zagniecenia niepotrzebnie podciągniętego rękawa, jakby nic nie miało miejsca, jakby przez nieostrożność zahaczył o rzecz miniętą po drodze.
- Ralf.
Przyspieszając kroku Claude pomyślał, że tym samym skutkiem mógłby powtórzyć się kilkanaście razy jak niosące się korytarzami echo albo przeciąg pod drzwiami, który spotkałby się wyłącznie z uporczywym lekceważeniem; wyprzedziwszy go i nie pozwoliwszy się wyminąć - że za moment zostaną zatrzaśnięte tuż przed nim drzwi, by mogli ignorować się bez przeszkód.
- Ralf, nie wygłupiaj się.
- Czy jesteś na tyle niewyuczalny, że dopiero dostawszy w twarz pojmiesz, że nie życzę sobie cię widzieć ani słyszeć?
- Gdyby tak rzeczywiście było wyniósłbyś się do innego- Ralf, Ralf, Ralf, stój. Stój.
- Sugerowałbym odpierdolić się jeszcze zanim znowu się pogrążysz. W jaki sposób zamierzasz zrobić to teraz? Miałeś wiele godzin na-
- Nie chciałem-
- ...na zaplanowanie tego, jak ostatecznie położyć kres tej przypadkowej, niefortunnej znajomości!
- Świetnie, Ralf, wyśmienicie! Jeszcze powiedz mi, że nie zależy ci na nikim poza sobą, że masz mnie w dupie i że w zasadzie nie mogłeś mnie zdzierżyć od pierwszego dnia, et cetera, et cetera, żebyśmy mieli to już za sobą i mogli przejść do-
- Nie mamy do czego przechodzić. Przesuń się.
- I pozwól mi lizać rany w samotności?
- Zejdź mi z drogi.
- Jeszcze nie zdążyło do ciebie dotrzeć, że chciałbym móc ci powiedzieć, że jesteś nieużytkiem społecznym i zacząć tak uważać? Myślisz, że nie wolałbym nie zwracać na ciebie uwagi i-
- Zachowaj to dla Zhanny i karm ją tym, ponieważ może okazać się, że wkrótce zabraknie dla niej miejsca przy-
- Niech żebrze o resztki, je m'en fous! Nie wziąłbym jej do łóżka, gdyby- - Na moment potrzebny zmierzeniu wzrokiem przestrzeni za plecami Ralfa Claude uciekł spojrzeniem w bok, nim wbił je ciężkie niczym topór w niego. - Na moje wielkie szczęście i ku mojej równie wielkiej rozpaczy umiem zadowalać się tak podłymi namiastkami, kiedy nie dostanę tego, co chciałbym dostać.
- Wreszcie powiedziałeś coś, z czego możemy zrobić użytek. Idę na śniadanie, przesuń się, obiecuję zostawić ci popłuczyny po kawie.
- Ralf.
Ale znowu stał się zawodzeniem wiatru w koronach drzew i wtórującym mu ptakiem w poszyciu, który po rzuceniu weń kamieniem umilkł, jakby zapomniał jak dobyć z siebie głosu i zdezorientowany, z przeraźliwym, wypełniającym tę ciszę biciem serca rozpaczliwie trzymał się rozkołysanej gałęzi przed zerwaniem do błędnego lotu; Ralf wyszedł.

Brwi Ralfa uniosły się bynajmniej nie w podziwie dla odbijających się w wodzie sylwetek wieżowców, w których cieniu przejeżdżali; przeświecające pomiędzy nimi promienie zwieszonego tuż nad nimi słońca smagały niemyte od dawna szyby, z których większość pokrywały koryta zacieków na podobieństwo ornamentów; przed końcem pory monsunowej miały zmatowieć, a ich blask wraz z blaknącym wspomnieniem punktowych reflektorów przejść do historii. Na przybrudzonym szkle perliły się krople wody; Tianjin WFC zdawało się być zamrożonym w czasie wodospadem, który z wysokości poszarzałego nieba spływał kaskadami aż do ziemi.
- Poradzisz sobie czy mam holować cię za sobą za rękę?
- Postaw to pytanie sobie zaraz po przekroczeniu progu - umiesz odnaleźć się poza parkingiem? Gdzie się z nimi umówiłeś, na tarasie widokowym?
- Nie idziemy tam - Kałuże niczym rozsypane na betonie lustrzane odłamki marszczyły się, kiedy po nich przejść; pod nogami kotłowały się zakrzywione, rozbełtane cienie. - Nie wierzę, że to miejsce nie przyciągnęło do siebie nikogo przed nami.
- To przykre, że dzieciaki mogą pochwalić się większą śmiałością niż-
- Gaspard i Chen zapewne też mogli - szkoda, że nie ma ich z nami!
- Ciągle mi o nich przypominasz, zupełnie jakbyś za nimi tęsknił. Prosisz mnie o wskazanie ci do nich drogi czy-?
- Tęsknię za tymi dniami, kiedy nie musiałem wywlekać trupów z szaf, żeby podtrzymać rozmowę.
- Jesteście siebie warci z Zhanną - nie znacie umiaru, nieustannie walczycie o uwagę; zdesperowani i równie żałośni co zwierzęta w schronisku.
- Ralf, to ty siedzisz w klatce i skamlesz; ja stoję po drugiej stronie krat. Przestań się na nie rzucać, a- Byli przed nami.
W przeszklonych nieruchomych drzwiach - w istocie w pozostałym po nich obramowaniu - trzymały się poszarpane skrawki świata jaki znali do niedawna, w którym nie musiano torować sobie przejścia przy pomocy ślepej i ukierunkowanej wyłącznie na zniszczenie przeszkody agresji; w holu niezamiecione odłamki przykryto zabranym skądinąd dywanem.
- Zapraszam do środka, monsieur Voigt; zapewne oczekują nas już w sali konferencyjnej.

Przekazany i następnie przesunięty ku nim po stole arkusz przywołał widma asystentów i sekretarek, które wymknęły się ukradkiem przy pierwszym spuszczeniu wzroku na tekst.
- Długopis.
Jeden z chłopców na znak pochylił się ponad ramieniem drugiego, który rozsiadł się u szczytu i z protekcjonalnym flegmatyzmem kręcił w miejscu z lewa na prawo, z prawa na lewo na obrotowym siedzeniu; na blacie pojawiły się dwa wieczne pióra - rekwizyty zabrane przez nieobeznanych z nimi aktorów, którzy zachłysnęli się zarówno ich blichtrem jak i samym przepychem sceny, i zapragnęli przydać niewyszukanemu przedstawieniu powagi.
- Nie prosiliśmy was o przeprowadzenie remanentu. Skąd mamy mieć pewność, że jesteście w posiadaniu czegokolwiek z tego, co znalazło się na liście?
- Skąd mamy wiedzieć, że nie próbujecie nas oszukać?
Nieregularne skrobanie stalówki po ziarnistym papierze; poszarpane, niewprawne litery nabierały właściwych kształtów w miarę jak w palcach, w samym nadgarstku odżywały wspomnienia nocy spędzonych na ubieraniu myśli w słowa, na ich zaklinaniu. Nikomu niepotrzebne dyplomy kurzyły się wraz z równie bezwartościowymi fakturami i kilkoma niezapłaconymi rachunkami.
- Po co to robisz?
- A jak uważasz? Tłumaczę ci, żebyś nie zadawał mi trzy razy pytania o to samo. Szczeniaki nie przyniosły niczego ze sobą, za to zrobiły spis!
- Jak do tej pory wykazują się większym zmysłem praktycznym niż ty.
Wraz z piórem od kartki został oderwany także wzrok; ten ostatni, przeniesiony na Ralfa, pomimo przywołanego na twarz serdecznego uśmiechu pozostał surowy.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę, że wreszcie umiesz sam czytać sinogramy. Komu mam podziękować za nauczenie cię chińskiego w tak rekordowym czasie?
- Nie przeszkadzaj sobie.
- Tak myślałem - Powtórnym uderzeniem skuwki w kartkę zwrócił zainteresowanie tamtego na ostatni punkt. - Mają ryby.
- Nie mów mi, że-
- Skąd macie ryby?
- Mieliśmy. Złowiliśmy i zjedliśmy, ale Wan może złowić więcej.
- Jaki gatunek?
- Nie wiem, ale nikomu nic się po nich nie stało. - Nieprzyjemny uśmiech. - Czy to ma teraz jakieś znaczenie?
- Ralf, masz ochotę na ryby? Nasza dieta jest dość uboga.
- Zapytaj Zhannę czy zechce za nie rozłożyć nogi.
- Proszę cię o pomoc w ułożeniu kompleksowej listy zakupów, a nie o udzielenie rad jak ją do niej przekonać. Nie zaprzątaj sobie tym głowy.


Edytowane przez wewau dnia 16-01-2017 21:45
i.imgur.com/KbqHyug.gif
 
Choo


Z przekroczeniem progu kuchni napotkał rozbiegany wzrok Fei, który odskoczył od kuchenki, by spocząć na nim, przestrzeni za jego plecami, znów kuchence i Shujuan; Fei dopadła go tylko chwilę później niż odór spalenizny, próbującej szarą mgłą przysłonić ich zmieszanie, które w odruchu bezwarunkowym unosiło obronnie ich ręce, mające odciąć go swym szlabanem od garnków. Pokrywa zadźwięczała ciśnięta o blat; żuchwa Shujuan, wisząca dotąd poddańczo i podrygująca w skurczach mięśni twarzy uniosła się parokrotnie wraz z ramionami i dopiero gdy ta nabrała powietrza rozedrgana krtań przepuściła jej głos:
- Będziecie musieli poczekać na kolację.
Policzki Shujuan spłonęły rumieńcem; zanim jeszcze jej głowa dogoniła uciekające spojrzenie podobna jego eksplozja zmiotła wyraz z twarzy Fei, która jeszcze chwilę, zanim jej własne pociągnęło ją w dół w pokornym pokłonie doszukiwała się u niej wytycznych, chcąc podpatrzeć procedurę ewakuacji poczucia winy z własnych obwodów.
- Nie wiem jak, nie chciało-
- Nic się nie stało.
- Nie chciało zgęstnieć i-
- Nic się nie stało.
- Nic? Zapytaj może co Claude sądzi o zmarnowaniu porcji dla tylu osób, albo nie, bo jeszcze wreszcie dojdziecie do wspólnych wniosków i zgodzicie się, że-
- Że nic się nie stało. - Na szalkę tuż obok jego sumienia wpadł grosz dobrego uczynku, który lądując zadźwięczał o już wyściełającą ją i zapomnianą resztę - o każdy raz gdy niedopełnienie cudzych obowiązków usprawiedliwił własnym niedopatrzeniem, każdy raz kiedy twierdził, że to on zadzwonił z informacją za późno względem ogromu czasu jakiego wymagała realizacja (ile razy innego telefonu przez drugą osobę!), że to on nie uwzględnił szeregu mogących opóźnić proces czynników, on, on! - w kaucji za własną naturę. - Rzeczywiście, tu nasze opinie pewnie wreszcie by się ze sobą spotkały. To tylko jedzenie, ale miotaj się dalej aby rzeczywiście pojawił się problem: poparzenie! zacięcie!
- Coś się stało? Jezu jak to-
- Moja wina, zaraz się tym zajmę.
Brwi i powieki Zhanny ścisnęły się; cienkie ostrze spojrzenia błysnęło na chwilę załzawionymi od dymu oczami.
- Zajmę? Przepraszam bardzo, Ralf, ty, ty się ty zajmiesz? Jesteś pewien? Obawiam się, że nie ty pokryjesz koszta-
- Zamknij się-
- Słucham?
- Zamknij się; to nie jego wina.
- Ależ moja, niepotrzebnie was zagadałem myśląc, że wiem lepiej; naprawdę przepraszam!
- Bo słowa coś znaczą; a ja, ja mam za to płacić!
- Przestań pierdolić.
- Będę, może wreszcie ktoś, Claude!, coś z tym zrobi! Niech Ralf sam nadrabia straty w żywności! I-
- Zhanna!
- Przy waszym braku szacunku-
- Dla pospolitej kurwy!
- Przy waszym braku szacunku dla drugiej osoby spodziewałabym się skupienia wszystkich jego rezerw na przynajmniej rzeczach, jedzeniu! Czy jednak zatrzymał się na n i m? P r z e p r a s z a m? Moja wina?
- To twoja wina, nie jego, jeśli chcesz by ci wybaczano może sama zacznij, powinnaś mieć ku temu wszystkie powody!
Zhanna odchyliła się do tyłu; cieńszy z każdą chwilą głos Fei ukuł ją gdzieś w myśli i wystarczyło nacisnąć, by spuścić nagromadzoną w nich ropę.

- Śmiejesz się; w którym miejscu uważasz, że się od nich różnisz?
- Śmieję się właśnie z podobieństwa i bynajmniej nie swego własnego; ona już brzmi jak ty, jeszcze trochę a sam dzięki temu dostrzegę jej urok!


- Ralf, nie masz pojęcia jak mi głupio. Gdybym tylko wiedziała-
- Nie musisz przepraszać.
- Przeprosiłam już Fei i Shujuan, ciebie też powinnam. Gdybym wiedziała-
- Gdybyś wiedziała we trzy nigdy byście sobie nawzajem nie wybaczyły. Wszyscy prędko dopatrujemy się winnych, być może dlatego, że nie znaleźliśmy tych, którzy odpowiedzialni są za postawienie nas w tej sytuacji. Mogę sobie pozwolić na spadek reputacji; wy - nie. Wszyscy choć trochę chcemy odwetu, zemsty za odebrane nam życia, ale nie możemy szukać dla niej ujścia pomiędzy sobą. Wybilibyśmy się z takim nastawieniem. Nie chcę myśleć o konsekwencjach, do których mogłabyś chcieć je pociągnąć za tak drobny błąd, tak drobny, przecież chciały jak najlepiej. Nie masz pojęcia jak zdewastowane były, gdy przyszedłem do kuchni. Nie wmówisz mi, że za karę nie odebrałabyś im ich porcji. Pod moim adresem mogłaś rzucić co najwyżej wyzwiska, ale-
- Fei nazwała mnie dziwką. Zdenerwowałam się, ale zrozumiałam dlaczego. Jestem dziwką, Ralf - zaśmiała się; on w duchu głośniej.
- Spójrz na to tak: zrobiłbym to samo, gdybyś to ty stała przy tym garnku. Przecież wiesz, że byłyby gotowe skazać cię za to na wygnanie. Dałabyś im pretekst do zemszczenia się też za całą resztę. Nie udawaj głupiej, Shujuan ci zazdrości, Fei jakby także.
Nadal śmiała się nerwowo.
- Czego?
Ralf wzruszył ramionami, jak gdyby sam nie rozumiał dlaczego na dźwięk jej imienia wszystkie na moment nieruchomiały, poświęcając chwilę na opanowanie twarzy gotowych wykrzywić się w gniewie.
- W każdym razie chciałam cię przeprosić. To się nie powtórzy. Obiecuję. Teraz rozumiem.
- Mnie nie musisz prosić o wybaczenie. Z nimi pewnie było trudniej - przytaknęła parokrotnie; jej wzrok uciekł w jakiś odległy punkt - ale ja jestem wyrozumiały. Wezmę na siebie każdą winę jeśli to coś pomoże. Jeśli tylko pozwoli nam to żyć w zgodzie. Nie możemy pozwolić naszej grupie rozbić się przez jakieś głupoty, prawda?
- Jesteś w porządku, Ralf. Nie zasłużyłeś na konieczność znoszenia czegoś takiego.
- Nikt nie zasłużył. Posłuchaj, masz u siebie jeszcze trochę wody?
- Klika butelek. Dlaczego-?
- Tylko upewniam się czy niczego ci nie brakuje.
- Kończy się?
Ralf przegnał wzrok w ten sam punkt, w którym dotąd ukrywało się spojrzenie Zhanny.
- Kończy się, prawda?
- Zależy czyja.
- Co masz na myśli?
- Chciałbym powiedzieć, że piję ponad przyzwoitość, ale teraz pewnie mi nie uwierzysz. Mogę jedną?
- Przyniosę dwie. Ralf, gdybym wiedziała-



Szturchnięty pod żebra - ich skib nie zdążył przeorać niedostatek uwidaczniając każde pojedyncze, z których przy odpowiednio mocnym szarpnięciu Claude naśladując Boga mógłby utworzyć wypełniającą pokoje ich piętra liczbę kobiet; śmiało! - obrócił się na bok, zanim kolejne, ostrożniejsze, zmusiło go do przeniesienia na niego wzroku. Claude, z cofniętymi ku sobie dłońmi, które chwilę później opadły wraz ze spojrzeniem, wyglądał jak jeden z obrazów świętych wznoszących ręce do błogosławieństwa nie w chęci jego udzielenia, lecz zerwania kontaktu z ludźmi i światem przez których przyszło im cierpieć; nie mieli z nimi nic, nic, nic wspólnego.
- Nadal, Ralf? Ile zamierzasz to-
- To ty masz problem z trafieniem w moment. Poza tym - podniósł się na łokciach - może powinieneś się do tego przyzwyczaić! - to nie działa, możesz przestać traktować mnie jak babę.
- Możesz przestać zachowywać się jak jedna.
- Myślałem że to lubisz - jego twarz zmarszczyła się, ściśnięta w supeł tworzących ją wstąg politowania, strapienia i karykaturalnie jaskrawej uprzejmości, przetykanej nićmi żalu; chwilę później równie chłodny co ostry uśmiech rozciął go od środka.
- Mam wyjść czy sam to zrobisz?
- O tym mówię; podobno to moje towarzystwo jest nie do zniesienia na trzeźwo, ale co masz na obronę własnego?
- Ładny komplet butelek, powinieneś się częstować.
- Zdążyłem.
- Więc szczodrzej; potrzebujesz tyle czasu i oczekujesz, że poczekam?
- Nie oczekuję: zdążyłeś przestać już jakiś czas temu.
Claude podniósł się; jego chwycony nadgarstek w ruchu wyślizgnął się z zacisku dłoni, która zatrzymała się na palcach i kciukiem przetarła je, jakby próbowała nim zetrzeć skazę ze srebra obleczonej księżycem skóry.
- Czy powiedziałem właśnie, że masz szukać szczęścia gdzie indziej?
- Naprawdę sądzisz, że tu je znajdę, jednocześnie nie przestając temu zaprzeczać? Może jestem zbyt głupi, by to pojąć, może wszystko czego potrzebuję to wyjaśnienie, objaśniający to wszystko dopisek na marginesie, didaskalium!
- Pomyśl, Claude, pomyśl, w jakich okolicznościach nie byłbym dotknięty tą sytuacją; są dokładnie odwrotne! To tyle.
- Następnym razem możesz powiedzieć wprost, że mam nie odbijać podobającej ci się dziewczyny; to przecież oczywiste, rzeczywiście! Mógłbyś lecieć tylko na blondynkę, bo to już o krok bliżej pieprzenia samego siebie, Narcyzie; dlaczego w ogóle myślałem, że wolisz Shujuan, kiedy ta jest wszystkim czego nienawidzisz: tym krajem, tymi ludźmi, tą bolesną koniecznością!
- Wiesz, że nie o to-
- Więc o co innego? O co innego, Ralf, może wreszcie mi powiesz? Dalej, przecież nikomu nie powtórzę: jesteśmy w o tyle korzystnej sytuacji, że nie ma komu.
- Właśnie dlatego nie mówię: nie powtórzysz.
- Może jednak? Zbliżamy się przecież do sedna: co będzie jeśli powtórzę, w jaki sposób ma ci to ulżyć?
- Przecież wiesz. Przecież przejrzałeś mnie już na wylot, nawet lepiej niż którąkolwiek z nich.
- To miłe, że tak mnie przeceniasz. Nie jestem wszechwiedzący, Ralf, daleko mi do bożka, którego czcisz, a jeszcze dalej do twojego wyobrażenia o mnie samym.
- A moje wnioski oparte są na założeniach, których spełnienie wymagałoby szeregu innych, tak, oczywiście, jasne; kretyn.
- Ty też.
- Lepszego nie znajdziesz.
- Ty również. Jeśli masz mnie dosyć ja ciebie też, ale jeśli-



And since you know you cannot see yourself
So well as by reflection, I, your glass,
Will modestly discover to yourself
That of yourself which you yet know not of.

