Zobacz temat
 Drukuj temat
FF FLÂNEUR
wewau
On peut aussi le comparer, lui, a un miroir aussi immense que cette foule; a un kaléidoscope doué de conscience, qui, a chacun de ses mouvements, représente la vie multiple et la grâce mouvante de tous les éléments de la vie. C'est un moi insatiable du non-moi, qui, a chaque instant, le rend et l'exprime en images plus vivantes que la vie elle-meme, toujours instable et fugitive.
- C. Baudelaire


i.imgur.com/8tWXaU9.jpg


W plecach Claude'a tkwił wbity wzrok Ralfa, który przedzierał się nie napotkawszy oporu przez warstwy skóry, ścięgien i mięśni jak nóż do trybowania; odwzajemniony rychło prześliznął się po twarzy, która dopominając się o roztarcie swędziała w sposób coraz to uporczywszy, w miarę jak pokrywała się nierównomiernie rozłożonymi plamami rumieńca, jakby pod przyciśniętą do skóry krawędzią ostrza wybijała mająca wkrótce spłynąć po policzkach, brodzie i wreszcie szyi krew; zatknięty na wysokości oczu zdawał się szukać punktu, w który mógłby się wkłuć i przeciąć połączenie między płatami mózgowymi, by po zabiegu - bezwolny, pokorny - na kolanach (bo jakżeby inaczej!) udał się do niego, przeprosił słowami wetkniętymi mu w usta i zaangażował w oddawanie należnej mu nabożnej czczci, wstąpiwszy w poczet zapatrzonych weń wyznawców. Było to ciężkie spojrzenie zblazowanej arystokratki z obrazu A. Toulmouche'a - oblubienicy, którą wbrew woli wydano za niewłaściwego mężczyznę - i zarazem psa ze schroniska, który zza krat nadaremnie wypatrywał pana, człowieka przedwcześnie postarzałego, pozbawionego krzty tolerancji do wszelkich wybryków młodości własnej i cudzej, i stawiającego pierwsze kroki w roli mężczyzny rozbestwionego chłopca, na którego niczym kaskady wodospadu spłynęły odmowy spełnienia roszczeń; nienawiść nie pozwalała oddzielić się od zrezygnowania.
- Przestań.
- Aby przestać musiałbym zacząć; jedyną osobą, której mogą zdać się na coś twoje rady jesteś ty sam - i to ostatnia, której udziela ci ktoś inny. Dopóki nie-
- Dopóki nie wyrażasz zainteresowania tym, żeby kogoś zerżnąć nie życzysz sobie, żeby ktokolwiek robił coś innego niż usuwał ci się w porę z oczu!
Szum nie pozwolił zapaść ciszy; unosiły się zruszone w zdradzających podenerwowanie podrygiwaniach włosy, uważne spojrzenia, a przede wszystkim poszeptywania, chociaż owe poruszenie dla niewprawnego oka pozostawało sprawką wiatru, który podrywał zasłony. Skromna świta, licha namiastka dworu pierwszych królów, udawała, że niczego nie widziała, niczego nie słyszała, a jednak natężenie rozmów wzmagało się, podobnie jak nasilała się skrywana furia Ralfa, która sparzyłaby go jak wylewana zza murów zamku smoła, gdyby zdecydował się podejść doń bliżej.
- Może powinieneś-
- M o ż e, Ralf, m o ż e powinieneś zacząć mnie słuchać zamiast mi przerywać! Sami jesteśmy sobie najbardziej zaufanymi doradcami, ale czasem nawet ty musisz się zamknąć i dopuścić do głosu kogoś innego!
