Zobacz temat
 Drukuj temat
SHORT STORIES: Cosmo
wewau
i.ibb.co/vcngqs1/Bez-nazwy.png


i.ibb.co/CbFjJGN/e14cefebf19bfb5e16868e22915a3e5d.jpg


Nie zdążył nawet rozlać wódki, kiedy zorientował się, że dla niego ten piątkowy wieczór miał skończyć się zanim się w ogóle zaczął. Przez moment wpatrywał się we wstrząsaną powiadomieniami o przychodzących wiadomościach komórkę, myśląc, że mógłby to zignorować; że mógłby po prostu przechylić butelkę, dolać Red Bulla do pełna i wrzuciwszy ćwiartkę limonki - przy założeniu, że by się w ogóle zmieściła -zawrócić na pięcie i zabawić się do samego świtu. Tyle, że Cosmo nie umiał wybrać tego beztroskiego świata, w którym wyłączne zmartwienie stanowiłby pusty kieliszek lub brak prezerwatyw, gdy każdy pocałunek miałby zostawić po sobie gorzki posmak niepewności. Zanim sięgnął po telefon, rzucił okiem przez ramię - Manon rozglądała się po niekompletnie umeblowanym mieszkaniu, w którym wciąż niepodzielnie panowały nierozpakowane kartony i podziwiała widok rozciągający się z balkonu. Nie wydawała się zniecierpliwiona, jeszcze nie. Może mógł uratować tę noc.

Dbanie o własne interesy stało na pierwszym miejscu w jego hierarchii wartości i właśnie z tego względu nigdy nie zdecydowałby się na posiadanie dzieci. Kiedy on wychodził do kina ze swoją nową weekendową miłością, Arnaud z żoną musieli wychodzić w połowie seansu, ponieważ Claude gorączkował; kiedy on pił na umór, Arnaud i Gaelle pozwalali sobie co najwyżej na niezaprawionego niczym energetyka, żeby móc prowadzić; kiedy on zamawiał nad ranem Ubera, Arnaud i Gaelle prawdopodobnie spali płytkim snem, nie przestając się martwić o tego podlotka, który w pewnym wieku wyrobił sobie nawyk znikania bez uprzedzenia i nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że spędzał im tym sen z powiek. Nie, dziecko stanowiłoby wyrzeczenie, na które pod żadnym pozorem nie byłby gotów, podobnie zresztą jak na małżeństwo.

A jednak to on stał wsparty na blacie, ściskając w pięści zakrętkę i pozwalając na to, by alkohol wietrzał, kiedy on odczytywał wiadomości od Claude'a, który zdołał skasować pięć wysłanych wiadomości i niby od niechcenia zapytać, czy miał plany na weekend i czy mógłby wpaść - i czy wizyta mogłaby się przeciągnąć do wtorku, może do środy. Może do następnego piątku. Nie mógłby wołać o pomoc wyraźniej, na to był zbyt dumny - po kim tak miał, ciężko powiedzieć, bo wszyscy po obu stronach umieli unieść się honorem. Nie ulegało za to wątpliwości, że za sprawą czegoś, na co Claude ostatecznie zdecydował się spuścić kurtynę milczenia, on, Arnaud i Gaelle pożarli się na tyle, by ten pierwszy nie wiedział, gdzie się podziać. Był za młody na to, by zaszyć się u przyjaciół - był za młody nawet na to, by ich posiadać. W sytuacjach kryzysowych wciąż pozostawał zdany na łaskę krewnych. Cosmo - na tyle ustatkowany, by wieść życie z dala od rodzinnych stron i przy tym nie na tyle zaawansowany wiekiem, by nie pamiętać, jak w zaślepieniu wściekłością i strachem sam życzył śmierci własnym rodzicom i bratu - był pierwszym wyborem. Nie wiedzieć w którym momencie Claude musiał zdać sobie sprawę, że gdyby sytuacja wymknęła się spod kontroli, mógłby wyciągnąć do niego rękę po pieniądze na pokrycie kosztów podróży - i Cosmo wyłożyłby je z własnej kieszeni bez słowa, podobnie jak odstąpiłby mu własne łóżko, by samemu przenieść się na kanapę, którą musiałby dzielić z Moką. Wiedział, jak burzliwa potrafiła być młodość.
Co się stało, zapytał, choć był w stanie bezpiecznie przypuścić, że zamieszany był Arnaud. Ciężko byłoby znaleźć braci różniących się od siebie bardziej niż oni, a na jego nieszczęście to Arnaud był starszy - i to Arnaud wyznaczał standardy, które Cosmo odkrywał na każdym kroku, rozbijając się o nie głową z narastającą frustracją.

Arnaud ze swoimi zasadami i nieustępliwością oraz Claude, który krótko po znalezieniu się w okresie dojrzewania - podobnie jak Cosmo - zaczął wykazywać się niską tolerancją dla autorytetów i ponadprzeciętną asertywnością musieli umieć zaprowadzić się wzajemnie na skraj obłędu. A i to równanie nie uwzględniało czynnika w postaci Gaelle, która pomimo swoich niewyczerpanych pokładów wyrozumiałości dla młodzieńczych wybryków jako matka kierowała się przede wszystkim szeroko pojętym najlepszym interesem jedynego dziecka.