Julius Caesar, Shakespeare


Zmrużył powieki celując. Podmuch wiatru z naciśnięciem spustu zniósł wilgotne odpryski na jego twarz i włosy; w dół okna jedna po drugiej spłynęły krople spienionego na szybie turkusowego płynu. Ścierką starł z tafli szkła twarz stojącej po drugiej stronie Zhanny i uśmiechnął się do własnej, która odbiła się w lśniącym paśmie przecinającym na skos drzwi balkonu, wypierając linię jej włosów, oczy, nos, a wreszcie usta - w miejscu cienkiej kreski, jaką utworzyły jej zacięcie zaciśnięte wargi, wykwitły jego wyglądające zza ich linii zęby. Lepka mozaika pyłków i kurzu, którą skrupulatnie układały kolejne ulewy i zawieje ustępowała z kolejnymi przetarciami.
Pryśnięcie, szmatka.
- Zhanna? Ręcznik papierowy. Już go nie mam, podasz?
Pryśnięcie, szmatka.
- Powinien stać na stole jeśli tu go nie ma.
Kolejne okno, pryśnięcie.
- Zhanna?
Musiał przysłonić oczy dłonią by zobaczyć wnętrze apartamentu. Stała tuż pod balkonem, zapukał knykciem w szybę, spojrzała na niego. Gwałtownie puściła klamkę dzielących ich szklanych drzwi i zacisnęła palce na krawędzi zasłony.
- To nie jest zabawne, słyszysz?
Pchnął drzwi.
- Zhanna?
Zaciągnięte zasłony zmieniły okna w lustra. Po drugiej stronie Zhanna z chwilą wahania rzuciła się do biegu; szyba zadrżała pod jego pięścią; Zhanna zatrzymała się, słyszał przerwę w ciężkich uderzeniach jej pięt o parkiet, zawróciła, znowu rozbrzmiały, głośniejsze, gniewne, jedno, po, drugim. Szeroko otwarte oczy spojrzały na niego spomiędzy zasłon i choć z ruchu jej ust wyczytał, że jeśli zechce się mu pić ma przy sobie całą butelkę płynu do mycia okien, Ralf uniósł brwi w niewinnym zapytaniu, i wiedział, że zmusił ją do poddania każdego jej ruchu w wątpliwość. Popatrzyła na niego jeszcze raz. Zobaczyła zmartwienie i strach, które gdzieś już widziała. Zrobiła krok w przód. Zacisnęła kolejne palce na klamce okna. Uszczelki rozwarły się powoli jak usta starannie ważące słowo, które czekało na czubku języka. Uchyliła je, przysunęła się bliżej, i krzycząc odskoczyła w tył z dłońmi zakrywającymi oczy. Podmuch wiatru z naciśnięciem spustu zniósł wilgotne odpryski na jego twarz i włosy; w dół jej policzków jedna po drugiej spłynęły krople spienionego turkusowego płynu.
- Oszalałaś, Zhanna? O s z a l a ł a ś? Otwórz drzwi w tej chwili.
- Pomocy!
- Niech jej ktoś pomoże! - krzyknął głośniej niż ona. - Otwórz te jebane drzwi. W tej. Chwili.
Szuranie jej spodni o dywan przecisnęło się szeptem przez rozszczelnione okno i trwało, dopóki tyłem głowy nie napotkała ramy łóżka.
- Przestraszyłaś mnie, Zhanna, otwórz, te oczy trzeba szybko przepłukać. Może Shujuan coś na nie zaradzi? Albo Claude? Mamy w pokoju parę butelek z kroplami, któreś powinny ci pomóc. Trzeba ich tylko zawołać. Claaaudeee-
- Zamknij się!
- Odbiło ci. Piłaś? Brałaś coś? Takie głupie pomysły nie przychodzą do głowy trzeźwo myślącym ludziom. Zhanna?
Rzuciła butem, lecz ten ledwo musnął szkło zatrzymany przez zasłonę; Ralf zaśmiał się niemo.
- Claude!
Znów wrzasnęła, że ma się zamknąć.
- To ciebie ktoś powinien. Claude!
Claude, Claude, Claude!, chór echa dołączył. Rusz się tu, Claude, krzyknęły dziesiątki głosów z oddali, wołając go na przeciwny brzeg Haihe, sunącej nieprzerwanie spokojnym tempem. Łuski zmarszczeń wody na jej powierzchni błyskały w słońcu; Ralfowi odpowiedział jedynie jej sykliwy szum. Nadgarstek klinował się między uszczelkami okna gdy próbował go obrócić, choć przysiągłby, że od klamki dzieliły go milimetry. Szpara między zasłonami przypominała cienkie pęknięcie na lodzie i wyzierała zza nich jedynie przecięta złotą nicią słońca ciemność, która nastała w środku. Zhanna mogła przecierać oczy krawędzią bluzki lub pościeli, słyszał, jak uderzała dłońmi w czerń apartamentu, próbując znaleźć kolejne punkty odniesienia. Potem palący ból zacisnął się na przegubie jego ręki i ustał natychmiast, gdy drugą odparł ramę okna, chylącą się ku niemu z całym ciężarem jej ciała. Na prawym nadgarstku miał siną bransoletę; na lewym Sekundenzeiger robiła kolejne okrążenie po tarczy zegarka.
- Oczy już cię nie pieką? Nie zawołasz pomocy? Co cię trapi, Zhanna? Może powinnaś z kimś o tym porozmawiać?
Puściła i rzuciła się na okno ponownie.
- To do niczego nie prowadzi.
Ponownie. Oparł się o szybę barkiem i ta ledwie zadrżała.
- Zhanna, wiemy jak to się skończy. Oboje wiemy. Ale możemy uznać to za nieszczęśliwy wypadek. Otworzysz drzwi i histerycznie spanikowany poprowadzę cię prosto do Shujuan. Moja wina, Zhanna, naprawdę nie chciałem, otwórz, te, drzwi.
- Sam je otwórz.
- Otworzę ci także łuk brwiowy jeśli mnie do tego zmusisz. Claude! Fei, Fei, złotko! Pokój Zhanny!
- Zamknij się, Ralf. Nikt cię nie usłyszy.
- Twoje błaganie o życie też nie spotka się z odpowiedzią, ani tu, ani nigdzie indziej. O co ci chodzi, Zhanna? O co ci chodzi?
- Pytasz!
- Nie mamy wielu ludzi i powinnaś rozumieć, że w tej sytuacji lepiej się dogadać niż wzajemnie wybijać. - Wyrecytował.
- Chodzi mi o wszystko, Ralf, o niespełnione obietnice, o kłamstwa-
- Jakie!
Z drugiego końca apartamentu dobiegło pukanie.
- No dalej, otwórz im, wykorzystaj sytuację i postaw mnie w złym świetle. Powiedz im że musiałaś się bronić. Uwierzą. W końcu nie są mądrzejsi od ciebie. Idźcie po kartę!
- Ralf?
- Fei? Biegnij po Claude'a! Ty także, Zhanna. Może lepiej byś uciekła póki nikt nie stoi ci na drodze. To nie jest lepsze od dyskretnego wymknięcia się w nocy, więc pozwolę sobie przypuścić, że to ja jestem twoim problemem, a nie przyjęty tu ustrój. Pomyślmy, gdzie mogłem sprawić ci przykrość? Może mi powiesz?
- Jesteś problemem wszystkich, Ralf. On też ma cię dosyć. Twoich kaprysów. Rzeczy, które robisz. Ale nie jest lepszy. Jak myślisz, dlaczego jeszcze tu nie przyszedł? Co powiesz na to, że to jego pomysł? A może wolisz wersję, według której Claude nie znajduje się w lepszej sytuacji od ciebie, i reszta nie odpowiada na twoje wołania, bo jest nim zajęta? Boisz się i tego, i tego. Boisz się.
Śmiał się cicho, lecz nie bez niepokoju.
- Claude!
Echo znów zaśpiewało jego imię dziesiątkami głosów; okna okolicznych budynków stały się trybunami, usadowione na których widma myślały, że mogą decydować o jego życiu i śmierci. Z dołu doszedł go chrzęst żwiru.
- Ralf?
Balustrada balkonu obiła mu miednicę, gdy przewiesił się przez nią krzycząc, by natychmiast przyszedł, przyszedł i wpuścił go do środka. Claude zadarł głowę w górę i uśmiechnął się ponad jego ramieniem. Ralf obejrzał się przez nie; okno było zamknięte. Spojrzał znów w dół, Claude wyciągnął w jego stronę ręce, nieprzerwanie uśmiechnięty w ten sam niepokojący sposób.
- Skacz.
Ruszył znów do środka, podnosząc po drodze ciśnięty w niego płyn do okien. Pod Ralfem prawie ugięły się kolana i usiadł oparty o drzwi. Haihe syczała, jakby wkrótce węże zęby miały pod jego skórę wtłoczyć jad, a szum krwi w uszach alarmował, że już to zrobiła. Pół godziny później znów był przy barierce, kolejne pół spędził na leżance ze splecionymi ze sobą dłońmi, ciemniało, patrzył znów w dół, patrzył na boki, słońce zataczało łuk ku horyzontowi a wskazówka zegara zbliżała się do północy. Mógł próbować wybić szyby nogami stolika dostawionego do leżaka, ale jeśli za gasnącym w zapadającym zmroku odbiciem jego sylwetki było to, czego się obawiał, wolał poczekać na sposobność, by pogruchotały one czyjąś czaszkę niż szkło. Godzinę później wstęga chybotliwego światła świecy zapłonęła między zasłonami jak ogień pełznący po szlaku benzyny.
Zawiasy okna skrzypnęły, butelka wody uderzyła o kafelki razem z opakowaniem ciastek.
- Szmata.
- Zmarzniesz.
- Martwi cię to?
- Gdyby tak było przyniósłbym koc, Ralf. Wstawaj. I podnieś butelkę zanim stoczy się w dół.
- Masz mi coś do powiedzenia?
- Przepraszam. Zhanna ma jutro gości, których nie możemy zawieść, więc- Trzymaj. Szybko.
Zamykane okno zatrzasnęło się na krawędzi koca i musiał szarpnąć, by puściło go jak pies zabawkę z zębów. Ralf znów położył się na leżaku, przykryty pod samą brodę. W ciemności nie widział która była godzina, dopóki przegnane chłodnym wiatrem chmury nie odsłoniły świecącej tarczy księżyca, przeciętej na pół cieniem Ziemi.

Ciepła dłoń dwa razy poklepała go po policzku i gdy palce odgarniały włosy z jego czoła był gotowy uwierzyć, że nikt nie miał serca go budzić, że było popołudnie, a Claude jedynie chciał, by przeniósł się do łóżka zanim ściemnieje.
- Chwaliła się, że prawie złamała ci rękę, wiesz?
- Zabierz-
- Nie. Wiesz gdzie jest teraz, Ralf? Zamknięta na klucz w łazience. I jeśli skończy jej się woda może napić się-
- Płynu do higieny intymnej.
- Naprawdę przepraszam. Chodź. Jest śniadanie.
- Nie możesz mnie-
- Muszę, Ralf, czasami muszę cię tak traktować, umiesz ukryć wiele ale nie zdradzające wszystko przekonanie o własnej racji. Inaczej Zhanna zgadłaby i uciekła. To nie byłoby problemem gdyby nie umowa, przy zawarciu której byłeś; miałem nadzieję że o niej pamiętasz. Trzeba ją było przytrzymać te parę dni. To było możliwe tylko z określonymi myślami. Chodź.
Ralf podniósł się do siadu; Claude zmarszczył brwi widząc że jego ścisnęły ku nasadzie nosa, jakby obudził się ponownie.
- Musisz mi ufać, wiesz? Mówiłem ci to. Skoro dotąd nie przestałem chcieć ciebie u swego boku nie powinieneś myśleć, że nagle to zrobię. Uwzględniaj to, proszę. I chodź zanim wystygnie, jeden koc to za mało, ale tyle mogłem, Ralf, tyle mogłem bez budzenia jej podejrzeń, jest jeszcze gorąca kawa i-
Ralf zaśmiał się w jego ramię i nie odsunął się szturchnięty.
- Kiedyś cię niepotrzebnie zabiję, wiesz? - podniósł głowę.
- Staram się by nie zrobił tego nikt inny, a grupka-
- Już poszli?
- Jakiś czas temu.
- Wszystko się zgadzało?
- Co do sztuki.
- Wrócą?
- Może. Nie wiem tylko czy będą mieli po co. Reszta-
- Nie lubiły jej.



 
wewau

i.imgur.com/0WP3pbH.png

Fei, autonomiczne przedłużenie dla większości zmysłów Claude'a, zdawała się być o krok od zakrztuszenia niepozwalającymi się przełknąć spostrzeżeniami, jednak uciszana przy każdym konwulsyjnym wdechu zwiastującym wpadnięcie w niepowstrzymane spazmy i zwymiotowanie nieprzetrawionymi od kilku dni krytycznymi uwagami wprost na niego podążała tuż za nim w nadziei na wysłuchanie.
- Claude, ja-
- Nie teraz, kochanie.
Z zapałem rozbitka krzeszącego tuż przed zmrokiem pierwsze iskry nad zniesionymi zawczasu stosami suchych traw wykonywała wszystkie polecenia, jakby usiłując ogrzać się w blasku własnego płomiennego oddania; zastępowała jego wzrok i słuch, jednak w przeciwieństwie do jego własnych odrzuć, nachalnych jak kobiety, z których p r a c y żyli, postulujących o rozliczenie z zysków nie była upoważniana do narzucania się, nie, jeżeli nie zamierzała podzielić ich losu i pożytkować swego wolnego czasu w inny sposób niż poprzez pozostawanie gońcem. Swoiste faworyzowanie nie uchodziło uwadze, jednakże z uwagi na młodociany wiek pozwalało ono na ukrycie się pod płaszczem troski, z niespotykanym współczuciem oraz wyrozumiałością narzucanym na ramiona wszystkich tych, którzy zdawali się marznąć po wypełznięciu spomiędzy rozgrzanych prześcieradeł i wychynięciu z pokoi na korytarz, którym przechodzili razem. "To jeszcze dziecko", powtarzał łagodnie, chociaż sam cudzymi rękoma odarł ją z resztek infantylnej naiwności. "Nie możemy kazać dziecku nosić na swoich barkach tego ciężaru, który r a z e m dźwigamy z takim trudem, tak jak nie oczekujemy, że będziecie patrzeć na to, na co sami z Ralfem nie chcemy, ale przez wzgląd na was, na n a s musimy patrzeć. Każdy robi to, co do niego należy dla dobra wszystkich. Uzupełniamy się wzajemnie. Fei podrośnie."
I Fei, zgodnie z prognozami, rzeczywiście podrosła - dojrzała do egocentryzmu i podyktowanej nim wierności jemu i Ralfowi, na podobieństwo bezpańskiego psa zabranego z ulicy w zupełności zadowalając się otrzymywanymi w zamian niewymagającymi w porównaniu z pozostałymi powinnościami i mniej bądź bardziej obłudną czułością.
- Nie chcę- - zaczęła płaczliwie, pomimo tego, że wiedziała, że nie wzbudzi tym w nikim litości zanim z rąk do rąk nie zostanie przekazana umowna zapłata; wtedy, z butelkami wody ciążącymi w ramionach, z antybiotykami i środkami przeciwbólowymi - lub wysoce pożądanymi znieczulającymi - pozwalał sobie na pełne miłosierdzia ubolewanie, dopóki potrzeba nie sprawiła, że ktoś rozrywał pierwsze z brzegu opakowanie i połykał zamknięte w kapsułce zapomnienie o bólu głowy, pleców, rozłożonych na nazbyt długo nóg, a ilość tabletek malała w oczach.
- Fei-
- Nie chcę- - powtórzyła, ale tym razem została uciszona przez materiał, w którym po przeminięciu zaskoczenia ukryła twarz i tak wtulona w jego pierś całą sobą chłonęła pocieszenie, pozwalała się gładzić uspokajająco po karku i plecach, nie widząc wyrazu pogardy, która na tyle trwale wykrzywiła jego usta, by odznaczyła się w zmęczonym uśmiechu posłanym ponad czubkiem jej głowy na powitanie wspinającego się po schodach Ralfa.
Zabierz ją ode mnie, Ralf, z a b i e r z.
- Czy coś się stało?
- Nie, to nic takiego - odparł za siebie i Fei, która niczym zamknięta w akwarium jego decyzji ryba chciwie połknęła rzucony pokarm; ona również zaprzeczyła, kiedy Ralf powtórzył się i tym samym upewnił w tym, że nie zapomni, co winna była odpowiedzieć bez suflera w osobie Claude'a, choć z drżenia wyczuwalnego pod przeczesującymi włosy palcami wyczytałby, że stało się, miało się stać coś potwornego.
- Czy wiesz, co masz robić?
- Nie dam rady.
Ściągnięcie brwi.
- Czy-
- Ralf, w porządku. - Pionowe zmarszczki między nimi rozprostowały się, jakby wymuszone zadowolenie na podobieństwo walca przesunęło się po załamaniach wypiętrzających się na powierzchni pogodnego oblicza. - Nie możesz wymagać ode mnie rozmawiania ze wszystkimi w jedynym języku, który znasz.
- One nie będą chciały z wami.
Claude wbił w Fei posępny wzrok, którego uśmiech nie umiał objąć swym ciepłem.
- Shujuan przyniosła Zhannie wodę i coś do jedzenia. Nie zamierza być następna.
- Nie zamierza też umrzeć z wycieńczenia, a to, to i odwodnienie czeka nas wszystkich tuż za progiem - i z tego względu zrobisz to co możesz, żeby do tego nie dopuścić, prawda?
- Boję się.
- Nie ma czego; wkrótce przestaniesz, p r z y s i ę g a m. Wrócimy do tego. - Przypieczętował puste ślubowanie równie nic nieznaczącym pocałunkiem; Fei przetarła z niewinnym zawstydzeniem policzek jak on z niesmakiem usta, kiedy wyminąwszy Ralfa wybiła jedynie sobie znany rytm piętami, zbiegając po schodach na parter.
- Powinienem liczyć sobie za każdy taki raz.
- Nie musisz podkreślać na każdym kroku, że jesteś-
- Może nie kończ. Nadgarstek?
- Jak zwykle w o wiele lepszym stanie od ciebie.
- Wyśmienicie, wieczorem przyda ci się zastępstwo. Nie chcesz, żeby obejrzała to Shujuan? Moglibyście podyskutować o-
- Może ty nie kończ, Claude.
- .... - o chociażby tym, że jest niewiele lepsza od Zhanny, nie zarabiając na siebie-
- Albo o tym z jakich względów wciąż i wciąż na nowo odnoszę wrażenie, że zaraz znów się za nią wstawisz!
- Ralf, Ralf, Ralf - Zgłoski grzęzły mu w krtani, rozdymane przez wzbierający w gardle śmiech. - Ralf. Ja z kolei odnoszę wrażenie, że szybciej doprosiłbym się o twoją rękę niż odrobinę wiary we mnie! I proszę, tym razem zejdź na kolację punktualnie - zapach rozejdzie się szybko; potem dostaniesz resztki przeznaczone dla innych.

Sparzonymi palcami Fei sięgnęła po kawałek, który na widelcu litościwie wyciągnął w jej kierunku Claude, Bogiem a prawdą samemu ledwie zwalczywszy chęć zrobienia tego samego. Filety skwierczały zachęcająco na rozgrzanym oleju, ten zaś rozpryskiwał się na boki przy każdorazowym ich przewróceniu.
- Jedz powoli, zakrztusisz się. Nie zapomnij, że-
[reszta nie jest dla ciebie]
- -możesz natrafić na ości - przypomniał, zdejmując z patelni nowy płat. - Wystarczy dla wszystkich. Widziałaś-
Ale Fei pozostawała ślepa i nie widziała niczego poza pełnym talerzem; nie widziałaby zapewne nawet wtedy, gdyby do kuchni przy akompaniamencie werbli wkroczyły nieumarłe zastępy Qin Shi'ego, domagając się strawy po zmianie warty i na potwierdzenie prawdziwości tego przypuszczenia na odchodnym pożądliwym, pełnym nadziei wzrokiem zmierzyła jego i nie wskórawszy niczego - Ralfa, który zdawał się ignorować jej obecność w proporcjonalnym stopniu, zasiadłszy na wskazanym mu przy stole miejscu.
Postawiony tuż przed nim talerz zaznaczył się na wypolerowanym blacie wilgotnym kręgiem, podobnie jak inny, wyjęty spod niego po chwili. Spomiędzy warstw folii wyzierały zaróżowione plastry surowego rybiego mięsa - tłuste części oddzielone, zamarynowane i schowane przed pytającymi spojrzeniami zanim komukolwiek przekazano do wiadomości, że w menu miały zagościć ryby.
- Smacznego - życzył; przepołowiony na patelni plaster został przełożony na porcelanę. - I powoli - to jest dla nas. Zasłużyliśmy.

- Shujuan? Shujuan, zaczekaj! Wiem, że stosunki między nami nie układały się tak jak bym sobie tego życzył, ale-
- Nie bądź śmieszny; atmosfera-
- Ja przyczyniłem się do jej zepsucia i masz mi to za złe, czego ja z kolei nie mogę mieć tobie. Mimo to nie przez wzgląd na mnie, a na wszystkich postaraj się przekonać Zhannę, że musi jeść.
- Ciebie-
- Być może posłucha, być może nie, a dzięki niej- Proszę, Shujuan. Proszę. Jej też nie przyszło to z łatwością.
Shujuan nie zaszczyciwszy go nawet pojedynczym spojrzeniem wyjęła mu z ramion zastawioną tacę i zawadziła wzrokiem o tonące w rozpraszanym świecami mroku trzewia kuchni, tak jakby spodziewała się ujrzeć Ralfa, który samemu będąc świętym wygnanym z Królestwa Niebieskiego zaaprobowałby ten dobrosamarytański uczynek; tak jakby nie wiedziała, że wieść o tym dotrze do niego zanim ona zdąży pomyśleć o wspomnieniu mu o tym mimochodem.
- Dziękuję.
- Nie robię tego dla ciebie.
Claude zdobył się na spokorniały, pełen niewypowiedzianej wdzięczności uśmiech; mięty w rękach ręcznik papierowy zaszeleścił jak rozgniatane na podniebieniu słowa.