- W takim razie proszę, co masz mi do powiedzenia w zaistniałej sytuacji? Przed momentem została do ciebie wyciągnięta ręka, a ty pozwoliłeś sobie nie tyle jej nie uścisnąć, co zwyczajnie odtrąciłeś! Zarzucasz mi despotyzm, ale nie jestem pewien czy przeanalizowałeś własne zachowanie - powiedz, czy tego dla nas chcesz? Wyrywania sobie tego jarzma władzy, którą ktoś musi dzierżyć, byśmy mogli funkcjonować - Pauza; Ralf potoczył ręką dookoła i w ślad za koniuszkami jego palców podążyły wpatrzone weń oczy. - Proszę, zabierz ode mnie ten ciężar i przyjmij go na swoje ramiona, może uda mi się zasnąć, nie myśląc o zasobach żywności, wody i lekarstw, którymi dysponujemy, o tym wszystkim, co pozwala nam żyć! Wyjaśnij dlaczego to zrobiłeś, skoro zarzekasz się, że zależy ci na jedności? P r o s z ę, słucham cię, Claude, czy nie to ciąży ci na sercu, nie jedna z wielu marnych wymówek?
I znów w plecy wbiły się spojrzenia, tym razem przytrzymujące go w miejscu ludzi, których interesy reprezentował i którzy też pomimo tego byli w stanie złożyć go w ofierze na ołtarzu przebaczenia w przebraniu wichrzyciela, gdyby wydarzenia przybrały nieoczekiwany obrót - a parokrotnie zabrakło niewiele; zupełnie jak w obozie pod oblężoną twierdzą wystarczyłaby samotna iskra, która pożarłaby zapasy prochu albo pojedynczy przypadek cholery, który urósłby do rozmiarów epidemii i pochłonął zbyt nazbyt wiele istnień. Wiedzieli o tym, podobnie jak pozostawali świadomi, że w razie pożaru czy zarazy w przeciwieństwie do niego nie mieliby dokąd uciec i uważali, by te nieszczęścia nie stały się ich udziałem.
- Nikt nie neguje legitymizacji władzy, Ralf; problem tkwi w tym, w jaki sposób jest ona przez ciebie sprawowana. To ideał daleki od-
- Od demokratycznych wzorców? Chcecie porozmawiać o niej teraz, tutaj, na jej gruzach? Spójrzcie na to co przyniosła nam w swojej najpełniej rozwiniętej formie! To nadal ona, Claude, ale po niezbędnych zmianach. Model musi być dostosowany do określonych okoliczności, w innym wypadku przyniesie jedynie chaos, i z tym wszyscy jesteśmy w stanie się zgodzić. Przypominam, że razem staramy się odbudować społeczeństwo w mikroskali - odbudować, nie odtworzyć, ponieważ w poprzednim kształcie zawaliło się!
- Nie rozumiesz; nie da się ukryć, że wygrzebujemy z popiołów całe cegły i wznosimy z nich zupełnie nowe zabudowania, ale ty starasz się nadać temu kształt kolonii-
- I ty, ze swoim rodowodem, wytykasz mi kolonializm?
- ... idąc dalej, kolonii karnej. Jaki jest twój wkład - zacznijmy od podstaw, od tego fizycznego! - w przystosowanie tych ugorów pod uprawę? Czy pomogłeś przekopywać ziemię, użyźniać ją, czy przynosiłeś wodę z rzeki? Nie posiadasz doświadczenia ani nawet teoretycznej wiedzy, która predysponowałaby cię do pracy z chorymi - pozwól, że przypomnę ci, że na tylu ludzi jedynie jeden jest z wykształcenia kardiologiem, a drugi położnikiem, ale uporali się z wieloma problemami. Czy umiesz zbić temperaturę, złożyć złamanie? Nie ma i nie będzie z ciebie pożytku przy znoszeniu części ani narzędzi - ani nawet benzyny, której nie umiesz spuszczać z baków tak, by trzy czwarte nie spłynęły rynsztokiem! - więc i na tym polu pozostajesz nieprzydatny, chociaż również korzystasz z agregatów i-
Pozbawione koloru, przypominające zagruntowane płótno oblicze Ralfa przybrało osobliwie pusty wyraz niczym sukno rozciągnięte na sztalugach oczekiwało na muśnięcie kolorem, na nadanie konturów i kształtu, na stworzenie portretu pod upodobania krytyków; oczy pociemniały jak atelier, w którym znużony artysta pochylił się i zdmuchnął płomienie na poły stopionych świec; w nieprzeniknionej ciemności unosiły się niewidoczne wstęgi dymu i swąd spalenizny.
- Co w takim razie proponujecie?