- Shujuan cię szuka.
- Dziękuję, Fei. Wróć do środka, bo się przeziębisz - Zapalniczka kilkukrotnie zatrzeszczała, zanim pozwoliła na wykrzesanie kilku iskier; zawilgocony tytoń nie pochwycił ich od razu. - Słyszysz, Ralf? Shujuan cię szuka. Kto by się tego spodziewał?
- Skłóciły się wreszcie na dobre czy wymaga to jeszcze kilku wpadkowych incydentów?
- Nie wiem, ale w tym momencie żaden z twoich idiotycznych pomysłów i tak nie spotka się ze zbiorowym sprzeciwem.
- Twoich? Być może uznałbym to za potwarz, gdybyś raz, chociaż raz! w pojedynkę wprowadził w życie własne zamiary, ale każdy z nich wymagał szlifu, jeśli nie wdrażania planu B w celu zapobieżenia klęsce A.
- W ostatecznym rozrachunku to ty skończyłeś zamknięty na balkonie. Gdybyś tylko mnie posłuchał nie musiałbym uciekać się do-
- Do cudzej sypialni?
- Zhanna nie zostałaby z nami, nie myśląc, że-
- Myśląc, Claude, myśląc. Wystarczyłoby jej-
- Widać nie znam na tyle dobrze angielskiego, żeby dotarło do ciebie, że-
- Ralf?
Na twarz Claude'a jak ropa na powierzchnię wody wypłynął wyraz poirytowania i zdawałoby się, że zaraz zajmie się ogniem od zatkniętego w ustach papierosa.
- Ralf, Ralf, Ralf! - powtórzył za Shujuan półgłosem. Na wystających spod kaptura skręconych włosach mżawka zaczęła osadzać się, gdy tylko wyszedł spod markizy z rozłożonymi ramionami niepotrzebnie zamaszystym krokiem improwizującego aktora; commedia dell'arte powróciła na deski ich prywatnego teatru na potrzeby kameralnych przedstawień. - Och, Ralf, R a l f! Będę na tyłach, gdybyś za mną zatęsknił!

Miast czernieć, karton przemoczony w stopniu jednakowym co on sam wyssał resztki żaru z niedopałka; odrzucony na bok przez moment wraz z innymi śmieciami spływał wzdłuż ulicy kanałem odpływowym niczym tratwa porwana przez morski prąd, zanim zniesiony wiatrem nie zniknął mu z oczu.
Xuzhou Road tonęła w deszczu i lepkim szlamie; przy każdym kroku zaznaczony nim na bokach podeszew butów poziom podnosił się. Nieudrażniane przydrożne rowy miały któregoś roku, miesiąca, dnia przyczynić się do zalania traktów na niektórych odcinkach - i z czasem usytuowanych w zagłębieniach terenu dzielnic. Po tylu latach zabrakło tych, którzy skarżyliby się na nieprzepustowość sieci; jedynymi jeszcze zwracającymi uwagę w ograniczonym do indywidualnego zakresie ciągami wodnymi zdawały się być wartkie strumienie łez wylewane z tęsknoty za tym starym, paradoksalnie zanieczyszczonym i sterylnym zarazem światem, za klimatyzowanymi wnętrzami budynków, których pozostawione samym sobie na przeciwległym brzegu Haihe szkielety jak noże rozcinały przemieszczające się masy od niedawna wolnego od smogu powietrza.
Sam most przypominał rzekę przerzuconą i zawieszoną w próżni ponad drugą. Claude przystanął tuż przed nim; za sobą zostawił wszystko włącznie z Ralfem, który pomimo zapewnień zdecydował się wybrać inne towarzystwo i tym samym skazać go na szwendanie się w pojedynkę, a po drugiej stronie nie czekał na niego nikt od niego lepszy i chociaż nie zamierzał zawracać, jeszcze nie, i nie podejrzewałby również nikogo o przechadzanie się, linia przyboju stanowiła swego rodzaju granicę odseparowującą od siebie rozwagę i lekkomyślność. Zawrócił.
I przystanął w półkroku.
Deszcz rozbijał się o chodniki, z chaotyczną manierą pięcioletniego dziecka uderzał w rynny, ale nie przybierał na sile; mimo to podobne do szeptu szemranie rozchodziło się zwielokrotnionym echem jak pogłos po uderzeniu pioruna w oddali. Na horyzoncie rozbłysły światła przeciwmgielne; woda rozbryzgiwała się na boki, uciekając spod kół samochodu.
Ten tak bliski, a jednocześnie surrealistyczny widok zatrzymał go w miejscu na nazbyt długo i zanim przezornie usunął się ze środka skrzyżowania w cień zalegający pod rzędami zabudowań musiał znaleźć się w polu widzenia, ponieważ kierowca zwolnił i wreszcie zatrzymał się. Wycieraczki leniwie zgarniały kurtyny wody z przedniej szyby. Ktokolwiek znajdował się w środku podobnie jak on sam kalkulował, zdeterminowany zerwać się do ucieczki przy pierwszym wzbudzającym podejrzenia ruchu - kim był? co tu robił? czy mógł okazać się nieprzyjaźnie nastawiony? jak wysokie ryzyko wiązało się z nawiązaniem kontaktu? czy impulsywne lgnięcie do jedynie z rzadka widywanych ludzi było go warte?
Pierwsze uchyliły się drzwi od strony pasażera - na tyle, by ponad ramami ukazała się zakapturzona kobieta. Podzielone na pasma czarne włosy rozlewały się wokół twarzy jak noszone przez muzułmanki chusty i kończyły się na wysokości na piersi.
- Angielski?
- Chiński?
Rozmyta sylwetka przygarbiła się, by zaraz wysiąść i wyprostować się z ręką na pchniętym skrzydle.
- Zgubiłeś się? Kogoś? Kim jesteś? Skąd-
- Stąd, i mógłbym zapytać o to samo - to nietutejsze numery.
- Cangzhou. Jedziemy do-
Urwała, zostawszy przezornie uciszoną przez kogoś, kto ukrywał się za przyciemnianymi szybami; zignorowała wołanie rozsądku.
- Jedziemy do Pekinu. Ilu was tu jest? W Cangzhou nie spotkaliśmy żywej duszy. Mieliśmy nadzieję, że przynajmniej ten port zamknięto w porę i-
- Więcej niż się wydaje, nie jestem sam. Na waszym miejscu przestałbym liczyć na to, że-
- Dopóki nie wpadliśmy na siebie - oh, shut up! - przepraszam; poza sobą nie wpadliśmy na nikogo. Przebywanie w pojedynkę- uznaliśmy, że nie możemy tam zostać. Ile osób-
- Cztery - w tym trzy kobiety, Zhanna, Shujuan i Fei. Ralf bywa niekiedy kapryśny jak one, więc w zasadzie jestem-
- Wyjątkowy. I ustawiony - Zaśmiała się. - Moglibyśmy cię podrzucić. To niedaleko?
- To tuż za rogiem. Nie wstąpilibyście...? Mamy dość pokoi, odpoczęlibyście przed podróżą.


Edytowane przez wewau dnia 26-07-2017 13:42
i.imgur.com/KbqHyug.gif
 
Choo


Słońce jedynie miejscami przebijało się przez gruby abażur chmur; Shujuan niecierpliwie zerkała na niebo przewijające się w ramach okien, a ono upewniało ją, że nie chciałaby w tej chwili być gdzie indziej, nawet jeśli od pewnego czasu o jej głowę równie natarczywie co deszcz o szyby uderzały pewne obawy, kropla za kroplą, w sam środek zmarszczonego czoła. Ralf zapytał ją, czy widziała kiedyś rannego w nogę ptaka, a ona zmrużyła oczy, jakby w oślepiającym ją świetle usiłowała dostrzec dokąd zmierzało to pytanie. Pochyliła się w przód dając znak, że słucha.
- Nasz plan kuleje - oznajmił Ralf ze spuszczonymi oczami, które równie dobrze mogły przesuwać się właśnie po nagłówku prezentacji. - Wszyscy to widzimy. Ranne w nogę ptaki usiłują jakoś radzić sobie z pomocą tej zdrowej, ale nikomu nie umyka, że kiedy usiłują chodzić nie pokonują więcej niż metra, zanim się poddadzą. W gruncie rzeczy te ranne ptaki mają się dobrze, może trochę je to boli, ale póki ich skrzydła są całe- rozumiesz? Współczujemy im jakbyśmy byli świadkami ostatnich chwil ich życia, ale przecież one latają, migrują całymi latami, i nie żyją krócej, niż te zdrowe, jeżeli tylko nie wdała im się żadna infekcja. Są w dodatku świadome swojej słabości.
- Natychmiast podnoszą się do lotu, kiedy reszta pieszo ucieka przed zagrożeniem.
- Dokładnie. Nasz plan kuleje, Shujuan, ale przed nim długie lata i loty. Jeśli tylko-
- Nie wda się infekcja.
- I nie zawiodą przeciwciała. A nasze przeciwciała nie mają się dobrze, dziwnym sposobem wolą atakować własne zdrowe komórki. Co ty na to? Musisz przynać, że-
- Kto decyduje o tym, która komórka jest zdrowa, Ralf?
Ja.
- Zhanna zareagowała normalnie. Co więcej uważa, że to ona próbowała zwalczyć to, co zatruwa nasz wspólny organizm.
- Co takiego go zatruwa?
Przemilczała pytanie.
- Nikt nie jest nogą. Nikt nie jest mózgiem. Ani sercem. Jesteśmy równi i w równym stopniu za siebie odpowiedzialni. Mówimy o planie, a nie układzie, który wszyscy razem tworzymy. A plan wykorzystuje słabość tych, którzy są zdolni zdobyć pożywienie i resztę, by uczynić z nich walutę, za którą mogą-
- Przecież wiem jak to działa.
- W chwilach jak ta w to wątpię. Chciałem ci tylko powiedzieć, że jest źle i nie będzie lepiej, raz ucięta noga nie odrośnie, ale w ten sposób możemy przeżyć nawet dłużej, niż inni. Plan kuleje na krótkie dystanse, ale na długich radzi sobie rewelacyjnie. Musisz to rozumieć. Przecież sprawa ma się inaczej w przypadku zwierząt pozbawionych pary skrzydeł. O nie należy się martwić; o ptaki - nie.

Dźwięki tonęły w nieprzerwanym szumie opadów, który przejął wszystkie częstotliwości i jedynie z rzadka przepuszczał skrawki odległych odgłosów: urwanego dobijania się ze środka łazienki, krótkiego klaksonu z podwórza. Hamowania.
Ralf roześmiał się; ubrania Claude'a ściemniały i oblepiły go swoim ciężarem, tak podobnym do tego, jakim piętnują ramiona uwieszone ich kobiety. Mokre buty naznaczyły dywan śladami podeszew, wokół których pojedyncze krople skapując z rękawów pozostawiły swoje odpryski; Claude sunął korytarzem jak kolejna gnana wiatrem deszczowa chmura.
- Pływałeś?
- Ralf, na dole-
- "Zostawiłem pełno śladów błota, nie gniewaj się gdy będziesz je ścierał." Idź się przebrać. To - wskazał go podbródkiem - to możesz rzucić Zhannie by zrobiła użytek z zebranej deszczówki.
- Żebyś się nie zdziwił.

- Jestem-
- Ralf. Kapryśny.
- Voigt. Claude tak powiedział?
- Jestem pewien, że gdybyśmy zabawili tu na dłużej udałoby ci się przekonać, przynajmniej mnie, że Claude nie miał racji, ale póki co Pekin pozostaje w planach. Joshua.
- Dobrze was widzieć. To relatywnie niedaleko jeśli drogi są przejezdne. Czujcie się zaproszeni gdyby stolica was rozczarowała; tu-
- Podobno jest was piątka. Miałbyś problem ze znalezieniem tylu osób w całym Cangzhou - Joshua zaśmiał się krótko i sucho, patrząc z niedowierzaniem dookoła; pajęczyny zmarszczek w kącikach jego oczu rozwiały się przegonione ruchem spojrzenia, które wydawało się od dawna nie mieć ochoty na rejestrowanie otoczenia i dotąd wolało widok nieruchomej drogi, przewijającej się pod kołami.
Ralf chciał powiedzieć, że rzeki również wydają się niezamieszkałe dopóki niezastosowana pozostaje odpowiednia przynęta, że haki nikogo nie zachęcają, jeśli nie kryje ich pokarm, oraz że czyniąc nim mniejsze osobniki można złowić większe ryby; zamiast tego uniósł w zdumieniu brwi i otworzył szerzej oczy, dwa projektory rzucające na ścianę film z pustymi ulicami, cichymi nawet przy sporadycznych oznakach życia docierających do nich z sąsiednich dzielnic. Spławik schował się pod wodą, ale miał zaraz znów wyskoczyć na jej powierzchnię.
- Byliście tylko we dwójkę?
- I jesteśmy. Jeśli mam być szczery to zwyczajnie męczące i chyba oboje z Jin mamy siebie dość; prawda, Jin?
Przeszła obok wycierając włosy ręcznikiem.
- Jak cholera.
- Mam nadzieję że Claude nie próbował wskoczyć wam pod koła.
Joshua uśmiechnął się.
- Lekkie potrącenie chyba nie zrobi nikomu różnicy; co prawda z trudem wybełkotał adres, żebyśmy mogli go tu dobrodusznie odstawić, by otoczony rodziną i przyjaciółmi mógł dokonać żywota, ale poza tym wszystko jest w porządku. Ani zadrapania. To Francuz? - mówił szybko i ze swobodą, pozwalając akcentowi, gramatyce i gromadzonym latami słowom rozłożyć się jak ogon u oczekującego poklasku pawia. Zęby Ralfa błysnęły w uśmiechu.
- Jeśli zaczniesz się z niego śmiać będzie odzywał się do ciebie wyłącznie po chińsku i są szanse, że zrozumiałbyś go wówczas lepiej.
- Może z Jin w roli tłumacza.
- Może mogłaby pomóc i mi.
- Długo się znacie?
- Wiele tygodni. Dziewczyny nieco mniej, ale to nie czyni ich mniej włączonymi w naszą grupę.
- Bullshit. Zobaczysz. Prawdę mówiąc próbowaliśmy szczęścia z jeszcze jednym dżentelmenem, ale musiał nas opuścić; nie przystawał.
Nas też musiał, Joshua. M u s i e l i.
- Świr?
Przytaknął dostatecznie głęboko, by Ralf mógł zobaczyć jego pociągnięty nićmi siwizny skalp. Mógł mieć około czterdziestu lat.
- Ale to było jakiś czas temu. Wszystkim odbija.
Ralf oparł brodę na dłoniach, eksponując skórę nadgarstka, pod którą krew utworzyła siniaka przypominającego linię zrobioną na papierze piórem dociśniętym zbyt mocno i na zbyt długo. Brew Joshua'y podskoczyła pytająco.
- Któraś przywiązała cię za mocno do łóżka?
Śmiech przywołał do nich Fei, która wyjrzała zza progu na tyle śmiało, by gdy zbliżyła się z wyciągniętą w stronę Amerykanina ręką Ralf usłyszał muszące za tym stać słowa Claude'a, rezonujące jak szum morza w muszli i unoszące się wokół Fei mgiełką perfum; ich zapach tłumił wszystkie inne, w tym odór strachu, którym ona sama emanowała odkąd Zhanna wyraziła sprzeciw.
- Więc została jedna?
- Źle się czuje.
- Zachorowała?
- Można tak powiedzieć, ale nie jest to nic zaraźliwego.

- On nie może. Bierze takie tabletki.
Ralf uniósł butelkę zanim do kieliszka przelała się jej zawartość.
- Problemy z wątrobą?
Jin pokręciła głową za szybko i spróbowała obrócić to w przytaknięcie; coś rozsadzało ją od środka i chociaż zaciskała usta miało za chwilę polać się wokoło jak wstrząśnięte musujące wino. Siedziała jeszcze chwilę w ciszy gdy on uważając, by nie poobijać o siebie butelek, szukał czegoś, czym wypełnić mógłby ostatnią z ustawionych na tacce szampanek.
- Chyba jest uzależniony, wiesz? Od tabletek. Kiedyś tłumaczył mi, że boi się przestać je łykać, i próbowałam mu wyjaśnić, że kiedyś się skończą, ale on tylko burknął, że sam też się wtedy skończy.
Ralf znał ten sposób mówienia.
- Więc więcej nie poruszałam tematu, no może poza razem, kiedy rzuciłam, żeby dał mi jedną, wiesz, tak jak prosi się znajomego w okularach, żeby dał przymierzyć, ale on odmówił, "zaszkodzą", i chyba od wtedy ma je schowane tak, bym ich nie widziała.
Wiedział, że nie należy jej przerywać.
- Ale bardzo się nie postarał. Ma je w kosmetyczce. Jakby przyłapał mnie na grzebaniu w jego rzeczach miałam mu powiedzieć, że chciałam wiedzieć, czy nie jest ćpunem, ale on nie zauważył, uwierzysz?
- Mamy ufać, że nas też nie przeszukasz?
- Dużo tego macie.
- W większości puste. Lubimy udawać, że mamy dostatek, żeby one się nie martwiły. Ale ani słowa.

Na widok kieliszka, którego ścianki oblepiały od środka bąbelki zawieszone w bladoróżowym napoju Joshua uniósł dłoń każąc Ralfowi zatrzymać się w pół drogi do jego fotela.
- Tonik z odrobiną soku. Jin mówiła, żeby ci nie nalewać, bo staniesz się agresywny, opróżnisz całą butelkę sam i zemdlejesz w połowie kolejnej.
Joshua uniósł szampankę na wysokość swoich zmęczonych oczu, i uśmiechnął się, choć one pozostały nieprzerwanie wyblakłe.
- Przekonywująca wymówka. Dzięki.
- To dość zdumiewające, że radzisz sobie bez tego, wiesz? Możecie się cieszyć, że przywitaliśmy was trzeźwi.
- Każdy ma swoje sposoby, Ralf, jeśli chodzi o mnie problemy, które ludzie zwalczają alkoholem, zaczynam mieć dopiero po jego spożyciu. A nie ma już lekarza, który coś by na nie zaradził.
Ralf przytaknięciem okazał zrozumienie, którego jeszcze nie miał. Joshua powąchał szklankę zanim zamoczył w niej usta.
- Nie odbierz tego personalnie, ale paranoja trzyma mnie przy życiu. Nie masz pojęcia ile razy ludzie mylą się przy podawaniu. - Upił łyk. - Postarałeś się. Dopiero niedawno przestałem krzywić się na sam zapach.
- Przesadziłeś?
- Jako dzieciak. Ale wtedy chciałem przesadzić, tyle że skończyło się to na płukaniu żołądka, po którym przez pewien czas nie chcieli mnie wypuścić. Jin nie rozumie, jakkolwiek by się nie starała, ale jej poglądy na te sprawy są, rozumiesz, dziecinne. To ta osoba, która patrzy na ciebie badawczo by postawić diagnozę "smutek" i zacząć uszczęśliwiać cię na siłę. To jest dobre.
- Nie obraź się, ale pozostanę przy zdaniu, że to jest lepsze. Jin mówiła, że przy nas trochę ożyłeś.
To brzmiało jak coś, co mogła powiedzieć.
- Sam widok ludzi cieszy.
Ryby. Przynęty. Strona zapisanych drobnym pismem dat, godzin, imion i miejsc, następnie płynnymi ruchami przeniesionych markerem na mapę jako mniejsze i większe okręgi, strzałki, jeśli się przemieścili, a do tego oni, Joshua i Jin, których mógłby zaznaczyć linią łączącą Cangzhou z Tianjinem, Tianjin z Beijingiem, lecz wstrzymał się, póki niewykluczonym pozostawało, że zatrzymają się na dłużej lub na zawsze.
- Cóż, za chwilę będzie kolacja; spróbujcie nie zostać przynajmniej na śniadanie.
Zostawił kartę do przyznanego mu pokoju na stoliku, przesuwając ją dwoma palcami po blacie tym samym powolnym ruchem, jakim Zachód niepostrzeżenie oferował swoje wizytówki.
- Nie zgubię.
Ralf obejrzał się przez ramię, by odpowiedzieć na jeden z promienniejszych uśmiechów, które Joshua z trudem wskrzeszał na twarzy, niezmiennie znużonej pomimo powoli ogarniających oczy iskier; lekki podmuch wywołany ruchem zamykanych drzwi wystarczył, by zgasić każdą z nich. Joshua został sam z cichym szumem toniku w szkle. Przecież nie na długo. Przecież zaraz kolacja.

Chociaż korytarz oświetlały jedynie resztki przymglonego chmurami słońca Ralf bez trudu dostrzegł i poczuł na sobie naglące spojrzenie Claude'a, które nadciągnęło z jego przeciwległego końca. Jakiś czas sunął obok niego z pastiszem jego własnego pretensjonalnego uśmiechu na ustach.
- Dogadujecie się.
- Z tobą też bym mógł, gdybyś nie wolał z Zhanną.
- Fascynujące; jaka szkoda że ani ty, ani ona nie przejawiacie ochoty, by zapytać mnie o zdanie. - Mówił półgłosem; wdech. - Jak mu to wyjaśniłeś? - Głośniej.
Znów byli pod jego drzwiami.
- Nie widzę sensu ukrywać, że wpadła w histerię, kiedy zwyczajnie zmartwiła go wzmianka o jej stanie. Gdyby tylko docierało do niej, jak niesamowicie wszystkim zależy na tym, by wróciła do siebie; gdyby tylko! Mam nadzieję, że z tego wyjdzie. - Ralf uniósł kąciki ust i szturchnięty w bok zdławił własny śmiech, dając Claude'owi do wiadomości, że tym sposobem osiągnął wszystko, poza uświadomieniem mu tego, że przesadził.
Ściany niosły głos do drzwi, skąd sączył się on wszędzie, gdzie deszcz nie szeptał głośniej.

Wierzch dłoni Shujuan był topielczo chłodny w kontakcie z rozgrzanym i czerwonym od wina policzkiem; Ralf odsunął się czując zimno na skórze i odtrącił przegub jej ręki. Niemy śmiech ani myślał przestać wykrzywiać jego usta. Shujuan wypłynęła z ciemnej pustki za ich plecami i przysiadła na oparciu jednej z trzech ustawionych w półokrąg kanap, skał ponad morzem podmywającej je czerni. Zawinęła się w bluzę i szlafrok, który zsuwał się z niej bielą piany morskiej, upodabniając ją do syreny, usiłującej zawodzeniem zwabić marynarzy pod wodę.
- Nie śpisz?
- Nikt nie śpi.
- Nikt?
Pokręciła głową. Koc leżący na przeciwległej kanapie poruszył się i czarne włosy Jin przesypały się za jej krawędź; jej oczy błysnęły na chwilę, lecz zaraz znów schowały się pod powiekami.
Ralf spojrzał na zegarek, ignorując zażenowany śmiech Claude'a, którego przycisnął do siebie zbliżając do własnej twarzy rękę owijającą mu szyję.
- Chłopcy - Joshua zwrócił się do niej pokrzepiającym tonem, jakby sam w tym uczestniczył i usiłował się usprawiedliwić. Ralf przegonił czas drugą dłonią.
- Zmierzałem do tego, czy-
- Czy wystarczy wam benzyny, żeby w razie czego zawrócić. Naturalnie wolelibyśmy abyście mieli tu wrócić z chęcią zabrania nas w lepsze miejsce, ale nie macie gwarancji, że Pekin was nie zawiedzie; my ją oferujemy, nawet jeśli nie wydaje się szczególnie kuszą-
- Nie, nie do tego!; czy koniecznie chcecie nas zostawić już jutro. Owszem, mogłoby to nadwyrężyć nasze zapasy, ale sam przyznasz, Joshua, że towarzystwo jest lepszą pożywką. Jak dla mnie-
- Możecie zostać ile chcecie.
- Mogę?
- Ty też możesz, Shujuan. Wystarczy że-
Szturchnięcie.
- Będziesz tak samo czarująca.
- Chodziło mi o-
- Wino, Claude, w i n o; nalej też mi.
- Joshua?
Pokręcił głową z pokornym uśmiechem.

Jin prawie nie dotykała dywanu wsparta na ramieniu Joshua'y i jego, pozwalając niewyraźnym w ciemności wzorom sunąć pod sobą, tak jak pod skrzydłami ptaka płynęły korony mijanych drzew; była bardziej śpiąca niż pijana, ale kiedy po otworzeniu jej drzwi padła na łóżko wymamrotała już tylko, że nigdzie i nigdy się stąd nie rusza, nigdzie i nigdy.
- Oczywiście że nie. Ralf?
Ralf przytrzymał się obiema rękoma progu jej pokoju. Grunt pod jego nogami nie wydawał się mniej odległy i jakaś siła pchała go w bok.
- Dzięki. Naprawdę.
Kolejny krok przeniósł go do własnego pokoju, jakby cały ten czas stał w wyjściu mijającego kolejne stacje pociągu. Claude stał oparty skronią o ścianę tylko kawałek od drzwi; chwilę patrzyli na siebie bezmyślnie.
- Ty? Tutaj?
- Udawaj zawiedzionego.
Claude cofnął się ciągnąc go za sobą. Kąciki ich ust zadziałały jak wodze; na chwilę zatrzymały je milimetry od siebie, zanim sierpowate uśmiechy zetknęły się ze sobą i zacisnęły na sobie nawzajem. Tym razem Ralf splótł oba ramiona na jego szyi, zanim jedna dłoń przywarła do karku a druga spłynęła niżej. Potem zaśmiał się bezdźwięcznie w przestrzeń, która wepchnęła się pomiędzy nich gdy Claude znów się odchylił. Potem Claude usiadł, a on na nim, tylko po to by pchnąć go na pościel dotąd równo wyściełającą materac i po chwili przetoczyć się, kończąc obok niego z ręką na własnej roztrzęsionej przeponie, dopóki ten nie obrócił się w jego stronę podparty na łokciu.



Edytowane przez Choo dnia 03-08-2017 22:58
 
wewau

i.imgur.com/0WP3pbH.png

Palce przesuwały się po ciele Ralfa jak po strunach harfy z obcesową śmiałością kompozytora, który po latach położył niecierpliwe dłonie na futerale i ściągając kurz z zalotnie wystających spod warstw pokrowca ramion strzepywał go także z umiejętności gry, wetkniętych niedbale między pozostałe wspomnienia niczym zaproszenie na koncert inauguracyjny w wiedeńskiej filharmonii między rachunki wystawione po rozliczeniu z codziennością, i który z rzewnym rozbawieniem poddawał próbie wszystkie czterdzieści cztery struny, cierpliwie nastrajał i pojedynczymi pociągnięciami albo ich seriami sprawdzając wydawane przezeń dźwięki. Robił to wiele razy i za każdym nie wiedział o tym nikt poza nim i noszącym ślady użytkowania instrumencie - inni mogli usłyszeć jedynie wygrywaną melodię, ale publika nie miała wstępu ani do prywatnych pracowni, ani na próby.
Przyciągając Ralfa do siebie, Claude z frywolnym śmiechem sczesał z jego czoła włosy, na których na krótko zacisnęła się jego pięść, by nie opadały na twarz jak wyrytemu w drewnie ramy Erosowi pochylonemu nad Psyche; chwilę później Ralf odwdzięczył się tym samym, choć na dłużej, kiedy on - zdawałoby się - wycofywał, ustami rzeźbiąc nowe wzory na jego torsie i wreszcie podbrzuszu.

Przebudzony przez pukanie nie wiedział czy dochodziło ono od strony drzwi czy wprost z wnętrza czaszki - rzeźby z bladego piaskowca, której przed wyniesieniem z muzealnych archiwów wprost na ekspozycję nie otulono pakułami ani styropianem, przez co przy zderzeniu z jakimkolwiek obiektem, czy to rogiem szafki czy futrynami, pozostawała narażona na uszkodzenia. Wszelkie uderzenia rozchodziło się potężnym echem w przestrzeni; Claude nie zareagował na żadne, tak jak statua pozostawałaby w skrzyni głuchą i obojętną na krytyczne komentarze twórcy i przekleństwa konserwatorów. Pierwsze promienie słońca przedostawały się przez niedbale zaciągnięte zasłony jak flesze aparatów, których użycie winno być zabronione. Wkrótce potem znów zapanowała cisza mącona wyłącznie rozbijającym się o jego kark ciężkim od alkoholu oddechem Ralfa, a niebo na powrót zasnuły skotłowane chmury.

Przekrwione oczy mogłyby być kradzionymi szklanymi kulkami do gry z lat 60. - poobtłukiwanymi, poznaczonymi dziesiątkami linii, wzdłuż których miały rozpękać i zamienić się w tłuczkę - które niewprawna dziecinna ręka ukryła w załomach kruszącego się muru, by tam przeczekały do dnia następnego. Gdyby pochylił się ku ziemi wypadłyby i rozbiły o kamienne płyty, jakimi został wyłożony hol, i ilekroć stopnie schodów zmuszały do pokornego spuszczenia wzroku, Claude przymykał powieki, by do tego nie dopuścić. Z każdym krokiem przetaczały się z kąta w kąt, a nieprzytomne spojrzenie padało to na marmurowe popiersia, to na fotele, w których mógłby się zapaść, to na zeschnięte rośliny w wysokich donicach, to na nienakryte stoły, nogi pozostawionych w nieładzie po śniadaniu krzeseł, otwarte na oścież i zablokowane kuchenne drzwi, szeleszczące saszetki z elektrolitami, których zabierania w kartonie na piętro zawczasu nie widział sensu, będąc przekonanym, że posiadali pojedyncze sztuki, do kurwy nędzy, musieli posiadać jeszcze kilka u siebie, chociaż w tym stanie nie wiedział, w którym miejscu powinien ich szukać.
- Dzień dobry. Piliście bez nas?
- Możliwe.
Joshua zaśmiał się życzliwie, z tym wyzywającym, zakrawającym na szydercze pożałowaniem, na jakie pozwalali sobie wyłącznie zwycięzcy przy przegranych. Claude w żadnym wypadku nie umiałby mieć mu tego za złe, jednak poczuł się w obowiązku lakonicznie wyjaśnić:
- Nie zwróciłem uwagi. Jak Jin?
- Schodząc na śniadanie jedyne trzy razy spadła ze schodów, ale bez obaw, została już obejrzana przez lekarza; w porównaniu do ciebie i jak zgaduję, Ralfa - jeszcze nie wstał? - ma się świetnie.
- Zaraz do niego wrócę. - Przy dnach szklanek jak burza śnieżna zamknięta pod kloszem wirowały zbrylone drobiny nierozpuszczonego w pełni proszku. - Po podróży aż tu! mam ochotę się zabić. Zamierzam mu tego oszczędzić.
- Jak doszło do tego, że zajmujecie ten sam-
- Względy praktyczne. - Nie wiedział ile razy i ilu osobom to powtórzył i ilu jeszcze powtórzy. - Która godzina?
- Dochodzi południe.

Wzdłuż krzyża przeszły dreszcze; zruszone masy powietrza jak kawaleria przewaliły się przez okienne ramy tuż ponad jego grzbietem w drodze do sypialni Shujuan, która wychynęła za próg ze stroskaniem wybitym na twarzy jak nominał na monecie.
- Claude? Musimy porozmawiać. Zhanna-
- Nie musimy. Nie teraz, w porządku?
- Nie masz gorączki?
Kości były cymbałkami, w które bez pamięci uderzał przeciąg i raz wprawione w drżenie nie przestały nawet wówczas, kiedy drzwi za jego plecami zamknęły się, jakby poprzedniego wieczora nasiąknął nie samym deszczem, ale i wiatrem, który zamknięty w klatce z żeber próbował wyrwać się na wolność.
- Nie, jestem tylko skacowany.
Mimo zapewnień w jej oczach dostrzegł niewypowiedzianą obawę; nie pozwoliła się przegnać wymuszonym uśmiechem.

- Ralf?
Lecz zanim Ralf pozwolił po sobie poznać, że zamierza zareagować na własne powtarzane półgłosem imię, zupełnie jakby uznał, że tego dnia nie należało ono do niego, Claude musiał powtórzyć je jeszcze kilkukrotnie - Ralf, Ralf, Ralf, wypij to, Ralf, i śpij do woli - wymuszając zwrócenie na siebie uwagi pojednawczymi pieszczotami, jakimi rodzice zwykli obdarzać marudne pociechy w te poranki, gdy te przeciwstawiały się wyjściu spod kołdry żałośliwym zawodzeniem.
- Co to?
- Trutka na takie karaluchy jak ty. Elektrolity. - Odstawił szklankę na szafkę nocną. - Tabletki leżą obok.
Na wzmiankę o nich żołądek zacisnął się w marynarski węzeł. Mdłości przychodziły falami i nie odeszły nawet wtedy, kiedy położył się na łóżku, które zdawało się pod nim kołysać jak pokład statku przecinającego wzbudzone morze; przecierając twarz miał wrażenie, że spędził zbyt wiele czasu na tarasie widokowym i morska piana zdążyła nawarstwić się i sperlić na czole i karku, i samo to sprawiło, że i jemu na krótko udzieliła się niema panika Shujuan, ale wystarczyło, by przypomniał sobie, że to nie musiało zaświadczać o (chorobie, przeszło mu przez myśl, śmierci, śmierci, śmierci) podwyższonej temperaturze, że już przedtem budził się wstrząsany nudnościami, obolały i zlany zimnym potem podobnie jak setki tysięcy ludzi przed nim, kiedy jeszcze mieli powody ku temu, by świętować i pić, pić i trzeźwieć.

- Claude?
Ciemność pod zaciśniętymi powiekami pulsowała jak przyspieszone tętno; po ich rozwarciu przez moment nie widział niczego i nierozbudzony, ale przejęty pierwotnym lękiem przed wiecznym mrokiem, który mógłby zabrać mu wzrok usiadł, przełknąwszy podeszłe do gardła serce, zanim spośród podbiegłych karminem mroczków wyłoniła się rozmazana postać Fei. Na podołku w rękach ściskała latarkę.
- Claude...? Dobrze się czujesz?
- Co tu robisz?
- Zabrałam kartę Ralfa. Nie jesz z nami śniadań, ale nie wstałeś na obiad ani na kolację- Martwiłam się. Proszę, przyniosłam. - Z zażenowaniem dotknęła brzegu tacy. - Z masłem orzechowym i suszonymi bananami - i herbata. Musisz coś zjeść.
- Która godzina?
Fei zwiesiła kark, jakby uniesienie nadgarstka z zapiętym nań niegdyś niedorzecznie kosztownym zegarkiem, o który uderzały bransoletki z bladozielonego jadeitu kosztowało ją zbyt wiele wysiłku.
- Dochodzi ósma. Jesteś chory?
- Nie wiem, ale jeśli tak - co ty jeszcze tutaj robisz?
- To tylko przeziębienie. Przewiało cię - Wzruszyła ramionami, ale jego uwaga zapuściła korzenie, zakiełkowała; Fei wstała i odsunęła się. - Ralf twierdzi, że czuje się dobrze, ale wygląda tak marnie... Jak nie on. Jin zaproponowała, żeby położył się-
- Wcześniej? A jemu, jak zgaduję, nie spieszy się do powrotu tu...? - Bolesny, niedowierzający śmiech wyrwał się z ust w postaci szyderczego syku niewiele różniącego się od tego, z jakim powietrze uchodziłoby z wypełnionego nim zbiornika. - Niech śpi pod samym progiem albo z Zhanną! Są siebie warci!
- Powiedział, że czuje się dobrze-
- Co innego mógłby...!
- W dzień przysypiał-
- Przekaż mu, że może się pieprzyć i rozejrzeć za apartamentem w drugim skrzydle! - żachnął się. Hojnie podlewana rozgoryczeniem wściekłość rozpaliła się silniej niż ognisko gorączki. - Przy odrobinie szczęścia Shujuan będzie mu towarzyszyć!
- Dlaczego wy bez przerwy musicie mieć do siebie o coś pretensje?
Powiem ci dlaczego, wrzasnął w duchu, powiem, kiedy tylko zaczniesz c h c i e ć, kiedy zatrujesz się własnymi myślami, a kiedy wreszcie dostaniesz to, na co tyle c z e k a ł a ś będziesz mogła krzyczeć i kląć, i mimo tego-
- Nie potrafimy znaleźć wspólnego języka we wszystkich kwestiach.

Wraz z rozpoznaniem wymizerowanej twarzy w lustrze Claude, choć niechętnie zmuszony był uznać, że w istocie nie wiedzieć w którym momencie wpadł pod kopyta konia pierwszego Jeźdźca Apokalipsy i stratowany miał przeleżeć na poboczu bez czucia wiele dni, nim zginie stratowany przez czwartego. Szklistym, nieprzytomnym wzrokiem potoczył dokoła z nietowarzyszącym mu przedtem poczuciem zaszczucia - na odchodnym prosił Fei, by nie spieszyła się wspomnieć pozostałym o stanie, w jakim się znalazł, ale pozostając w sypialnianych murach na podobieństwo węszącego zagrożenie szczura w ukryciu sam prowokował pytania, na które odpowiedzi udzieliłby pokazując się im i tym samym wyrażając przyzwolenie na napiętnowanie i, co uświadomił sobie po chwili, na wygnanie.
Surowe prawa natury nie ulegały złagodzeniu i na przestrzeni wieków jeżeli wiadomym było, że żywi nieśli zagładę przepędzano ich; wzniosłe humanitarne hasła niezmiennie powiewały na sztandarach ponad podnoszącymi się z kolan miastami, pod których murami umierali trędowaci i bez znaczenia pozostawało czy był to Rzym, Kaffa, Mantua, Boston czy Tianjin. Koniec przybierał wiele imion - zaraza Antoninów, czarna śmierć, dżuma mediolańska, ospa prawdziwa - jednak za każdym z nich stał ten sam terror, ten sam despotyzm i triumf zniszczenia. Syta jak dotąd Śmierć przechadzała się pomiędzy hekatombami, ale wraz z zepsuciem się mięsa, wraz z wykrzywieniem twarzy wyznawców przez rozkład zwróciła swe oblicze ku niedobitkom, którzy nie padli na kolana ani też nie zamierzali oddać hołdu, nie bez stawienia oporu.
Przeziębienie, uznał przytomnie Claude, czując jak wzór wyhaftowany na poduszce wytłacza się na przyciśniętym doń rozgrzanym policzku, to może być niegroźne p r z e z i ę b i e n i e, pieprzona angina albo zapalenie oskrzeli. Ale nie napotkali lekarza, który mógłby postawić diagnozę. Sam też zadał sobie pytanie o to, kto uwierzyłby w trafność ekspertyzy po tym jak niepoprawnie i zgubnie w skutkach oszacowano skalę epidemii; kto zaufałby opinii, w której zawierał się nieokreślony margines błędu?
Szelest przesunięcia kartą zaanonsował przybycie niezapowiedzianego gościa. Śmierć po mnie przyszła, pomyślał i byłby roześmiał się histerycznie na widok Ralfa, gdyby nie miał przypłacić tego rozpadnięciem się jak worek przedziurawiony od środka odłamkami o ostrych krawędziach, którymi został wypełniony.
- Jak samopoczucie? - zakpił. - Ta śliczna główka wreszcie zaczęła napierdalać na tyle, by przełamać twoje uprzedzenia?
- O czym ty bredzisz? - Ralf przypominał budynek przeznaczony do rozbiórki -
stał, ale niepowiedziane, że nie miał się zawalić. Poruszał się pewnie, ale w porównaniu z tym jak robił to przeważnie - powoli, i w ten sam sposób rozsiadł się naprzeciwko niego. - Rozumiem, że dziś nie domagasz, ale czy to nie cecha narodowa? Nie przywykłeś do tego? Nie byłeś w stanie nauczyć się nie wyżywać na przypadkowych-
- Jak się czujesz, Claude? - syczał - Sam nie jestem w formie, ale nie zszedłeś do nas od wielu godzin; przyniosłem ci aspirynę! Dziękuję, Ralf! Niezmiernie mi miło, że po wspólnie spędzonej nocy-
- Nie będącej niczym, na co można bez ośmieszenia się, czy też inaczej: nie będącej niczym, na co z uwagi na umiłowaną przez ciebie kurtuazję nie powinno się powoływać-
- .... nadal umiesz się mną z przyzwoitości zainteresować, nawet jeśli zamierzasz teraz udawać, że niczego nie pamiętasz i byłbyś zadowolony, gdybym zniknął! Fei nie przekazała wiadomości? Jeb się!
Zęby Ralfa ukazały się w uśmiechu, który kazał myśleć Claude'owi o sekundach przed tym nim zdeformowany półowal psich kłów zacisnął się na jego nodze.
- A Fei z nieoczekiwaną sprawnością włamała się do środka - a może sam otworzyłeś jej drzwi? Jak weszła do środka, Claude? Nie dało ci to do myślenia?
- Zabrała-
- Gorączka zabrała twoją spostrzegawczość, z tym nie zamierzam polemizować.
Cisza. Claude wbił wzrok w Haihe - zlewała się ze zwisającym na brzegu kanapy kocem, który w świetle malejącego księżyca zdawał się utkany z tej samej materii co nieboskłon. Gdyby zsunął się z krawędzi popłynąłby z nurtem rzeki jak śnięte ryby.
- Swoją drogą to ciekawe, że z taką łatwością przychodzi ci obwinianie mnie skoro Fei zdążyła ci donieść, że nie czuję się na wchodzenie na pieprzone ostatnie piętro - a idąc o krok dalej zastanówmy się razem dzięki komu się tak czuję! Od kogo mogłem to złapać, Claude? Od kogo innego, jeśli nie od ciebie?
Tym razem pusty śmiech znalazł ujście.
- Jaką drogą, Claude?