***



- Ralf, Ralf, Ralf-
Z każdym słowem na języku rozlewała się świeża krew. Claude oderwał wierzch dłoni od rozciętych ust i spojrzał na splamione nią palce raz, przyjrzał się im tak, jakby nie dowierzał, że należała do niego, ale zaraz podniósł wzrok i chyłkiem odsunął się, zanim nienaturalnie wyciszony Ralf znów zbliżył się na tyle, by móc go dosięgnąć.
- Ralf, uspokój się, pozwól mi-
- Nie zachowuj się jak dziecko, Claude, nie uciekaj, podejdź, a mój spokój ci się udzieli!
Wycofując się piętą zahaczył o nogę stołu, zachwiał się; ręce Ralfa przesłoniły pole widzenia; odepchnął je i nim te zaczepiły o jego rękaw, uskoczył.
- Ralf, oni by mi nie uwierzyli, rozumiesz, oni nie daliby wiary, gdybyś ty, do kurwy nędzy, również nie dał! Czy ty niczego nie rozumiesz, nie rozumiesz, że-
- Naturalnie, bez zaślepionego motłochu nie-
- Musiałem sprawić wrażenie, że gramy przeciwko sobie! Jak mieliby mi zaufać w innym razie? Uznaliby, że przekażę ci-
- To, co i tak przekazałeś - z tym, że przy świadkach? Chryste, czy przez choć jedną, jedną myśl przeszło ci, że w parę chwil rozpierdolisz to, na co jak mi się zdawało! o b a j pracowaliśmy tak ciężko i tak długo? Oczywiście, że nie, bo gdyby było inaczej to byś się, kurwa mać, zamknął! Patrzyłem na to od pewnego czasu z niepokojem, ale uznałem, że przejrzysz na oczy, przecież nie mogłeś postradać zmysłów z dnia na dzień, pozwoliłem ci się stawiać, dopóki było to niegroźne - ale dziś? Nie tak przeprowadza się pucze, Claude, ale jeszcze zdążę cię tego nauczyć, nauczyć w a s-
- To będzie jak przycięcie trawy, Ralf; ja usiłuję znaleźć i wyrwać korzenie - przerwał mu niecierpliwie - zanim inni zrobią to samo z tobą. Uważasz, że nikt nie uznał, że pozbycie się ciebie to właściwe rozwiązanie? Chronię cię, pierdolony-
- Robisz to w-
- Wybieram z naszego gniazda zepsute jaja - przeocz jedno, a wykluje się z niego inicjator zamachu stanu, który rzeczywiście zagrozi twojej pozycji! I jak, do kurwy nędzy, mogłeś uznać, że przestałem być po twojej stronie, Ralf! Że po tym wszystkim-
- Nie widzę przeciwwskazań, dla których owe eufemistyczne "wszystko" nie miałoby cię do tego pchnąć!