Edytowane przez wewau dnia 18-08-2017 22:16
i.imgur.com/KbqHyug.gif
 
Choo

- Och, Claude, przecież to równie dobrze mogłem być ja! noce są chłodne, a czym jest uchylone podczas jednej okno przy całej spędzonej na dworze. Ciekawi mnie jednak, niezależnie od drogi, skutkiem czyich działań do tego doszło-
- Twoich; mogłeś skoczyć, mogłeś skoczyć i nie by-ło-by problemu!
- Historia mówi jednak, że najgorsze spośród chorób przyprowadzają obcy, a więc odpowiedzialność mogliby ponieść za to oni, gdyby nie zostali przyprowadzeni, zgadłeś, p r z e z c i e b i e, Claude.
Claude zatoczył głową w śmiechu, a łuk, który wyznaczyła w powietrzu nosił ślady wysiłku, jaki każdy mięsień szyi musiał włożyć w odzyskanie równowagi utraconej z chwilą pierwszego ruchu.
- Jaka szkoda, że nie przeszedłeś się wówczas ze mną, woląc towarzystwo-
- Woląc nie wychodzić na deszcz. Ulewę!
- -towarzystwo Shujuan, tak uporczywie szukającej pretekstu by chociaż otrzeć się o twoje ramię w przejściu! Szkoda, Ralf, mógłbyś wtedy zdychać razem ze mną. A tak będziesz mógł nacieszyć się kilkoma dobami dzielącymi twój zgon od mojego! Zjeżdżalnie w parkach wodnych mają ściśle ustalony dystans między dwiema sunącymi w dół osobami i zapewniam cię, że i tym razem tak będzie, poczekasz na swoje zielone światełko nim wpadniesz do jednego z kotłów w piekle! Chlup! Może skończymy w tym samym? Prawdziwym piekłem musiałoby być dla ciebie znoszenie mnie chociaż chwilę dłużej, czyż nie? W y j d ź.
- Śpij słodko. Przy odrobinie szczęścia nie otworzysz już oczu, tylko, zanim je zamkniesz, powiedz mi proszę co mam im powiedzieć. "Byłem głupi"? "Zjebałem"?
- Pierdolcie się wystarczy w zupełności. Zapisz to sobie! na wypadek gdybyś miał zapomnieć, tak jak zapominasz o wszystkim, o m n i e.
- Naturalnie przyszedłem tu zaciekawiony krążącymi między dziewczętami plotkami o mieszkającym tu Francuzie, którego momentalnie zapragnąłem poznać, przekonany że chociaż on zdobyłby się na rozmowę, kiedy reszta niemrawo milczy. Witaj, jestem Ralf, a ty?
- Nie wolałbyś wykorzystać tej okazji? Jeden pocałunek, a pociągniesz Zhannę do grobu. Tam gdzie jej miejsce. U twego boku, bo-
- Bo?
- Bo tylko jako trup mogłaby przystać na sypianie z kimś, kogo się boi, z tobą, Ralf, boi się ciebie tak jak wszyscy. A ty dziwisz się, że wolała-
- Kogoś kto rzeczywiście przejawił nią zainteresowanie. Ciebie. Powinieneś iść spać.
- A może powinienem wyświadczyć ci przysługę? Pójść do niej i upewnić się, że w przeciągu tygodnia będzie gryźć piach. Może wtedy byś mi wybaczył? Co? Wybaczyłbyś, Ralf? Wybaczysz?
To co w pierwszym odruchu uznał za jego próbę podniesienia się z łóżka, przekroczenia trzech par dzielących go od Zhanny drzwi, a wreszcie upewnienia się, że nie ominie jej ani kaszlnięcie, okazało się drgawkami, które Ralf poczuł we własnych kościach, jakby materac wykazywał nie mniejsze niż woda przewodnictwo prądu; błyskawica uderzyła w jezioro zimnego potu, którym stała się kołdra, a on tylko cudem uniknął śmiertelnego porażenia. Cierpliwie czekał by ból gardła odebrał mu głos ze skutecznością przerywającego struny głosowe cięcia. Czuł jak jego własne utraciwszy elastyczność napinały się nieuchronnie przy każdym słowie, gotowe pęknąć z trzaskiem i postawić kropkę w połowie zdania, w środku przypadkowego wyrazu, pomiędzy sylabami. Mimo to kontynuował.
- Obawiam się że padniesz zanim stąd wyjdziesz.
- Jeżeli spróbujesz zatrzymać mnie metodami, które, zdawałoby się! masz zarezerwowane wyłącznie dla tych, których wspólnie uznamy za nieużytki-
- Idź. No dalej. Pozwól, że wezmę cię pod ramię i sam do niej zaprowadzę; oprzyj się na mnie jak o kuli.

Słyszał tętent tych kopyt, niosący się od serca do skroni, i było za późno, by mógł usunąć się z drogi czy chociaż obejrzeć przez ramię; o jego kark już uderzały parsknięcia i nie miało znaczenia jakiej maści był koń. Ale galop zamienił się w miarowe przestępowanie w miejscu z kopyta na kopyto, a oddech dosiadłego przez Śmierć ogiera już jedynie głaskał jego skórę, niosąc chłodne dreszcze wzdłuż kręgosłupa i zachęcając by obrócił się i spojrzał jej w oczy. Miała nachylić się do niego i szepnąć: Śpisz. Zobaczmy razem jak długo. Każde uderzenie kopyta to wiek. On jest jak zegar wybijajacy północ, wiesz? A może południe. Może to południe? Dwunasta, Ralf, Shujuan pyta, czy-
- Nie budź go. Błagam.
Fei patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, ze strachem w źrenicach, widząc które wiedział, że chciała sprawdzić puls Claude'a i nie czując go pod palcami oskarzyć go, chociaż to znaczyło tylko, że ona odjechała, odjechała i zostawiła w powietrzu jedynie pył uniesiony spod podków.
- Siedzieliśmy do późna, a sama wiesz o której godzinie się wczoraj obudził. Jest w innej strefie czasowej. Gdzieś w Europie. Jeśli nie przeprosisz ich w moim imieniu zrobię to sam, ale błagam, nie budź go.
Ciało Ralfa wciąż spało, gardło nie pamiętało by boleć, głowa dopiero stopniowo przypominała sobie o rodzaju bólu, który z niej promieniował, a piec odpowiedzialny za gorączkę, mający spalić jej przyczynę, dopiero uzupełniał się w węgiel, by później rozgrzać się do czerwoności. Zobaczył jak Fei robi kolejne kroki w głąb apartamentu, przysiada na krawędzi łóżka, Claude podnosi ją i sadza na kolanach, równie nieświadomy choroby co on, i mówiąc wszystko w porządku podaje jej pozdrowienia, które ma przekazać każdemu. Wywołują rumieniec rosnącej temperatury. Fei nieprzerwanie stała i patrzyła. Nie mrugnęła ani razu.
- Shujuan-
- Przepraszam, mów.
- Shujuan pytała, czy zrobić wam rosół. Taki na miarę możliwości, z tego co mamy.
- Tak. Tak, przyjdę po niego. Joshua i Jin?
- Są tu nadal. Wszystko w porządku? I dlaczego śpisz tu-
- Przecież zawsze tu śpię, głuptasie.
Przytaknęła i rozpłynęła się w powietrzu, pozostawiając go niepewnego czy w ogóle tu przyszła. Poduszka na podłokietniku kanapy pochłonęła jego głowę i przysiągłby, że nie zamknął oczu, a nastała pod powiekami ciemność była wynikiem zakleszczenia się pierzyny na jego twarzy.

Czoło Claude'a było białe i lśniące jak porcelana, a po przyłożeniu do niego dłoni okazało się równie chłodne co ona; Ralf czuł, że gdyby zacisnął palce wystarczająco mocno z łatwością mógłby rozkruszyć jego czaszkę o kant stolika nocnego, nad którym wstęgami wznosiła się para z postawionego na tacce kubka. To nie mogła być troska. Chciał wiedzieć co czekało go w przeciągu godzin zdających się dzielić go od wkroczenia w to samo stadium choroby, oraz które z pigułek mogłyby mu tego oszczędzić. Na palcach został mu pot, który tuż przy skalpie przyklejał do skóry pojedyncze pasma ciemnych włosów.
- Co tam, Ralf? Zastanawiasz się, czy nie mam AIDS, skoro padłem tak szybko? Nie martw się, to potrzebuje chwili by zarazić.
Claude nie mówił szeptem, lecz jego głos był niewiele wyraźniejszy niż rozmowy jakie można było usłyszeć stojąc wystarczająco blisko drzwi, za którymi miały miejsce.
- Zamkniesz się kiedyś? Proszę.
- Już wkrótce na zawsze. Już wkrótce, obiecuję.
- Co za szczęście! Rzadko kiedy mówisz z sensem, ale cała doba bez niego to nowość.
- To że nie jesteś w stanie zrozumieć-
- Fei także nie jest i uwierz mi, że zapytanie pozostałych o zdanie wyjdzie na twoją niekorzyść. Nie bądź taki kiedy staram się-
- Zachować pozory tego, że nic się nie stało; nic, pod żadnym względem. Czyżbym utrudniał ci zadanie?
- Próbuj bardziej. Nie jest ci pod tym za gorąco?
Pokręcił w odpowiedzi głową kiedy grdyka podskoczyła kontrolnie, przełkniętymi słowami sprawdzając stan gardła; Ralf wiedział, że było to równie bolesne co sprawdzanie palcem czasu, jaki dzielił gotującą się wodę od zawrzenia.
- Fei chce wiedzieć jak się czujesz. Zhanna odmawia jedzenia. Shujuan zrobiła zupę i przy odrobinie szczęścia masz zbyt zatkany nos, by poczuć jej smak. Jeśli jesteś głodny-
- Ralf.
Wymienili zeszklone spojrzenia.
- Przestań udawać.
- Joshua pytał kto wypuścił cię w taką pogodę-
- Wie?
- Wyobraź sobie, że okazał się na tyle bystry, by domyślić się tego zanim sam zdałeś sobie z tego sprawę.
- Może powinieneś-
- Proszę cię, Claude. Sam przyniosę ci jedzenie jeżeli tylko sprawi, że zamilkniesz; nawet, jeśli masz się nim udławić.

Gdy zaczęło się ściemniać z pewną obojętnością stwierdził, że był to zmierzch również jego życia; chociaż wraz z zajściem słońca temperatura na dworze zaczęła spadać a włosy jeżyły się mu od chłodu, zdawało się ono nieprzerwanie znaczyć jego skórę czerwienią postępujących oparzeń. Idź do łóżka. Cień między półzamkniętymi powiekami Ralfa nie zniknął, kiedy niewidocznie pokręcił głową, ale ruszył się, kiedy jego ręka odrzucając koce jak kolejne grudy przysypującej ją ziemi uniosła się w powietrzu ze środkowym palcem dziecinnie sterczącym w zaciśniętej pięści.
- Nie.
- Więc zdychaj.
- To robię.
- Ralf-
- Daj mi wreszcie spokój.
- Nie rób sobie wstydu.
- To przestań się ośmieszać.
- To trudne przy tobie, kiedy na każdym kroku dokładasz starań, bym czuł się upokorzony. - Jego głos brzmiał jak grzmot dochodzący z oddali. - Wyobraź sobie, że mógłbyś przestać odtrącać dłoń, kiedy ktoś wreszcie decyduje się ją do ciebie wyciągnąć. Szczególnie kiedy próbuję to być ja.
- Również ją do ciebie wyciągam, Claude; co mówi tym razem? Zmieniła zdanie? Nie?
Na chwilę zapadła niczym niezmącona cisza, jaka następuje, gdy każde żywe stworzenie nieruchomieje nasłuchując wplecionego w wiatr oddechu drapieżnika i krótkich mrugnięć jego zaprzyjaźnionych z ciemnością oczu.
- Z czym masz taki problem?
- Z tym jak się czuję i z tym przez kogo, nie pomyślałeś o tym?
- Nie każ mi myśleć, że trzeba było pomóc Gaspardowi.
Ralf podniósł się do siadu w tempie słonecznika, który z chwilą zgaśnięcia ostatnich promieni słońca zwraca kwiat ku wschodowi chciwie wyczekując pierwszych przejaśnień nad linią horyzontu, absolutnie pewien, że te pojawią się nawet jeśli niebo spróbuje przykryć je chmurami. Jego łagodny uśmiech zlewał się z nocą; był szczerszy niż wszystkie, bo przeznaczony dla samego siebie.
- Jaka szkoda, że rozmyśliłeś się w ostatniej chwili; ile razy zastanawiałeś się dlaczego? Czyżbym spojrzał na ciebie tak jak on by się nie odważył? Co ty sobie wyobrażałeś?
- On nie był dobrym towarzystwem, ale wówczas nie wierzyłem, że ktokolwiek mógłby okazać się gorszym. To twoje największe dokonanie; czy już ci go pogratulowałem? Nie?
- Jesteś pod wrażeniem?
- Cholernym.
- Głupca łatwo wprawić w zachwyt, Claude. Szczególnie, gdy usiłuje się on zachwycać cudzą domniemaną głupotą.
- Cieszę się, że jeszcze umiem ci zaimponować.
- Czym innym byś mi mógł?
- Obawiam się, że niczym co podobało się Zhannie, skoro kolejny już raz okazujesz się zbyt dobry - choć to za dużo powiedziane! - w rzeczach, które tobie, jako jebanej pruderyjnej dziewicy rzekomo są obce. Jesteś pedałem, Ralf? Ciotą, która musiała uciec aż tu?
- Jeśli tak to jest nas aż dwóch. A może zwyczajnie łatwo cię zwieść? Dajesz dupy na pierwsze miłe słowo?
- Może powinieneś się cieszyć, że byłem na tyle życzliwy, by nie odmówić ci niczego, niczego co wydawało się być ci potrzebne? Nie ma czego się wstydzić, Ralf, masz tu pełno kurew które trzymają się przy życiu tą jedną wstydliwą myślą.
- I tak się składa, że jesteś jedną z nich? Świetnie się dogadujecie.
- Wspólne tematy są kluczowe, Ralf, a ty nie przestajesz ich nam dostarczać. Chyba wiesz, że ludzi najlepiej łączy niechęć do tej samej osoby, prawda? Możemy mówić o tobie i przy tobie, pamiętasz? Dokąd idziesz, Ralf? Joshua może cię do siebie wpuścić, w końcu jeszcze cię nie zna! Czerp póki cię lubi!
Ralf ruszył w jego kierunku jak wyłaniająca się z ciemnego bezkresu asteroida. Obszedł Claude'a łukiem wyznaczonym przez jego pole grawitacyjne, będące sumą ciężarów grzechów, których wspólnie się dopuścili, lecz każdy krok wydłużający dystans pomiędzy nimi sprawiał jedynie, że coś znów przyciągało go w jego stronę, domagając się zawrócenia prowadzącego do ostatecznej kolizji, w wyniku której oboje obróciliby się w brylasty kosmiczny pył. Stacje śledzące jego lot rozbrzmiały oklaskami gdy dla obserwujących niebo z balkonów ludzi okazał się niczym więcej, niż spadającą gwiazdą, zmuszającą ich do nerwowego zaciśnięcia ramion, którymi wyczekując końca opletli najbliższych, lecz wtedy zwolnił, jakby usłyszał wrzask niepohamowanej radości jakim rozbrzmiała Ziemia i zatrzymawszy się na chwilę ponownie ruszył w jej stronę. Głos jedynego człowieka, który pozostał głuchy na ogarniającą pozostałych ekstazę nie zostałby usłyszany, nawet gdyby był on w stanie wypowiedzieć choć słowo. Jego wzrok był utkwiony w jednym z dziesiątek ekranów wyświetlających orbitę asteroidy stopniowo rysującą elipsę kończącą się na globie. Od prawa przyciągania silniejsze było to, za sprawą którego wszystko powracało; więc wróciła panika, a wraz z nią niepowstrzymana wola zabicia ostatnich godzin, jakie zostały jemu samemu, wróciła grypa, która teraz napierała na jego zatoki jakby przez jego własne czoło usiłował przebić się nabój. Ale kiedy zawrócił jedynie popatrzył na Claude'a i wyszedł, jakby liczył, że mierząca go wzrokiem śmierć uczyni to samo.

Edytowane przez Choo dnia 23-08-2017 00:32
 
wewau

i.imgur.com/0WP3pbH.png

Przestrzeń zdawała się wrzeć, jakby prześcieradła, które dotąd wraz z potem wchłaniały niezdrowy żar wreszcie zajęły się ogniem, a jemu przez membranę kipiącego powietrza przyszło patrzeć na to, jak pożoga rozprzestrzenia się, jak pełznie po podłodze niczym wąż rozszczepionym językiem zaprószający iskry, jak wspina się na przypominające do złudzenia filary piekieł zasłony, jak na podobieństwo potępionego samobójcy skazanego na powtórne przeżywanie trwogi uderzenia o beton skacze z nie jednego, a wszystkich okien w jednym momencie i przy trzasku łamiących się traw pożera to, co napotka, jak pozostawia po sobie zgliszcza i przenoszone przez wiatr wydmy popiołów. Niespokojny, równie deliryczny jak jawa sen nie przyniósł ulgi - Claude widział łunę pożaru nieustannie, podobnie jak czuł jego tchnienie na swojej spieczonej twarzy. Dni i noce tonęły w unoszącym się ponad pogorzeliskiem dymie; błądził w nim po omacku, znoszony zawrotami i krztusił się, zachłysnąwszy się kwaśnym odorem, na dnie serca nosząc płomienną nadzieję na to, że po drodze potknie się o zapadnięte w sobie truchło Ralfa - że będzie mu dane kopnięciem wtłoczyć jego podszyty szyderstwem łagodny uśmiech do gardła tak, by się nimi zadławił, by dobrotliwe z natury oblicze spurpurowiało i napuchło od krwi, by strzaskane kości przebiły się przez napiętą, pooraną bruzdami skórę, by to wynaturzone, roztaczające woń rozkładu wnętrze rozlało się i przesłoniło powierzchowną urodę, by w kałuży jelit ukazało się prawdziwe odbicie tego, kim był - bowiem to z jego winy sprawy przybrały taki obrót.
- Claude...?
- Tak?
Po niewymyślnych przekleństwach, po pospiesznych krokach poznał, że ten, przez kogo został zaczepiony, prawdziwy bądź też zrodzony z miraży, do których zaczynał przywykać, zawrócił na schody. Zszedł nimi, jednak nie potrafiłby powiedzieć ile minut, może godzin?, kto mógł wiedzieć? upłynęło; jedynym świadectwem na to, że nie śnił były dreszcze i ucisk w piersi; cierpienie na tyle dotkliwie realne, by nie pozwalało mylić się z wyimaginowanym.
- Mi również miło jest cię widzieć, Jin.
Zapach lęku - nie sceptycyzm, nie poruszenie, ale bezbrzeżne i dotykające istoty bytu przerażenie w obliczu ucieleśnionego zagrożenia dla tych najwyższych, świętych po upadku boskiego panteonu dla niej wartości - wypełnił mu zatkane odorem tego piekła, które pokonywał w pojedynkę nozdrza i zadziałał jak gaz rozweselający; wbrew sobie roześmiał się chrapliwie, rzężąc jak przedziurawiony miech, nim nagły atak kaszlu skradł mu oddech i sprawił, że znów poczuł się podle i zapragnął poprosić, by z nim została, tak jak zamierzał Ralfa nim ta potrzeba skrzyżowała kopie z nieugiętą pychą.
- Idź stąd. Nie chcę cię zarazić.
Zniknęła mu z pola widzenia jak przegnana przez wschód nocna mara. Claude pociągnął za klamkę przymkniętych drzwi i sięgnął do bieliźniarki. Z naręczem pościeli wrócił na piętro zastanawiając się, czy zasłabnie nim tam dotrze; jej zmiana okazała się być pyrrusowym, lecz przynoszącym otuchę zwycięstwem.

- Gdzie jest ten gnojek? Gdzie jest Ralf?
- Nie powinno cię tu-
- Gdzie jest Ralf? - powtórzył natarczywie, a Fei spojrzała za siebie, jakby w nadziei na to, że zwrócił się do kogoś, kogo nie zauważyła za swoimi plecami, chociaż siedziała przy stole sama. Zrzucone z planszy kamienie do madżonga przykrywały okruchy; zmięta folia po ciastkach była pierwszym, po co sięgnęła, by wepchnąć do kieszeni z winowajczym, strapionym wyrazem twarzy, który zdradzał, że nie spodziewała się zostać przyłapaną ani z nimi w ustach, ani z łyżeczką wystającą ze słoika z konfiturami.
- Smacznego. Szkoda, że nie pomyślałaś, że nie pomyśleliście!, że między "chory" a "martwy" nie stoi znak równości!
- Claude, przepraszam, Shujuan zabroniła mi- powiedziała, że-
- Że zarazisz się od zwłok. Wiem o tym, Fei, wiem, ale gdybym miał umrzeć już bym to zrobił, więc proszę, czy mogłabyś-
- Jak się czujesz? Jest ci ciepło? Mam koc, chcesz...?
- Paskudnie, ale dziękuję ci, skarbie, nie ma potrzeby - mimo wszystko na tyle dobrze, by tu zejść. Gdzie jest Ralf? Czy jego też zostawiliście samego sobie?
- Przepraszam. Musieliśmy - Fei nie spojrzała na niego ani w chwili ściągania z oparcia krzesła żakardowego pledu ani wówczas, gdy udawszy, że nie usłyszała tego co nie tak dawno powiedział zarzuciła mu go na ramiona i plecy. - Baliśmy się, że to nawrót tego- Oni rozważali nawet przeniesienie się w inne miejsce, do innego hotelu, być może do Pekinu i zostawienie was tu, żeby nie zastanawiać się nad tym, co zrobić z- z wami - zakończyła niezręcznie. Skinął ze zrezygnowaniem na znak, że nie zamierzał jej niczego wyrzucać, nim dopowiedział to, co jej ugrzęzło w krtani:
- Z ciałami.
- Tak mi przykro, Claude. Nie wiem gdzie jest Ralf.
Łyżka wypadła mu z dłoni i
[ nie żyje? ]
z brzękiem uderzyła o blat; konfitury rozbryznęły się, tworząc abstrakcjonistyczne przedstawienie kałuży zastygłej krwi, w której pływały skrzepy, cząstki jeżyn.
- Nie wiem. Sądziliśmy, że jesteście razem.
- Nie. Wyszedł i nie wrócił, bo-
- Znowu powiedzieliście sobie o kilka nieprzyjemnych słów za dużo. - Tym razem to ona pokiwała głową. - Cały czas chodzi o to samo, prawda? Co to takiego, dlaczego nie możecie porozmawiać o tym bez nerwów?
- Nie widziałaś, żeby wychodził?
- Z hotelu? Nie, nie wydaje mi się - zaprzeczyła i ubrudzoną już przedtem od tego samego chusteczką pobieżnie starła dżem ze stołu. - Poczekaj, zaraz zrobię z tym porządek. Chcesz herbatę? Z miodem? Przynieść ci jeszcze jeden słoik i chleb czy wolisz coś na ciepło? Ten jest już prawie pusty, a wiem, że lubisz - lubisz? - bo widziałam jak łapałeś za niego jeszcze w tamtym mieszkaniu. Claude, C l a u d e, czy ty mnie-
- Słucham, ale-
- Nie martw się niepotrzebnie, on pewnie właśnie przesypia gorączkę jak ty. Zaraz go poszukam.

Zanim Fei jak spuszczony ze smyczy ogar wyszła z jadalni, poinstruowana odnośnie tego, gdzie powinna znaleźć pozostałe karty hotelowe, spośród których - pod warunkiem, że Ralf nie zabrał ich na samym początku i nie nosił kompletu ze sobą - jedna bądź dwie były uniwersalnymi kluczami oraz sposobu postępowania z samym Ralfem, do którego miała się nie zbliżać ani nie sprawdzać jakim snem spał, choćby potem on sam miał fatygować się złożeniem mu wizyty nadaremnie, Claude uporał się z rozłożonym przez nią madżongiem; zanim wróciła nerwy zdążyły napiąć się jak struny - zupełnie jakby przesuwające się wskazówki zegara samoczynnie nakręcały tryby w nim samym - i nie pozwoliły mu na skupienie uwagi na zdobionych płytkach, nie mówiąc o znalezieniu podobnych wzorów, by móc usuwać je parami. Gorejąca niczym biblijny krzew wściekłość głosem węża podpowiadała, że Ralf nie zasługiwał na to, by zaprzątać jego myśli, że Shujuan postąpiła słusznie i przyciśnięcie poduszki do jego twarzy, kiedy znajdował się w tak pożałowania godnym stanie stanowiłoby akt łaski, i Claude byłby skory wysłuchać podszeptów, gdyby nie pamięć o tym, że byłoby to także równoznaczne z upadkiem, że Ralf bywał głuchy, niewidomy i niemy, kiedy nie umiał wznieść się na wyższy niż znany sobie przyziemny i bliski bydlęcemu poziom i w żadnym razie nie należało zstępować na niego z kruszącego się, acz stabilnego piedestału wysoce rozwiniętego humanizmu.
- Claude?
Podniósł głowę.
- Znalazłam, ale- - zawahała się - nie jest z nim dobrze.
- Miałaś-
- Nie miałam, przepraszam, ale zrozumiesz sam, że musiałam, kiedy tam wejdziesz.

Z palcami przyciśniętymi na szyi Ralfa i wierzchem wolnej dłoni do jego czoła Claude przegnał karcącym spojrzeniem Fei, która zapomniała się i jak pozbawiony właściciela cień już przysuwała się ku nim, jakby z wyrazu twarzy potrafiła odczytać nowiny w dusznym półmroku.
- Przynieś wodę w misce i dwa, nie, trzy ręczniki. Tabletki-
Fei wsunęła ręce do kieszeni i rzuciła tym, co w nich znalazła; na łóżku wylądowała rozpoczęta wykładka.
- Wzięłam po drodze z waszego pokoju - usprawiedliwiła się. - Sam ledwo stoisz na nogach.
- Przynieś to, o co cię prosiłem.

Ralf wzdrygnął się; przebudziwszy się, przyjrzał mu się rozbitym, nieobecnym wzrokiem. Claude złapał za jego uniesioną w wyrazie sprzeciwu rękę, zanim ten zdołał sięgnąć po okład i sam zimną, jeszcze wilgotną od wyżynania nadmiaru wody przytknął w uspakajającym geście - to nic złego, widzisz? - do rozpalonego policzka.
- Zostaw, kretynie. Robię to, czego ty nie zrobiłeś dla mnie.

- Dopilnuj, żeby temu pajacowi niczego nie zabrakło. - Pociągnął za klamkę; drzwi zamknęły się za nim z ledwie słyszalnym zgrzytem zatrzaskującej się blokady. - Nie wchodź za daleko, ale powiedz mi, gdyby znowu udawał trupa i nie reagował na wołanie.
- Shujuan-
- Pies jebał Shujuan. Jeśli odezwie się słowem przypomnij jej, że wypełniasz moje polecenia i że dla własnego dobra teraz, kiedy najwyraźniej nie umieram, a Ralf się za nią nie wstawi, nie powinna mi się sprzeciwiać i odmawiać mu czegokolwiek.
- A co z Zhanną?
- Co ma z nią być?
- Nie je.
- Jaki był jej ostatni posiłek?
- Kolacja. Nie tknęła jej.
- Zacznie jak znów zgłodnieje; przecież nikt nie będzie jej niczego wtłaczał do gardła jak gęsi! Oddaj mi kartę, Fei, i zabierz tę od tego pokoju.

Zmęczenie przypominało niepotrzebny balast, który należało zrzucić w łóżku; ciągnęło powieki w dół i ramiona ku ziemi, i Claude wiele wysiłku włożył w to, by w progu łazienki stanąć wyprostowanym, a nie przygarbionym jak starzec, którym, zdawało mu się, był przy bólu jak wiekowy bluszcz rozchodzącym się od krzyża wzdłuż ściany pleców, oplatającym podstawę czaszki i wijącym się w coraz gęstszych splotach w oczodołach.
- Zhanna? - Zapukał zanim wszedł, zupełnie jakby odwiedzał niewidzianą od dawna przyjaciółkę, sympatię z lat młodości, a nie odurzoną pragnieniem odwetu Furię. - Zhanna? Jak się czujesz? Przepraszam, że nie mogłem przyjść wcześniej, zdrowie-
- Mój Boże, Claude. Co ci się stało?
Uśmiechnął się przepraszająco, jakby chciał powiedzieć: nie patrz na mnie, nie patrz na przetłuszczone włosy ani nabiegłe krwią białka, jeszcze nie całkiem wyczołgałem się z piekła, i przysiadł na wannie. Zhanna z niedowierzaniem patrzyła na niego z podłogi, jakby zapomniała o tym, że wystarczyłoby zerwać się i przepchnąć w progu, by znów znaleźć się na wolności.
- Podupadłem na zdrowiu; nie ja jeden.
- To znowu to? Chryste, czy-
- Jeszcze nikt nie umarł, ale stan Ralfa mnie niepokoi. Ma wysoką gorączkę.
- Powinien wreszcie zdechnąć! - wybuchnęła i na krótko umilkła, choć w tym milczeniu tkwiło więcej jadu niżby potrafiła zawrzeć w słowach. - Po tym wszystkim, co mi zrobił, co zrobiliście obaj- Dlaczego mu na to pozwoliłeś? Po tym wszystkim Shujuan nie chce mnie słuchać, nie wierzy, że mi groził i nie widzi, że-
- L'amour et la fortune sont aveugles! Musiałaś o tym słyszeć, być może nawet sama doświadczyłaś. Nie znajdziesz dłużej sojusznika w Shujuan.
- A w tobie?
Claude, pomimo tego, że pragnął, nie potrafił wydobyć z siebie głosu, by zaprzeczyć.
- Pomóż mi. Jak mniemam jesteś tu, bo Ralf leży złożony gorączką, tak? Jest słaby i zmuszony polegać na tobie; moglibyśmy to wykorzystać. Nie wierzę, że nie masz mu niczego za złe i że zawsze traktował cię fair.
W ciszy bił się z myślami.
- Nie chciałbyś mu się wreszcie odpłacić?
- Marzę o tym.
- Więc dlaczego nie zrobić tego kiedy nadarza się okazja? - Zhanna podniosła się wyłącznie po to, by uklęknąć tuż przed nim i położyć mu ręce na kolanach, by nie stracić równowagi. Znał ten uśmiech, który rozpromienił jej twarz; widział go na ustach Gasparda, kiedy zaśmiewał się z papierosem w ustach na balkonie, spozierając kątem oka na nieświadomego tego o czym rozmawiali Ralfa i u niego samego, kiedy wróciwszy bez Chena na osobności zrzucił tragikomiczną maskę groteskowego zatroskania. - Następnej może nie być. Ale musielibyśmy działać zdecydowanie, n a t y c h m i a s t, zanim ktokolwiek się zorientuje. Rozumiesz? Wiesz, co musimy zrobić?
- Lepiej niż ci się wydaje.

Edytowane przez wewau dnia 25-08-2017 15:14
i.imgur.com/KbqHyug.gif
 
Choo

Gdy po południu rozchylił oczy z przerażeniem odkrył, że chęć wstania okazała się równie bezsilna co dziecko, które usiłując podnieść pijanego rodzica robiło to ze strachem, jakiego nauczył je ten jeden raz gdy obudziło go - Wstań, proszę. Proszę, boję się. - a wymierzony cios zniechęcił je do podjęcia kolejnych prób. W nocy ten sam lęk patrzył na niego ze spojrzenia Jin, stojącej w rozświetlonej świecami szczelinie uchylonych drzwi, dopóki nie zatrzasnęła ich, szacując długość skórzanego pasa, którym grypa chłostała każdego kto jej się naraził; drzwi trzasnęły jakby przysłany po niego diabeł sam zląkł się tego, co było przyczyną jego wizyty. Zamykała je przed nim ponownie i ponownie: raz z obawy przed chorobą, drugi z obawy przed nim, trzeci zniesmaczona tym, co pomiędzy nimi zauważyła; nic innego nie mogło namalować w jej oczach tak czystej odrazy, obrzydzenia niezmąconego cieniem zrozumienia, jakie powinno wynikać ze świadomości, że mogła być na jego miejscu, więc musiała wiedzieć o nim, o nich, o Chenie i o sposobie, w jaki pozyskiwali wszystko, z czego w ograniczonym stopniu było jej dane korzystać! Trzask zlał się z chwilą w której zamknął powieki, pozwalając ciemności znów zacisnąć zęby i przeżuć ostatni kęs rzeczywistości, by mieszając go z każdym poprzednim i kolejnym zapewnić pożywkę dla trawiącej umysł gorączki, która na zmianę domagała się (chcę tylko go zobaczyć, zawołaj, proszę) więcej i traciła apetyt, grożąc zwrotem każdej myśli (pierdol się, pierdol, słyszysz?) i każdego wspomnienia, które kotłowało się w żołądku pamięci, rozbijane litrami żółci na nadające się do przetrawienia cząstki. W którymś momencie między czarnymi klatkami ciężkich mrugnięć zaczął drgać korytarz, na który wbiegła Fei, machając w kierunku ich pokoju jakby w środku bombardowania zechciał przenieść się z jednego bunkru do drugiego, nie zważając na tynk, którego bryły zmuszały do pochylenia głowy i osłonienia karku, gorącego tak, jakby po którymś z uderzeń nie został na nim skrawek nienaruszonej skóry. Ona także patrzyła na niego ze strachem, ale różnił się od tego, który wypalił się na jego siatkówce; bała się o niego i o to, że ktoś mógłby zauważyć go w tym stanie, zobaczyć i zechcieć podnieść którąś z rozkruszonych cegieł tego świata, ukamienować.

Kiedy podniósł się pierwszy wrzask Ralf uznał go za przedłużenie zapomnianego snu, które jak ostatnia sylaba przemijającego echa pozostawiało mgliste wspomnienie tego, co je wywołało; ten krzyk nie tak dawno był równie powszechny co świergot ptaków i rozbrzmiewał za każdym natknięciem się na ciało, dopóki ich widok nie spowszechniał nieodwracalnie włączając się w krajobraz. Kiedy dołączył do niego kolejny, krótszy, który nastąpił po ciągu znajomych mu szybkich kroków otworzył oczy i spiął wszystkie mięśnie, jakby nie był w pokoju sam i wierzył, że jeśli się nie ruszy nie znajdzie go ostrożnie krocząca korytarzami śmierć. Claude, rozbrzmiał głos Fei, pokrywając się z jego myślą, Claude, powtórzyła w sposób który przywoływał z martwych. Dopiero kiedy kolejny krzyk ukształtował się w słowa nabrał w płuca powietrza; do tego momentu oddychał płytko i cicho, nie dając powietrzu zagłuszyć żadnego dźwięku, jakby usilnie udawał martwego w konfrontacji z niedźwiedziem, pod którego łapami z miarowym szelestem uginało się runo.

- Kto powiedział jej o chorobie?
- Claude, ja-
- Kto powiedział jej o chorobie?
- Jin? Jin, weź swój plecak. Nie podchodź, idź się spakować, nie podchodź, proszę cię, idź.
Zawróciła, pozwalając sobie na jedno zerknięcie ponad zasłaniającym próg barkiem Joshua'y, lecz w korytarzu ponownie obróciła się w jego stronę, patrząc ze strachem na jego plecy wzrokiem, który miał wgląd w jego serce, bijące teraz tym samym niepokojącym rytmem, w jaki wpadało gdy pytała go o tabletki; przysięgłaby, że właśnie o nich myślał. Claude podniósł głowę kiedy Shujuan robiła chwiejny krok w tył.
- Co robicie?
- Shujuan? Shujuan, nie dotykałaś jej, prawda? Ani ty? Fei? Weźcie-
- Co wy robicie?
- Odsuńcie się od nich. Poczekamy na was w samochodzie, to- Claude, dlaczego myślisz, że popchnęła ją do tego sama informacja? Gdzie masz gwarancję, że nie podcięła żył-
- Przestań.
- Zauważając u siebie symptomy?
- Powinieneś poprosić Ralfa by ci to wytłumaczył, ale chyba za bardzo boisz się do niego odezwać, czyż nie? Może myślisz, że nie ma go tu, bo sam jest już martwy?
- Wiesz, że tak będzie lepiej. Nie możesz ich na to skazać. Wszyscy będą bezpieczniejsi jeżeli minimum ostrożności to dla ciebie nie za dużo, a obecnie nie dałeś mi dowodu na to, że w ogóle wiesz co to słowo oznacza. Przykro mi, Claude.
- Nie masz jebanego pojęcia co mogło do tego doprowadzić, bo wybacz, Joshua, w przeciwieństwie do nas nie miałeś nawet okazji jej poznać! A wiesz, dlaczego? Bo była tu zamknięta, żeby nie zrobiła krzywdy sobie ani nikomu innemu!
- Zwyczajnie nie chcę ryzykować. Nie chcemy. To nie mój problem. Nie odbierz tego personalnie, ale nie zamierzam przebywać w jednym budynku z ciałem lub kilkoma.
- Pochówek to dla ciebie za dużo?
- Przepraszam, Claude, tu chodzi o żywych.
- A ja nie mam głosu będąc na granicy? Zostawiacie nas? W takiej sytuacji? Zamierzacie szukać cywilizacji w Pekinie, kiedy przez ludzi jak wy nie zaistnieje nigdy na nowo? Nie powstrzymujcie się! Weźcie zapasy! Zostawcie nas z niczym, skoro oboje i tak wkrótce dołączymy do Zhanny! Nie zapomnijcie, że to dzięki niej macie co włożyć do ust!
- Claude, ja nawet nie dam rady jej podnieść. Nie sądzę, abyś w obecnym stanie sam dał- - Głos Shujuan załamał się, gdy szloch zacisnął palce na jej gardle.
- Spokojnie, Ralf mi pomoże. Nie zasypiemy dołu i przy odrobinie szczęścia sami do niego wpadniemy. Zajmijcie się żywymi!
Zapadło sakralne milczenie, w takcie którego jedynie rozchylone usta Zhanny mogły przemówić.
- Ja tylko przywykłam do tego, że mi nie odpowiadała - z oczu Shujuan pociekły łzy, mokrymi strugami naśladując cięcia żyletki wzdłuż obu nadgarstków Zhanny. - Nie miałam pojęcia dlaczego. Ja nie miałam, Claude-
- Czy mam zawołać Ralfa, Claude?
- Nie możesz, Fei. On się o to obwini. Przecież wiesz. On przecież przeżyje wszystko, ale nie świadomość, że mógł się do tego przyczynić.
Miało wkrótce ściemnieć i wlewające się oknami światło stopniowo wpadało w granatowe tony, gęstniejące w miarę zbliżania się do spowitego ciemnością dna oceanicznego, na które panikując szli, przekonani że ciągnęła ich zewnętrzna niewidzialna siła; nikt poza nimi dwoma nie wiedział, że zbiorniki balastowe wyplują połkniętą wodę gdy tylko uznają to oni za stosowne, nawet jeśli ciśnienie napierające na metalowe ściany tej łodzi miało nieodwracalnie je zdeformować, a powietrze kurczyło się, odbierając wszystkim oddech. Ralf opadł ponownie na bok, nasłuchując dotąd dochodzących z oddali skrawków słów; Shujuan łykała własne łzy; trzymana oburącz przez Claude'a głowa Zhanny ponownie opadła, przysięgając, że więcej się nie podniesie, a Joshua zszedł mu z drogi jeszcze gdy ten prostował kolana wstając z zalanej krwią podłogi. Jin przemknęła korytarzem niosąc przed sobą rzeczy, które wypadły z jej rąk, gdy posyłając kolejne ukradkowe spojrzenie pokojowi, w którym się zebrali musiała upewnić się, że jego nogi dotykały ziemi. Joshua stał w miejscu z głową opuszczoną tak nisko, że jedynie uwieszone na pętli ciało mogło ciężarem wdusić jego brodę w obwiązaną sznurem szyję. Słysząc huk uderzającego o wyściełający korytarz dywan plecaka podniósł wzrok i po dłuższej chwili gestem dał jej znać by razem z bagażem wróciła do siebie. Potem nabrał powietrza.
- Claude. Claude, przepraszam; ja po prostu nie jestem w stanie tego zrobić. A już na pewno nie więcej, niż ten jeden raz. Ralf-
- I z tego powodu zostawiacie nas na lodzie? Bo nie dasz rady? Pakujcie się i jedźcie.
- Nie, ja-
- Jedźcie! Myślisz że dla tchórzy jak wy jest miejsce między ludźmi? Ralf chce myśleć o wszystkich jak najlepiej, ale podejrzewam, że nawet nie będzie wami zdziwiony.
- Co masz zamiar mu powiedzieć?
- Prawdę. - Claude wzruszył ramionami; nagromadzone w oczach łzy wylały się, gdy uśmiech wykrzywił jego usta. - Co innego mogę?

Wsuwając się do pokoju przez ostrożne otwarte drzwi Fei stąpała cicho z nadzieją, że spał, i to na tyle głęboko, by nie była go w stanie przypadkiem obudzić. Podskoczyła ale powstrzymała okrzyk, kiedy Ralf oparł się łopatkami o zagłówek; czuł jak w ruchu bluza odkleiła się od warstwy potu i maści rozgrzewającej, która pokrywała plecy i ciemniejszymi okręgami przebijała się przez szary materiał. Był tym przesiąknięty jakby łapiąc oddech wynurzył się spod wody, a nie otaczającej go pościeli; zanim nabrał powietrza musiał wykrztusić tą, która zalała jego płuca.
- Co się dzieje, Fei?
Zacisnęła usta zwalczając chęć podejścia; złapałby ją i wciągnął na samo porośnięte wodorostami dno, od którego nie byłaby w stanie się odbić.
- Jak się czujesz?
- Zadałem ci pytanie.
- Przepraszam, nie dosłyszałam, brzmisz- inaczej.
Bujała się w przód i tył kołysana falami sprzecznych odruchów.
- Zhanna uciekła. Idziemy tylko sprawdzić, czy nie ma jej gdzieś blisko. Nie jesteś głodny?
Ralf przytaknął niezauważalnie, ale kiedy wycofała się nie chcąc usłyszeć ani jednego słowa, które postawiłoby ją przed koniecznością podjęcia decyzji znów usłyszała chrząknięcie, które musiało poprzedzić jego głos.
- Fei?
- Tak?
- Nie możemy jej zatrzymywać siłą. Jeśli chciała iść trzeba było ją puścić. Nie zmuszajcie jej do powrotu, w porządku? To złe.
Tym razem to ona niewidocznie skinęła głową.