- Wbrew twoim przekonaniom nie współpracuję z każdym, z kim tylko mi po drodze! Przyznaję, jesteś trudny, jesteś dwulicowy, niezrównoważony i zawzięty, do tego zachowujesz się jak jebany kretyn, ale to nie wpływa na to, że wolę ciebie od nich, że chcę ciebie. W którym momencie przestałeś mi ufać?
- Przestań-
- To nie ja nastawiłem ich przeciwko tobie, Ralf! Szeptali za twoimi plecami, ale nie mogłeś tego słyszeć, ja też nie i chcąc móc być o krok albo dwa przed nimi- sądząc, że jestem ich sympatykiem stali się śmielsi, nic ponadto! Nie znasz tych ludzi, nie przebywałeś wśród nich tyle lat, ale ja tak, nie utrzymałbyś ich w ryzach, nie umiejąc nimi kierować, ale ja tak i chcę - żeby - poszli - za - mną - na - szafot - wycedził, zwalniając kroku - Proszę, nie mów mi, że nadal nie rozumiesz.
- Mogłeś przyjść z tym do mnie, zanim-
- Zanim wyperswadowałem im otrucie, które nie przysporzyłoby im popularności? Znajdujesz się w niewiele lepszym położeniu od Dantona skłóconego z jakobinami.
Ralf zatrzymał się, on sam również; przysiadł na krawędzi tego samego stołu, który mało nie przyniósł mu przed chwilą zguby i potarł kłykciami nabrzmiałą po uderzeniu dolną wargę; na spojeniu zostały pokruszone cętki krwi.
- Zaufaj mi.
- Nie mam ani jednego powodu, aby chociażby przypuszczać, że-
- Nie prosiłbym o to, gdybym nie wiedział, że istnieje taka potrzeba. Dotarliśmy do tego miejsca razem i tylko razem je utrzymamy. Chcesz sprawdzić ile dla nich znaczy figura lidera bez rozwiniętego kultu jego osoby? Nie bądź głupszy od tutejszych cesarzy, którzy żyli ile, dwa, trzy tysiące, tysiąc lat przed Chrystusem? Znów jesteśmy na tym etapie rozwoju cywilizacyjnego.
- Powinieneś przestać tak kurczowo trzymać się wiary w to, że byłeś, jesteś i będziesz niezastąpiony.
- Przestanę, kiedy ty przestaniesz mnie potrzebować - co nastąpi nieprędko, patrząc po tym, że każdego dnia przybywa nam ludzi. Wkrótce nie zapanujesz nad nimi w pojedynkę, Bogiem a prawdą nigdy nie panowałeś w pojedynkę.
- Dantona ścięto pomimo błyskotliwej obrony. Uważasz, że masz jakiekolwiek szanse?
W szarych oczach sceptycyzm odbijał się jak zarys samotnego drzewa na powierzchni sadzawki, który rozmył się, kiedy ta zakotłowała się po wrzuceniu kamienia.
- Nie rozmawialibyśmy, gdyby było inaczej.