- Co u ciebie, Claude? Znaleźliście ją?
Claude ściągnął brwi słysząc przejęcie w jego głosie i uniósł je pytająco, gdy zbliżając się do łóżka rozpoznał w jego trosce fałszywy banknot, który uznałby za autentyczny, gdyby sam nie wprowadził go w obieg; jego bezwarunkowe zmartwienie było zbyt idealne, aby móc być prawdziwym, ale umykało to każdemu, kto cieszył się brakiem wieńczących używany pieniądz znamion.
- Spłynęła w dół Hai.
- Pochówek godny złotej rybki.
- Dobrze wiedzieć, że ci lepiej.
Kręcąc przecząco głową Ralf posłał mu uśmiech, na który nie dostał odpowiedzi, choć przysiągłby, że nie zawarł w nim niczego ponad poddańcze pogodzenie się z nabierającą wyrazistości perspektywą swojego zgonu, przymgloną dotąd młodzieńczym przekonaniem o własnej nieśmiertelności. Rozwiało się z pierwszym krzykiem Shujuan i potrzebowało dłuższej chwili, aby na podobieństwo niestrzyżonych trawników zdziczeć i ponownie pochłonąć strach, na którego gruncie wyrosło.
- Przebierz się. Nie musisz zakładać niczego, w czym chciałbyś zostać pochowany, ale mógłbyś spróbować wyglądać, jakbyś nie został już parę dni temu.
- Nie opowiesz mi?
- Czego?
W uśmiechu na krótko błysnęły zęby, które również nie znalazły swego odbicia w twarzy Claude'a; przez chwilę przestraszyło to Ralfa w ten sam sposób, w jaki zrobiłoby to niepowtórzenie przez lustro uczynionego przed nim ruchu.
- Tego, jak odniosłeś klęskę starając się zrzucić winę na mnie. Szkoda, że nie wyszedłem z łóżka, prawda?
- Ralf, czy nie pomyślałeś o tym, że to, właśnie to, było jedyną okazją, aby uchronić cię przed zarzutami? Nie przeszło ci to przez myśl? Idź się przebrać. Naprawdę.

Balansował między snem a jawą, kiedy wywołane ruchem obok przekrzywienie się szalki przywróciło go w stan świadomości, natychmiast rozwierając jego powieki i kierując niewidzące spojrzenie w ciemność, pod którą ugiął się materac.
- Śpisz?
Odpowiedział mu nierówny oddech; będąc bliżej mógłby poczuć go na skórze, lecz ten wkrótce opadł w dół jak rezygnująca z prób dosięgnięcia ręka gdy Claude wdusił policzek w poduszkę.
- Próbuję - oznajmił pomruk. Grypa zaciskała jedną dłoń na ustach a drugą na gardle, i dało słyszeć się jedynie te głoski, które przedarły się przez kratę jej palców.
Ralf siedział dłuższą chwilę aż w nabierającej kształtów czerni rozpoznał pokój, w którym przebywał, a który dotąd równie dobrze mógł okazać się być mieszkaniem Gasparda lub jego własnym. Sięgnął po butelkę wody i chwilę jedynie trzymał ją oburącz jak talizman, dowód mający odpędzić śmierć z odwodnienia.
- Co? Czyżbym się przesłyszał, Ralf?
- Powiedziałem, że przepraszam.
Powtórzył to cichym, progerycznym głosem, a powietrze zadrżało w odpowiedzi.

Edytowane przez Choo dnia 02-09-2017 17:12
 
wewau

i.imgur.com/0WP3pbH.png

- Przeprosiny przyjęte.
- Słucham? Być może nie ty jeden zmagasz się z omamami!
- Spodziewałeś się usłyszeć: nie ma za co? Zabiłem dla ciebie, nie dla siebie; to również jedno z twoich - nie moich! - przewinień!
- Tchórzliwy i neurotyczny do ostatniego tchu! Wierzysz, Claude...? Już wkrótce będziesz miał sposobność zarzucić swojemu Bogu własne grzechy!
- Przepraszam, Ralf.
Cisza.
- Przykro mi, że musiałeś męczyć się w moim towarzystwie, ty pedale. Zupełnie niepotrzebnie zazdrościłeś Zhannie tak, jak mi Shujuan tych kilku chwil na osobności z tobą - och, nie kłopocz się zaprzeczaniem! - zreflektował się w porę, by nie dopuścić Ralfowi dojść do słowa - Przysięgam, że na Sądzie Ostatecznym pierwszy zaświadczę, że nie zbrukałeś się- Wychodzisz?
Claude zakrztusił się; w chwili bezdechu spłynęła na niego myśl, że zaraz umrze, że przywita Śmierć zgięty w pasie z tym przechodzącym w rzężenie śmiechem, tak zgrzytliwym, jakby ukryte w mroku tuż za ich plecami Moiry swymi nożycami usiłowały przeciąć zaciśnięte tuż pod gardłem na podobieństwo pętli ze sznura przerdzewiałe łańcuchy, a nie kruche nici, lecz wówczas, gdy klatka piersiowa zdawała się zapadać w sobie bezpowrotnie on nabrał powietrza. Ramię niczym porzucony przez grabarza szpadel opadło bezwładnie na pościel; zakrzywione palce zacisnęły się na ręce Ralfa jak na grudzie ziemi ponad pogłębianym dołem.
- Zostań, nie bądź śmieszny - podjął półszeptem. - Nie przywitam z tobą świtu. Nie każ mi zdychać w pojedynkę.
- Jeżeli mam marnować być może i wielce prawdopodobnie! jedne z ostatnich godzin słuchając tego jak pieprzysz-
- Może wolałbyś sam.
Pościel zaszeleściła.
- Puść.
- Zostań.
- Nie możesz już umrzeć? Pośpiech nie był twoją domeną, jednak-
- Udam, że po "przepraszam" nie powiedziałeś niczego więcej. Jesteś kompletnie pojebany, to muszę ci oddać, ale czy kiedykolwiek skarżyłem się na twoją obecność? Mówię poważnie, przynajmniej tyle możesz dla mnie zrobić. Zostań.
Wyprostowane, napięte jak lina ramię zwiotczało i na powrót spoczęło na poduszkach, które ugięły się wraz z samym zapadającym się pod ciężarem Ralfa materacem.
- I równie poważnie przepraszam, nie chcę kłócić się z tobą na sam koniec. Mimo wszystko dajesz się lubić na swój sposób.
- Nie musiałeś tego dodawać.
- Być może powinieneś uznać to za szyderstwo, gdybym ci nie obciągnął, na Boga, Ralf!
- Byłem-
- Pijany, tak, i sądzisz, że to nas usprawiedliwia?
- Nie to chciałem powiedzieć, ale jak zwykle! zamiast pozwolić mi skończyć ty musisz się wtrącać! Uwzględniłeś to, że możesz być, na ten przykład, w błędzie i niekoniecznie widzieć rzeczy takimi jakie one są? Przeszło ci przez myśl, że-
- Przestań. Będziesz żałował, że nie zrobiłeś-
- Czego? Czego, Claude? Podaj mi jeden-
- Mnie. Tak, Ralf, tam są drzwi, przenieś się znowu! - żachnął się, kiedy kołdra znów uniosła się jak niespokojne morze. - Czy tak ciężko ci przyznać, że możesz kogoś chcieć?
- Zamknij się.
- Nie pozwalasz mi. Czy dla twojej wygody mam udawać, że mi nie zależy?
Był wdzięczny za to, że twarz pokryta chorobliwymi plamami nierównomiernie rozłożonego rumieńca nie mogła okryć się jego następnymi warstwami, które odkładałyby się na sobie jak stygnąca zaprawa murarska - pierwszą byłby ten wysiłku włożonego w pochwycenie za wymykające się spomiędzy palców splątane włosy, w rozbicie jej czaszki i zarazem źródła oporu o ścianę; drugą adrenaliny i odrazy samym sobą, choć nie zamierzał dopuścić do tego, by tym bądź następnym razem za ich plecami wreszcie wzięła miast tylko próbować wziąć sprawy w swoje ręce; trzecią mozołu włożonego w otworzenie żył, choć zdezorientowana, ale żywa Zhanna wiła się nieporadnie jak larwa; trud posprzątania po sobie i ułożenia ciała stanowiłby czwartą, i już wówczas wypieki powinny były zaalarmować Shujuan, jeszcze nim wezwany przez Fei otworzył usta, by zełgać i pokryć się już piątą, teatralnie unosząc się przed Joshuą. Zruszone napadami to duszności, to histerycznego śmiechu powłoki skruszałyby się i na tym etapie przypominałby ofiarę pożaru, której spieczona skóra odchodziła od ciała; jątrzącą się i wymagającą pospiesznego opatrzenia ranę o sczerniałych, poszarpanych krawędziach.
- Powiedziałbym, że nie ma sprawy, ale musiałbym skłamać. Potrzebowałeś czasu na odchorowanie nocy z Zhanną i rozumiem, że możesz potrzebować go też na przetrawienie tego, że niepojętym dla ciebie trafem wreszcie sam ją ze mną spędziłeś, ale niestety! ucieka mi on przez palce. Co cię tak odrzuca, Ralf? To, że mogłeś upodobać sobie towarzystwo inne niż własne?
Głos rwał się i zanikał jak połączenie podczas przejażdżki leśnymi drogami aż przesilona krtań poddała się i zgodnie z uprzednim życzeniem Claude zamilkł na dobre.

Nim powiew rześkiego powietrza niczym kompres schłodził zroszone potem czoło przez powieki przedarły się promienie słońca i ciemność rozproszyła się, ustępując kipiącemu pomarańczowi; Claude niewiele myśląc nakrył twarz dłońmi.
- Popieprzyło cię do reszty, Ralf? - wychrypiał. - Zasłoń-
- To ja. Przepraszam.
- Fei? Co ty tu-
- Ciszej, Ralf śpi.
- Chryste, Fei, jak ty-
- Zabrałam tamtą kartę. Nie chciałam zostawić was tu samych jak Zhanny.
- Wyjdź stąd, zanim-
- Zanim zarażę się i umrę? Przecież już bym nie żyła, gdybym z wami nie poszła, Claude. Nie jestem jak oni. - Pogarda niczym wysokogórskie źródło wybiła spod skały pokory. - Znalazłam termometr, proszę. I przyniosłam wam śniadanie.
- Skąd- - Pytania cisnęły się na spierzchnięte usta jak lawina na ścianę drzew, ale Fei uciszyła go i przycupnąwszy na skraju posłania przycisnęła wierzch dłoni do obu skroni. Bransoletki podzwaniały, kiedy ku jego zdumieniu matczynym ruchem odgarnęła mu włosy z przymrużonych oczu i w następnym momencie przeniosła współczujące spojrzenie na wyglądającego jak siedem nieszczęść Ralfa, który zmożony snem nie wydawał się przejęty stanem, w jakim złożył się do łóżka.
- Raczej nie masz temperatury, ale powinieneś się oszczędzać, wiesz? On też. Herbaty...? Nie wstawaj, podam ci.
Zastałe stawy strzykały jak nienaoliwione zawiasy, a w zdrętwiałych mięśniach jak kot przeciągnął się ból. Zdezorientowany Claude podźwignął się do siadu i trwał tak przez kilka dłuższych chwil, z każdą kolejną bardziej zaniepokojony tym, że ż y ł, kiedy nie spodziewał się przetrwać żadnego z gwałtownych nawrotów grypy. Jeden rzut oka na wyciszony półprofil Ralfa, który zaraz miał przewrócić się na plecy wystarczył, by znaleźć w sobie dość samozaparcia, by wstać i rozchwianym z początku marszem przejść się do łazienki po bluzę i za próg, do pokoju dziennego.
- Dokąd idziesz?
- Nie budźmy go.

Kroki na korytarzu, których wstrząsany dreszczami pomimo koca na ramionach Claude nasłuchiwał zza pozostawionych uchylonymi drzwi ucichły.
- Dokąd z tym idziesz? Do nich?
- Tak.
- Nie możesz-
- Zatrzymaj mnie siłą, a wyleję ci to na stopy.
Fei weszła tyłem, barkami torując przejście dla ściskanego przez kuchenne rękawice o wiele za ciężkiego na możliwości wiotkich ramion garnka, znad którego wstęgami unosiła się para, i pomimo widocznego wysiłku, który wprawił ręce w zauważalne drżenie pewnym krokiem ruszyła do łazienki.
- Kto to był, Fei?
- Shujuan - odparła beznamiętnie, rozcierając zaczerwienione dłonie, na których jak w rozmokłej glinie pozostały ślady po kurczowo ściskanych uchwytach. - Zaraz przyniosę drugi. Umyj się, bo- - urwała, wyraźnie nie zamierzając czynić mu wyrzutów. Roześmiał się i znów rozbawienie byłoby nie wtrąciłoby go do grobu, kiedy powietrze w płucach zagrzechotało, jakby w piersi zamiast nich miał marakasy.
- Cuchnę jakbym już umarł, to nieuniknione. Proszę, zagrzej potem wodę dla Ralfa.

Wylana na siebie resztka wody spłynęła mu po znużonej twarzy, zbolałym karku, by wyżłobieniami wzdłuż pleców dotrzeć do pośladków i grożących ugięciem się pod ciężarem ciała nóg, by rozbić się o poszarzałe od zdrapanego z siebie kurzu i potu wanny; ślady swojej bytności i słabości, która umknęła rurami do ścieków zatarł po sobie zawinąwszy się w ręczniki i świeży szlafrok. Perfumy utworzyły mgłę, która pozwoliła mu na moment zapomnieć o tym, że tuż za progiem unosił się kwaśny zapach choroby i że sam poniekąd był za niego odpowiedzialny, z awersji do zimna nie wietrząc, jeżeli nie było to niezbędne i nie będąc na siłach, by pozbyć się zrzucanych z siebie ubrań. Przez tę chwilę tak niewiele potrzebował do tego, by udać, że oparty o krawędź umywalki wpatrywał się w mleczne szkło zaparowanego lustra we własnym mieszkaniu, mając przed sobą perspektywę wolnego, leniwego dnia spędzonego na siłowni, jeśli akurat miałby taki kaprys, na schodach u brzegu Haihe, gdyby nie zapowiedziano przedtem deszczu albo przy kawiarnianym stoliku bądź barze w pubie, o ile nikt nie wymówiłby się zmęczeniem czy też nadgodzinami. Przetarł je z westchnieniem niepowetowanego żalu.
- Już zacząłem się zastanawiać czy z powodu wyrzutów nie poszedłeś w ślady Zhanny.
- Już wstałeś? - Podniósł głowę znad wilgotnego ręcznika, który składał i rozkładał bezmyślnie dopóki nie napotkał spojrzenia Ralfa; uciekł wzrokiem w bok, ku wyjściu z sypialni, ku któremu zaraz ruszył. - Jak twoje samopoczucie?
- Dokąd idziesz?
- To nie była odpowiedź na moje pytanie! - zawołał. - Fei powinna niedługo tu przyjść z gorącą wodą-
- Claude.
- Słucham.
- Mówisz, że jestem śmieszny, ale sam zmuszasz nas do wydzierania się jak jarmarczni kupcy.
- Niektórzy nie śpią, aby inni spać mogli - czy nie tak, Ralf? Jestem zajęty-
- Czym?
- .... ale ty możesz jeszcze-
- Pokrzyczeć sobie z drugiego pokoju. Fantastycznie.
- Czegoś ci brakuje? Gorączkujesz, jesteś głodny? Tabletki leżą obok, na szafce stoi taca. Częstuj się.

Edytowane przez wewau dnia 06-09-2017 22:48
i.imgur.com/KbqHyug.gif
 
Choo


Obudził się nie bez wrażenia, że o tył jego głowy postukiwała niemogąca doczekać się wystrzału lufa, a przynajmniej, że pocisk mający z chwilą naciśnięcia spustu przeciąć na wylot skroń Claude'a zatrzyma się dopiero przebiwszy również jego czaszkę, nawet jeśli uczyni to w tempie pozwalającym usłyszeć gruchot i trzask wszystkich jej kolejno pękających i zapadających się w głąb mózgu kawałków. Promieniujący z jej środka ból okazał się jednak lżejszy niż zapowiadało to nawiedzające go w nocy ćmienie, jakby ostatni z nabojów okazał się stygnąć w ciele Zhanny - złożonej śmierci w ofierze jak mięso rzucone kontynuującemu pościg psu - a ich oprawca miał skwitować śmiechem strach i wszystko, do czego był ich zdolny popchnąć; teraz przysiadł na skraju którejś z wiszących na niebie chmur i okręcając pistolet wokół palca nie bez rozbawiania przypatrywał się schowanemu w ich dłoniach zażenowaniu, które wykwitło na twarzach. Uśmiech wyzierający spomiędzy jego kryjących usta palców pytał: co teraz? Co z tym zrobicie? Czy nie bawicie się dobrze? Ralf podciągnął się na łokciach usiłując wyjrzeć za próg sypialni.
- Nie zapytałeś czy nie piątej klepki; czyżbyś wypadł z formy, Claude? Zapomniałeś także kurtuazyjnie dodać, bym czuł się jak u siebie! Claude!
Słowa obijały się echem o sklepienie przeżartego chorobą podniebienia, które pokrywały kolejne spękania nabrzmiałych naczynek, pozostawiających na języku posmak krwi, jakby przez powstałe szczeliny sączył się jej deszcz i wraz z fragmentami zdobiącego dotąd sufit fresku opadał kroplami na ołtarz.
- Claude, znajdziesz później dla mnie chwilkę? Wiem, że jesteś bardzo, bardzo zajęty, ale to dość pilna sprawa; to jak? Gdzie idziesz?
Gdy przeszedł do salonu zatrzymał się gwałtownie, tak że hamowanie rzuciło czymś w jego środku do przodu, a duch tylko za sprawą wiążących go pasów nie wyleciał przez rozwarte usta.
- Nie obudziłam cię, prawda?
- Czy to nie jest dla ciebie za ciężkie?
- Czy gdyby było- Przepraszam. Trochę, ale dałam radę.
- Sama?
- Nikt inny-
- Mogliby chociaż pomóc wnieść to po schodach, ale jeśli zamierzają objąć kwarantanną całe piętro być może powinnaś to rozlać jeszcze na dole, na kafelkach! Kto fatygowałby się po oznaczenia uwaga, ślisko? Nie bez powodu je rozstawiano.
Uśmiechnęła się i doszukawszy się na jego twarzy przyzwolenia zaśmiała.
- Nie brzmisz dobrze, ale chyba czujesz się lepiej, co?
- Gorzej już nie będę. Gdzie on poszedł?
Fei wzruszyła ramionami jakby sprawdzała, czy po odstawieniu garnka wciąż będzie zdolna je unieść. Potem skóra zapiekła go zalana gorącą wodą; tak czuła się stal, z której kwas zżerał kolejne warstwy rdzy. Lustro zmatowiało pod całunem pary, a jej mgła rozlała się u jego stóp i chwilę czyniła każdy robiony w kierunku niewidocznego odbicia krok postawionym na gęstym, ciepłym obłoku; rozwiewając się sprawiłby, że Ralf spadłby kilometry w dół i wchłonął się w ziemię jak płatek śniegu.

Gdy zbiegał po schodach pomimo przejmującej i właściwej próżni ciszy nie czuł się tak, jakby umarł i jedynie nawiedzał miejsce, w którym pozostawił ciało; to uczucie dmuchnęło mu w twarz dopiero gdy wchodząc do jadalni nie został przez nikogo zapytany o to jak się czuł, ani przywitany czymś więcej niż trzema uniesionymi znad talerzy spojrzeniami, które wkrótce znów wbiły się w jedzenie, jakby wstyd przechodząc za plecami Shujuan, Jin i Joshua'y niczym surowy nauczyciel przyłożył każdemu w tył głowy. Usłyszeli przypominający kroki jęk podłogi, poczuli lekki powiew niosącego dziwnie znajomy zapach powietrza, ale nie zobaczyli go; był tylko niewidocznym widmem robiącym odrobinę hałasu w hermetycznym świecie żywych. A oni odwracali wzrok, jakby opadnięcie misek na blat dobiegło z przeciwnego kierunku jako niewyraźne, lustrzane odbicie tego, co robił.
- Ty to zrobiłaś, Fei?
Siedzieli we dwójkę przy stole obok nich; nad trzecim z półmisków zamiast sylwetki unosiły się wstęgi pary tak gęstej, że jej muśnięcia w kontakcie ze skórą nie różniły się wiele od dotyku.
- Shujuan - zastygła słysząc własne imię - przygotowała porcję tylko dla trzech osób. To chyba to samo.
- Jeżeli nie lepsze. Claude nie zażyczył sobie przyniesienia mu tego do pokoju?
- Przyjdzie. Powiedział, że przyjdzie.
Bo powiedziałem mu, uśmiechnął się Ralf, że jeśli tego nie zrobi zdążą odprawić pogrzeb również nam. Bo ta myśl uderzyła mnie, kiedy spojrzałem w lustro. Następnie kolejnymi pociągnięciami maszynki wydobył z siebie człowieka, którym był, wcześniej wdusiwszy twarz w gorący ręcznik jakby miał z niego wchłonąć woń odebranego mu życia, tak jak kochanka z zostawionej przez niego po nocy koszulki. To nie pomogło mu wiele, ale za sprawą wklepanego pod oczy kremu miał wyglądać jak żywy równie skutecznie co zarywający noc studenci i pracownicy, którzy zapoznali się ze snem dopiero gdy przed paroma miesiącami wreszcie zmorzył ich wieczny.
- Smacznego.
Nie podjął się starannego zaczesania włosów dla siebie; nie uregulował brwi by przydać łagodności oczom patrzącym na niego z lusterka; nie wmasował w skórę balsamu, żeby przecierając ją zadbanymi dłońmi czuć jej miękkość. Zrobił to ponieważ odnalazł niepoprawną rozrywkę w płoszeniu wszystkich faktem, że żył, żył i chwilowo nie wydawał się mieć przestać; to najpierw przeraziło go samego, ale zaraz zrozumiał, że Claude'a bardziej, oni zaś truchleli na każdy dowód przeczący jego śmierci, jakby zamiast niej to on miał stać się ich katem.
Claude chwycił miskę chwilę rozważając przeniesienie się w inne miejsce; w ten sam sposób i z tym samym zamiarem drgnął cały sąsiedni stolik, obawiając się zarażenia wspólnie wdychanym powietrzem. Jego spojrzenie było śliskie i wymykało się ilekroć Ralf usiłował je pochwycić i to ono uświadomiło mu, że nie on stał się wystawioną na ciosy ofiarą. Claude uśmiechnął się do Fei, ale choć siedział naprzeciwko nie spojrzał na niego ani razu.
- Wyzdrowieliście?
- Jeszcze nie na tyle, by mieć wam cokolwiek za złe.
Ta krótka wymiana zdań wypełniła salę atmosferą, jaka wstępuje, gdy mającemu nadzieję nie usłyszeć odpowiedzi sceptykowi Bóg odpowiada ustami diabła. Shujuan wyszła. Niedługo po tym Claude odsunął się na krześle mając zrobić to samo.
- Nie zaczekasz na mnie?
Został, lecz w tej samej bezpiecznej odległości.

- Nie pomyślałeś, że chciałem wyświadczyć ci przysługę na wypadek, gdybyś miał żałować tego, co gorączka kazała ci powiedzieć? Że wolałem oszczędzić sobie, tobie, nam! tej sytuacji?
- Bardzo mi przykro jeśli jest ci z tym niewygodnie.
- To tobie jest.
- Czyżby?
- Przykro mi patrzeć, kiedy dla odmiany - nie ma za co! - to ty zachowujesz się jak pieprzona nastolatka. Nie ma czego się wstydzić! Też byłoby mi głupio gdybym tak dalece się mylił, ale ja, Claude, jestem wyrozumiały, i jeśli tylko chcesz mogę udawać, że niczego nie pamiętam.
- Dokładnie na to liczyłem kiedy tylko otworzyłem wtedy usta; Ralf, dziękuję! Dziękuję, że w nawet tak nieprzyjemnej sytuacji jesteś gotowy oszczędzić mi wstydu, którego uprzednio sam mi tak hojnie przysparzasz! - Kiedy Claude odwrócił się jego spojrzenie jak zakończenie floretu zmusiło go do chroniącego przed dźgnięciem zadarcia podbródka, choć powinien zrobić krok w tył, by ostrze go nie dosięgło. - Znajcie łaskę pana!
- Nie zedrzyj sobie resztek tego śpiewnego gardełka, cukiereczku; możesz zacząć dając mi dojść do głosu. Claude, proszę. Naprawdę chciałbym krzyknąć Bingo, przejrzałeś mnie na wylot! kiedy kolejno wymieniałeś wszystko, co jest ze mną nie tak, ale nie zrobiłaby tego żadna osoba; żadna, rozumiesz?
Ralf zaśmiał się pod nosem na myśl, że mógłby spędzić wczorajszy wieczór skreślając z planszy kolejne (pedał) hasła w miejsce normalnie na nich występujących liczb (potrzebowałeś czasu); to że Claude nie podzielił jego entuzjazmu tylko pogłębiło uśmiech, który pojawiwszy się raz na twarzy nie mógł z niej zniknąć jak uporczywa plama krwi z koszuli. Powiększała się i jej źródło musiało wybijać spod spodu.
- Dlatego daj sobie wyjaśnić jedną, prostą rzecz. To ty nie zorientowałeś się w porę, a jeśli jednak ci się to udało zrobiłeś wszystko, bym się rozmyślił. Nie, nie, nie, stój, poczekaj. Mógłbym cię lubić, Claude; naprawdę mógłbym.
- Mówisz to, bo nikt inny by ci nie-
- Bo mimo wszystko ja bym nikomu innemu nie.
- I myślisz, że sam się nie rozmyśliłem? Może to jednak była gorączka? Co ty na to?
Uśmiech przygasł jakby na krótką chwilę nastąpiła przerwa w dostawie prądu, lecz zaraz zajarzył się mocniej niż uprzednio.
- Jesteś kretynem. W inteligentny sposób, ale skończonym kretynem.
- A tobie nie wydaje się to przeszkadzać; jak to o tobie świadczy?
- Nie lepiej niż twoje własne upodobania o tobie, Claude.
- Może powinieneś nazwać je progami tolerancji.
- Może - Ralf wzruszył ramionami, które zdążył skrzyżować.

Ralf opadając plecami na ramę łóżka usiadł obok niego na podłodze; Claude odrzucił z twarzy ręcznik i dwoma ruchami starł z poczerwieniałej skóry perliste krople zmieszanej z solą i olejem eukaliptusowym wody, które odłożyły się na niej gotowe spłynąć po policzkach. W świetle gasnącego dnia przypominał pannę młodą, która zbiegła sprzed ołtarza nie zrzuciwszy z głowy welonu i spędziła godziny opłakując własną decyzję; w misce między nogami rosła kałuża gorących łez, a grymas twarzy wskazywał gorzki śmiech jako ich źródło.
- Co teraz, doktorze Mengele?
- Następnym razem spróbujesz inhalacji pieprzem i chilli. Shujuan-
Odwrócił się gdy Claude ochlapał go jakby zamierzał przepędzić go wodą święconą; patrząc znów w jego stronę z brwiami ściągniętymi w pełnym niedowierzania wyrzucie zrozumiał, że przybliżył się na tyle by czuć ciepło rosnącej gorączki.
- -wkrótce sama przyzna, że nie nadaje się nawet na higienistkę; rozumiesz, że zapytana co jeśli to zapalenie odparła nie wiem, nie wiem! i zamknęła drzwi?
- Bo to jest odpowiedź; ona ma rację, Ralf. Nie muszę studiować medycyny by samemu móc jej udzielić. To że ku twojej niewygodzie nadal żyję-
Ralf pociągnął za ręcznik przykrywając nim jego twarz, lecz ten przeskoczył na jego kark ciągnąc go do przodu. Potem jego oczy jak zanurzający się spławik schowały się pod powiekami gdy spojrzenie na usta pociągnęło tęczówki w dół; pokazały się ponownie, popatrzyły w Claude'a, i jeszcze raz znikły, gdy przybliżył się nieomal biorąc kęs gorąca, które od nich biło, i w które wgryzał się dopóki pohamowanie wbijając się hakiem w podniebienie nie zadarło jego głowy powściągliwie w górę.
- Wystygnie ci-
- To i tak nie pomoże.

Edytowane przez Choo dnia 15-09-2017 22:48
 
wewau

i.imgur.com/0WP3pbH.png

Na trzask zbyt rozdzierający, by mógł pozostać niezauważonym - choć przed wieloma tygodniami nie zwróciliby uwagi i na wytłuczenie kompletu stołowego, bowiem harmider utonęłoby pośród możliwych do zasłyszenia na sali zgrzytliwych dialektów! - poderwali się, jakby miast półmiska Claude zdołał pochwycić ich pozorny spokój i jakby to właśnie on, kruchy jak porcelana, wraz z wewnętrzną równowagą został rozbity o kant stołu i obrócił się wniwecz. W ręku pozostały mu roztrzaskane skorupy, które spomiędzy zaciśniętych na nich palców wyzierały jak kły.
- Nie sądziłem, że utrzymujemy podział - jeden stolik dla żywych, drugi dla umarłych! Kto wie, być może zamienicie się z nami już wkrótce. Nie chcielibyście...?
- Przezorność, Claude. Jeżeli wyzdrowiałeś - wyśmienicie, ale nie możesz winić nas z tytułu-
- Bycia pozostawionym i zdanym na samego siebie po tym, jak Ralfa zmogła temperatura? Rzeczywiście, nie mam prawa mieć wam tego za złe! Smacznego! - wtrącił z przekąsem. - Przecież zaoszczędziliście-
- Claude, nie-
- ...skoro pożałowaliście nam nawet suchego chleba i wody! Dlaczego by nie zagryźć wyrzutów sumienia post factum? - to wasze myślenie! Każdy z wam zarzeka się, że tęskni za wyższymi ideami! humanizmem! ale niczym nie różnicie się od wieprzy przy korycie!
- Claude-
- O nie - Claude pozwolił sobie na wybuch suchego, obscenicznego śmiechu, który brzmieniem przywodził na myśl trzeszczenie gałęzi uginających się pod ciężarem wiszących nań ciał. - Nie, nie, nie - próbujesz przywołać mnie do porządku? Wierzysz, że postanowię przemilczeć ten temat, jeżeli płaczliwie zawołasz Claude! dostateczną ilość razy...?
- Claude.
Odwrócił się.
- Jestem w stanie zrozumieć, że tak jak pies musi się wyszczekać, tak tobie nikt nie zabroni syczeć jak podrażnionej kijem gęsi, ale bądź rozsądny i nie przesilaj zanadto krtani.
- Dzień dobry, Ralf.
- Dzień dobry - Znad postawionych przez Ralfa na stole kubków wzbijały się wstęgi pary. Od niechcenia strzepnął z niego i siedzenia krzesła pozostałości potłuczonej zastawy nim się rozgościł. - Nie możesz przychodzić na śniadanie i zaczynać od wszczynania awantury. Pomyśl trochę o mnie.
- Nie możesz mi tego zabronić.
- Czy to robię...? Nie, Claude, nie zamierzam wydawać ci poleceń; pozwalam sobie zauważyć, że jedynym co okazało się prawdziwie zaraźliwe jest brak ogłady. Pigwy do herbaty? - Stuknął łyżeczką w odkręcone wieko przykrytego nim słoika, jakby znajdowali się tu sami i w związku z tym nie musieli dzielić się tym z nikim innym. Claude przyjrzał się mu ze zdezorientowaniem i zarazem zdystansowaniem naburmuszonego dziecka, którego rozdrażnienie przedwcześnie przysypano warstwą cukru pudru i czułościami, niepewnego czy rodzice rzeczywiście uznali pozostałe żądania czy postanowili sprawiać takie wrażenie, by zażegnać atak. Mimo to niespiesznie usiadł, kiedy Ralf sponad przyniesionej wyłącznie dla niego - udław się tym i zamknij wreszcie, Claude - cukiernicy podniósł nań nadto wymowny i, jak mu się wówczas zdawało, wiele obiecujący wzrok.
Sztućce w dotkliwie bolesnym milczeniu szczękały jeszcze przez moment; wkrótce Shujuan i Joshua zniknęli wraz z talerzami i wszystkim tym, czego sumienia nie pozwalały im tknąć w ich towarzystwie.

- Dlaczego traktujesz mnie jak idiotę, Ralf?
- Zastanówmy się nad tym wspólnie - ponieważ nim jesteś! Przed paroma minutami zgodziliśmy się, że-
- Że są nam potrzebni, tak, ale to nie znaczy, że mamy pozwalać im trwać w przekonaniu, że stoimy po tej samej stronie; wręcz przeciwnie!
- Zrzuciłbym to na gorączkę, ale pieprzysz od rzeczy i przy trzydziestu sześciu!
- Jestem wyrozumiały, Ralf, i przywykłem, że poza pojebaniem w twojej niemieckiej główce nie jest w stanie zmieścić się ani gram przenikliwości, więc odwołam się do zaufania, którym rzekomo mnie darzysz. Oni nie powinni wiedzieć, że jesteśmy tego samego zdania, tak jak nie powinni wiedzieć, że wbrew pozorom to ciebie należałoby się obawiać, bo to ty jesteś pierdoloną błyskawicą, uderzasz po cichu, bach! i po człowieku, a ja jedynie niegroźnym i towarzyszącym ci niejako z przymusu grzmotem!
- Z przymusu - powtórzył w zadumie Ralf, zanim obdarzył go nieprzyjemnie rozradowanym uśmiechem. - Może chcesz opowiedzieć mi o tym jak z przymusu mi-
- Nawet nie poruszaj tego tematu, Ralf, bo-
- Poczujesz nieodpartą potrzebę zrobienia tego znowu?
Claude pozwolił dłoni, w której trzymał nóż zaprzeć się na krawędzi i wbił w Ralfa ciężki jak topór wzrok; po chwili westchnął i kręcąc głową powrócił do smarowania kruchego pieczywa masłem orzechowym.
- Jesteś taki dziecinny. Pierdol się.
- Claude? Ralf? - rozległo się wołanie w głębi jadalni. - Jesteście?
- Tutaj, kwiatuszku - zawołał ospale. - Czy coś się stało? Joshua znowu pakuje walizki?
- Przyszli tamci trzej - wyjaśniła Fei. Przystanęła niezdecydowanie, nim usiadła i zaraz znów poderwała się na nogi. - Tamci, którzy byli u Zhanny.
Zarówno Claude jak i Ralf stracili zainteresowanie śniadaniem.
- Chcieli z wami rozmawiać. Przyprowadzili kogoś ze sobą. Poprosiłam, żeby zaczekali w - jak to się nazywało?
- Foyer.
- Kogo?
- Paru innych.
- Ilu?
- Dwóch. Chińczycy. Dwadzieścia pięć, sześć lat, może trzydzieści, trzydzieści trzy, cztery? Nie wiem ile mają lat- nie wiem ile wy macie. Wydają się być w zbliżonym wieku.

- Nie mamy im niczego do zaoferowania. Jeżeli Fei ucieknie z krzykiem, albo nie daj Boże! ugryzie-
- Ale ty tego nie zrobisz, prawda? - zapytał z kpiarską beztroską Ralf, zaszczycając go posłanym przez ramię przelotnym spojrzeniem. - A przecież zgłaszałeś własną kandydaturę. Przy odrobinie szczęścia wódka każe im widzieć w tobie kobietę, Claude.
- Nie będą potrzebowali alkoholu, żeby zobaczyć ją w tobie, Boucles d'or.
- Być może nie jest niezbędny tobie, kiedy przeglądasz się w lustrze.
- Ty nim jesteś, Ralf - a przynajmniej przesłaniasz mi je, siedząc w szafie przez okrągłą dobę.
- Bredzisz. Pozwól, że porozmawiam z nimi bez twojego udziału.
- Poradzisz sobie? - Claude zadał to pytanie z tak nieprzyzwoitym zatroskaniem, że z powodzeniem mogłoby zostać uznane za szczere, i z równie kabotyńskim, przesadnym rozżaleniem kontynuował:
- Pamiętałeś, żeby zabrać rozmówki? Włączyć słownik w komórce? Och, ładuje się...? Jak zamierzasz obejść się bez niego?
Ralf zatrzymał się i Claude byłby wpadł na jego plecy.
- Nie rób z siebie-
- Bez obaw, Ralf - liberté, égalité, fraternité, pamiętasz? Ale mimo to mógłbyś przyznać, że twój chiński jest mierny i od czasu do czasu bywam potrzebny.


- Zaraziliście się od waszych dziewczyn czy samych siebie?
Pozostawionemu bez repliki pytaniu zawtórował rechot z rodziny tych, które zwykły rozlegać się w zaułkach wszystkich miast, od Paryża po Pekin, jakby to sam zalegający pod zbitymi latarniami mrok naigrywał się z przechodniów przyspieszających kroku i skorych udawać zaprzątniętych nawet nieswoimi sprawami, byleby pozostać w kręgu ulicznego światła. Poza nim, poza tym pojedynczym zadrapaniem na powierzchni tego tworu stanowiącego reprodukcję zachodnich dzieł, rodowodu przybyszy niechybnie urodzonych pod gwiazdą Piołun nie zdradziły w trakcie rozmowy ani skądinąd przyzwoite maniery ani wolna od naleciałości mowa.
- Od klienta, który nie zapłacił.
Jeden z niespieszących się do dokonania autozaprezentowania nieznajomych posłał przeciągłe spojrzenie przez ramię, nim ze swawolnym uśmiechem przeniósł je na nich.
- Dzieci nie mieszczą się w moich upodobaniach. W jego - Niedbałe wskazanie na wydającego się znużonym niewygodami towarzysza. - Kto wie?
- Na szczęście w naszych również nie, jednak w miarę możliwości staramy się spełniać różne życzenia.
Umilkli, kiedy wraz z niosącym się korytarzami pobrzękiwaniem uderzających o siebie szklanek nadciągnęła Fei. Na niskim stoliku pomiędzy nimi postawiła tacę, w której jak księżyc na powierzchni stawu odbijała się jej spięta, wygładzona przez nieudolnie skrywany przestrach twarz; wycofała się - wbrew uprzednim poinstruowaniom - z pośpiechem.
- Ile ma lat?
- Tyle ile chcecie, żeby miała.
- Chętnie zobaczylibyśmy pozostałe.
- Chętnie przekonalibyśmy się czy możemy wam je pokazać. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, a wraz z nim koszty. Może porozmawiajmy krótko o nich, nim zamówicie spécialité de la maison przy środkach wystarczających na przystawki.
- Co chcecie za nią?

Krew w żyłach Claude'a zdawała się burzyć jak napierający niecierpliwie na zapieczętowane zamknięcie butelki szampan, który został ze śmiechem wstrząśnięty tuż przed odkorkowaniem, by spieniony wytrysnął niczym kipiel z termalnych źródeł.
- Shujuan?
W progu stanęła Jin; musiała pożałować pociągnięcia na klamkę w chwili, w której go rozpoznała, jednak przypomniawszy sobie o sumie zaniedbań względem niego, a także sprzężonym z nimi zażenowaniu powstrzymała się przed poproszeniem, aby przyszedł następnego dnia; by w razie ponownego pogorszenia się ich stanu przez noc dokonali wraz z Ralfem żywota w zaciszu współdzielonego apartamentu, który wówczas zgodnie mogliby zamienić na trumnę.
- Bierze prysznic - Zrozumiawszy jak niedorzecznie archaiczny wydźwięk miał ten wyniesiony jeszcze z poprzedniej epoki zwrot skrzywiła się. - To pilne czy zaczekasz...?
- Sprawa niecierpiąca zwłoki, ale ty też będziesz w stanie mi pomóc.
- Jin? Ktoś przyszedł?
- To Claude się za nami stęsknił! Nie przeszkadzaj sobie! - odkrzyknęła, nie spuściwszy z niego stanowiącego niewysłowione zapytanie wzroku. - Co się stało?
- Fei nie zrobi sobie sama makijażu.
- Nie rozumiem. Po co? Rozumiem, że się nudzi, ale musi zawracać wam - nam! - głowę akurat w tym momencie?
Claude zaśmiał się krótko i ponuro.
- Czasu mamy w bród, ale nie byłbym pewien czy kosmetyków.
- Claude...? - Jin pociągnęła za jeden z warkoczy; staranność włożona w ich zaplecenie musiała powstrzymać ją przed zejściem na śniadanie i uchronić przed wypomnieniem wyrzutów. - Niezbyt rozumiem o co-
- Zostawiłem z nimi Ralfa i zapewne wrócą wieczorem, jeśli przystaną na warunki; do tej pory Fei musi być zrobiona. Czy potrafisz to zrozumieć?
- Tak, ale-
- Fantastycznie - przyklasnął. - Zbierz się, zaczekam przy samochodzie.


Edytowane przez wewau dnia 01-10-2017 23:09
i.imgur.com/KbqHyug.gif
 
Przejdź do forum:
Logowanie
Nazwa użytkownika

Hasło



Nie możesz się zalogować?
Poproś o nowe hasło
Aktualnie online
· Gości online: 1

· Użytkowników online: 0

· Było użytkowników: 211
· Ostatni użytkownik: Acanthi
1,840,940 unikalne wizyty