***



- Nie rozmawialibyśmy, gdyby było inaczej.
Nieruchome, wyważone spojrzenie Daominga spoczęło na nim jak kątownik maszyny do pisania, podczas gdy spracowane dłonie robotnika spoczywające na jego ramionach jak rolki dociskowe zwolniły się, a on wysunął się na podobieństwo zadrukowanego arkusza papieru, jeszcze poznaczonego wgłębieniami tam, gdzie czcionka uderzyła o wałek zbyt mocno. Mei, filigranowy i niepozorny Mei o urodzie tancerki kabaretowej, gestem dał mu do zrozumienia, że manifestowanie siły stanowiło nadużycie; puść go, puść.
- Wszystkich zwodzisz tymi samymi słowy.
- Mówię ni mniej ni więcej to, co wszyscy chcą usłyszeć - Claude rozmasował ścierpnięte przedramiona i zakrył je zmiętoszonymi od nieustannego podkasywania rękawami - On - który nie powinien! - mi zaufał, a wy nadal nie potraficie traktować mnie inaczej niż jak zdrajcę, a dlaczego? Wyłącznie z powodu koloru mojej skóry i pochodzenia, a właśnie dzięki francuskim misjonarzom powstało to miasto! Jestem waszym sprzymierzeńcem, nie przeciwnikiem.
- Ralfowi można zarzucić wiele, ale nie to, że jest głupcem. Nie trzymałby cię w bezpośredniej bliskości, gdyby spodziewał się, że przy pierwszej sposobności-
Usta Claude'a wygięły się, a zanim zdążył odzyskać nad nimi panowanie, parsknął.
- W bezpośredniej bliskości - rozbawienie znów na krótko odebrało mu głos - każdy z nas trzyma broń, a w następnie w kolejności wrogów. Tak, ma do mnie pewną słabość z, powiedzmy, naszych początków, ale od tamtego czasu upłynęło wiele wody. Jest ostrożny.
- Nie na tyle, by się ciebie pozbyć.
- Zadowalanie go... nie jest łatwe. To żmudne, całodobowe zajęcie; jestem zmęczony, a nie przysługuje mi urlop. Ralf zaczyna dostrzegać pierwsze pęknięcia w masce zadowolonego pracownika - a co robi się - co my sami robiliśmy! - z nieefektywnymi...?
- Mówiłeś, że dotychczas zacierał za sobą ślady.
- To prawda; a ja mu w tym pomagałem. W przeciwieństwie do was wiem do czego jest w stanie się posunąć i ta wiedza sznurowała mi usta – wyjaśnił. Na stole, przy którym zasiadali Mei, Dashun i Wan stały karafki z whisky z importu, jak i puszki po piwie; oni i pozostali prześwidrowali Claude'a wzrokiem, gdy powietrze z sykiem uleciało spod wieka Tsingtao. - A kto robi to wam? Który z was to zainicjował, kogo boicie się bardziej niż Ralfa?
- O czym ty- My, od samego-
- Nie, nie wy - zaprzeczył ze śmiechem - jak już powiedziałem, boicie się - a ja chciałbym porozmawiać z kimś, kto ma dość odwagi, by to zakończyć. Ta farsa się przeciąga. - Przepłukał gardło piwem. - Jak długo zamierzamy jeszcze zwlekać? Aż Ralf zbierze popleczników, odrestauruje cesarstwo i utytułuje się Synem Niebios? Wtedy każdy z nas zawiśnie, ponieważ nikt nie będzie marnował kul. Oldschool.
- Tego pragniemy uniknąć, ale rzecz nie w tym, czy i kiedy zniknie – ponieważ jest to w zaistniałych warunkach nieuniknione - a w zrobieniu tego tak, by nie obróciło się przeciwko nam; skoro nie podlega dyskusji dobrowolne usunięcie się, pozostaje służenie mu w tym pomocą. Być może mogłoby wyglądać to na samobójstwo-
Stojący doń tyłem Claude uśmiechnął się do zalegających pod ścianami cieni jak do niewidzianych od dawna przyjaciół.
- ... choć wymagałoby to kilku dodatkowych zabiegów, ale bez pomocy koronera nikt nie ustali przyczyny; to rozwiązanie, które satysfakcjonowałoby wszystkich, skoro i tak ziarno zwątpienia wschodzi i-
- Co potem? Pojawią się inni, którzy zechcą-
- Ban i Walentina znajdą ciało, a Fan, Sun i Tien- Mei zdawał się nie oddychać i kiedy umilkł, skupił na sobie spojrzenia jak pryzmat promienie słońca; woda, która niepostrzeżenie rwała brzegi mieniła się w blasku wschodzącego słońca. - Nikt nie połączy mnie z tym nieszczęśliwym wypadkiem. Potrzebuję ich przychylności - od momentu, w którym ludzie zaczną się obawiać nie ma odwrotu, można zmusić ich do posłuszeństwa wyłącznie poprzez strach. Dopóki to możliwe wolę, by mnie kochali - Niemal macierzyński uśmiech rozciął od wewnątrz linię zaciśniętych ust jak skalpel, którym posługiwał się wbrew specjalizacji wpisanej na karcie licencyjnej do pełnieniu zawodu. - Mają do mnie zaufanie - muszą mieć; fortel nieprzysługujący Ralfowi. Na początek to wystarczy.
- Ty go zastąpisz?
Potarł kciukiem butelkę - miejsce, do którego nie tak dawno przycisnął usta.
- Tak. - Mei przekrzywił głowę jak sokół, który wypatrzył wśród wysokich zarośli królika. - Mam nadzieję, że-
- -że to będziesz ty, tak; to właściwy wybór.


***



Palce przebiegły po odkrytym podbrzuszu, torsie, karku, wreszcie zatrzymały się na twarzy; kciuk zaparł się na kości jarzmowej; pocałunek; kark, tors, podbrzusze, prześcieradła; ramiona wyśliznęły się z uścisku.
- Nie mogą zobaczyć nas razem.
- Ukracasz naszą własną ostatnią wieczerzę - Rama zaskrzypiała pod przetaczającym się bez pośpiechu na plecy Ralfem; ułożywszy się na poduszkach zmełł w palcach nieopatrznie zerwany przez któregoś z nich w uniesieniu frędzel. - Nie wstyd ci, Judaszu?
- Nie sprzedałem im cię.
Obrzucony nieprzychylnym, powłóczystym spojrzeniem, stanowiącym swoiste połączenie rozdrażnienia i czułości Ralf pozwolił wpełznąć na twarz sardonicznemu uśmiechowi, przelotnemu jak deszcz uderzający w tonące w mroku szyby, który wygrywał proste, tęskne melodie; wspomnienie Liebestraume No. 3 Liszta zasłyszanego któregoś wieczoru w Halle aux Grains i nieoczekiwanie w perspektywie lat - w Teatrze Wielkim.
- Niezależnie od tego co zostanie powiedziane i zrobione-
- Strzępisz sobie język nie na tym, na czym powinieneś.
Claude pochylił się i zawisł nad nim; ustami starł kpiarski grymas z jego ust, przełknął go jak gorzką pigułkę.
- Jutro.


***



- Wyżej; nie po ziemi.
Niesiono ofiarę na ołtarz; świadomy swego przeznaczenia cielec połykał powietrze, jakby wypełnione nim płuca nie miały się wkrótce poddać; z każdym wdechem węzeł knebla wdzierał się głębiej jak głowa węża. Claude to przyspieszał, to zwalniał, to wyłaniał się zza lewego ramienia dźwigającego nogi Daominga, to znikał i zostawszy w tyle znów pojawiał w polu widzenia.
- Nie powinieneś był mi zawierzać, Ralf; mogłeś przewidzieć, że to się tak skończy.
Wyprzedził pokraczny, trzyosobowy pochód; lekkim krokiem przeszedł na drugą stronę. Pręgi pod podbiegłymi krwią oczami Ralfa posiniały, przypominając o przemęczeniu, ale on sam był przytomny i brakowało podstaw ku snuciu podejrzeń, że może stracić przytomność.
- Na moim miejscu zrobiłbyś to samo - ratowałbyś siebie. Postaraj się zrozumieć- Tam! - wysyczał przez zęby do tragarzy - tam jest ten pieprzony sznur, nie widzicie pętli? Nie każcie mi przywiązywać go do innego drzewa. Musisz wybaczyć, Ralf - zwrócił się na powrót do niego - rozważaliśmy wiele innych opcji, jak chociażby podcięcie żył - to by cię nie zabolało, zasnąłbyś zanim bym je za ciebie otworzył, ale musielibyśmy zmarnować tyle wody... Co prawda gdybyś rzeczywiście zamierzał się zabić nie dbałbyś o nią ani chwili dłużej; rodzi się też pytanie o to czy w tym stanie zależałoby ci na napełnieniu wanny, prawda? Poradziłbyś sobie bez tego, zapiłbyś tabletki, to tylko kilka kropel wódki więcej!, ale woda przyspiesza działanie, a my chcemy pozbyć cię ciebie bez przypadkowych świadków. Czas jest ważny... Tutaj. - Butem zamarkował miejsce na trawie, jednak zaraz wskazał też za siebie. - Niech któryś z was cofnie się i przygładzi darń tam, gdzie ją po drodze zdarliście, szybko, zanim zajdzie słońce; jutro będzie na to za późno. Uporamy się z nim we dwóch - ach, Daoming? zostaw mi nóż. Nie możemy zostawić go na tym drzewie związanego jak polędwicę w wędzarni.
Nóż przeszedł z rąk do rąk; Claude swobodnym gestem odrzucił go na bok, gdzie ten z głuchym klęśnięciem uderzył o pień i pochylił się, by podnieść za załamania zgromadzonego na plecach materiału porzuconego jak worek ziemniaków Ralfa.


***



Zanim w gardle zamarł krzyk przez pojedyncze uderzenie serca na szyi odznaczyła się cienka, czerwona linia, prosta jak nakreślona od linijki na mapie ciała granica oddzielająca życie od śmierci. Krztuszenie się przypominało terkot z karabinu, w przedramiona Claude'a wbiły się paznokcie, pod którymi tkwiły resztki ziemi, a po chwili - jego własnego zdrapanego naskórka; przeniosły się ku szyi, kiedy mimo tego uchwyt nie zelżał, a przed oczami, niewidoczna dla nikogo innego, między młodymi miłorzębami zamajaczyła sylwetka przechadzającej się parkowymi alejami Śmierci, która obeszła ich z zainteresowaniem i po chwili objęła obu jak kochanka, zaciskając swoje blade dłonie na jego, w których schowały się uchwytach garoty. Na szyi i piersi jak na zaniedbanym nagrobku wykwitły czerwone maki.
Bezwolne ciało uderzyło o ziemię. Claude pochylił się i podniósłszy porzucony nóż przyklęknął na jedno kolano, jakby zamierzał się nim oświadczyć.
- Rozliczymy się później - podważył pęta - o ile mnie nie zabijesz; co byłoby, na marginesie mówiąc - przecięty węzeł rozpadł się na dwoje - idiotycznym posunięciem, ale nawet w twoim stylu.
Powstał i z pewnej odległości patrzył jak Ralf podnosi się na nogi, jak wypluwa pęk szmat i wreszcie jak jego samego mierzy nienawistnym spojrzeniem.
- Jesteś cały?
- Ty jebany-
- Ralf, R a l f, to było k o n i e c z n e; potrzebujemy śladów na twoim ciele, nic nie przemawia do ludzi tak silnie jak one - to przykre, ale prawdziwe. Chodź, mamy-
- Skąd pomysł, że-
- Ralf, powiedziałem, że rozliczymy się w swoim czasie! Jeśli tylko przyniesie ci to spokój, oddasz mi każdy jeden cios jaki oni ci zadali; teraz c h o d ź.
W zapadającym zmroku Ralf przywodził na myśl wodnika, który wyszedł na brzeg z pobliskiego stawu; topielca, który wrócił zza grobu po pomstę.
- W porządku; umrę od tego - czy na tym? - Claude wskazał na pozostawiony u stóp tamtego nóż i na kołyszącą się na wietrze pętlę. - Pozwól, że pozbędziemy się reszty - wskazał na na wieki unieruchomionego Yu - a potem zadecydujesz czy chcesz mnie jeszcze oglądać czy może jednak nie. Szubienica zaczeka - ja czy Mei, ktoś jeszcze z niej skorzysta.
Westchnienie; bezradnie potoczył wzrokiem i przez moment zdawało mu się, że w niskich krzewach dostrzegł królika, ale niezależnie od tego do kogo należały, błyszczące punkty zniknęły w ciemnościach.
- Nie jestem sprzedawczykiem i nie zostawiłbym cię, Ralf. Niezależnie od okoliczności. Nie widzisz tego...?
Ralf zlewał się z cieniami zalegającymi pod drzewami.
W końcu powoli i z wyraźną niechęcią skinął głową.
- Może - m o ż e - nie ty dziś zawiśniesz.

Edytowane przez wewau dnia 30-07-2017 19:05
i.imgur.com/KbqHyug.gif
 
Przejdź do forum:
Logowanie
Nazwa użytkownika

Hasło



Nie możesz się zalogować?
Poproś o nowe hasło
Aktualnie online
· Gości online: 2

· Użytkowników online: 0

· Było użytkowników: 211
· Ostatni użytkownik: Acanthi
1,875,040 unikalne wizyty