Na własnej skórze przekonał się, że "najlepszy interes" przeważnie sprowadzał się do spiłowywania krawędzi poszczególnych cech charakteru, woskowania i polerowania ich, aż wpasowałyby się w oczekiwania otoczenia.

Pokłóciliśmy się, zabrzmiała odpowiedź, i Cosmo zdołał znów spojrzeć za siebie, nim Claude rozwinął myśl. Stary mnie uderzył.
Cosmo poczuł, że stracił czucie w palcach.
Zasiedziałem się w gościach, dodał, i nie napisałem im o tym.
Kurwa, rozumiem, że mogli się niepokoić, ale wróciłem. W jednym kawałku.
Ja pierdolę, ale cyrk.

Są na mnie wściekli, dodał po chwili. Mam wrażenie, że byliby zadowoleni, gdybym wrócił w czarnym worze. Przynajmniej mogliby sobie pogratulować, że mieli rację i od początku wiedzieli, że tak to się skończy.
Mogę do ciebie wpaść?

- Sprawdzasz, jak wyhodować limonki do tych drinków? - zagadnęła Manon, i zanim zaczepiła kciukami o szlufki, poczuł jeszcze na plecach jej piersi. Pomyślał, że w międzyczasie musiała zdążyć zrzucić z siebie bieliznę. - No chodź. Ktokolwiek to jest, może zaczekać do rana.
- Zaraz do ciebie przyjdę. Moment.
Manon westchnęła z zawodem i zabrawszy ze stołu butelkę z parą kieliszków, wycofała się.
- Dwie minuty.
Proszę.
- W dwie zdążysz zebrać rzeczy - rzucił. - Muszę zrobić z tym porządek.
- Coś ty powiedział?
- Że trafisz do drzwi sama.
U kogo się zasiedziałeś, zapytał.
U kolegi, odpisał Claude.
Braliście coś?
Przedłużające się milczenie zaniepokoiło go na tyle, by puścił mimo uszu to, że Manon na odchodnym z wściekłością trzasnęła drzwiami.
Ja jebię, Claude. Co braliście?
Nic, zapewnił natychmiast tamten. Naprawdę. Nie wiem, czy zrozumiesz.
Kurwa mać, zamierzał napisał Cosmo, ale zanim zdążył zrugać bratanka, Claude zdążył wysłać następną wiadomość.
Całowaliśmy się. Straciłem poczucie czasu.
Powiedziałeś im o tym?
Tak
, potwierdził Claude. Stary zapytał, czy koleżance się podobało. Powiedziałem, że kolega nie mógł narzekać.
Cosmo skasował wszystko to, co zdążył napisać i wpatrywał się w mrugający kursor. Moka, która kręciła się w pobliżu wcisnęła mu nos do ucha, kiedy tylko usiadł na podłodze w kuchni.
To nie tak, że jestem gejem czy coś, odpisał Claude, który musiał poczytać milczenie za złą monetę.
Nawet gdybyś był, nadal mógłbyś wpaść. Nie ma w tym nic złego.
Ale lubię dziewczyny.
Tylko czy też?

i.imgur.com/KbqHyug.gif
 
wewau
i.pinimg.com/564x/47/83/80/47838041e8bb0f6453bb8db7904c7406.jpg

Bywały momenty, w których Cosmo nie tyle kwestionował własne decyzje, co dokonywał wglądu w głąb siebie i zastanawiał się nad tym, co, u diabła, podkusiło go do podjęcia takich, a nie innych kroków. Te chwile zwątpienia nawiedzały go rzadko - z pewnością nie wtedy, gdy zakomunikował, że zamierzał wyjechać na studia, mając tuluski kampus uniwersytecki w zasadzie pod nosem; nie wtedy, gdy odszedł z nudnej, ale stabilnej pracy i rzucił się wraz z wszystkimi oszczędnościami w nowy start-up (który na szczęście dla niego wyszedł na prostą); nie wtedy, gdy podpisywał umowę, skazując się na spłacanie kredytu w pojedynkę; nie wtedy, gdy niedawno stanął za barierką i zeznał, że tak, wysoki sądzie, to małżeństwo rozpadło się z powodu nienasyconego apetytu Arnaud (który niestety nadal chował do niego po tym urazę). Patrząc na siedzącego przed nim Claude'a - wciąż ubranego w to, w czym przed świtem wsiadł do pociągu, łapczywie pochłaniającego kanapkę z tuńczykiem i grillowanym ananasem - rozmyślał nad tym, dlaczego w zasadzie dobrowolnie sprzeniewierzył się własnym zasadom, wyrażając zgodę na przygarnięcie go.

Z powodu tej nieplanowanej wizyty musiał przereorganizować własny grafik. W pierwszej kolejności odwołał wszystkie spotkania, których wyczekiwał najbardziej - wystarczyło, że Manon zniknęła mu z radaru, nie zamierzał testować nerwów swoich pozostałych weekendowych miłostek; następnie rzucił się do pracy w sobotę, by nadgonić zadania wyznaczone na najbliższe dni, by pozwolić sobie na wychodzenie przed czasem do końca tego tygodnia, odsuwając od siebie myśl o koszmarze, któremu musiał w związku z tym stawić czoła w następnym; zanim późnym wieczorem zwalił się do łóżka, zdołał jeszcze rozpakować kilka kartonów i odkurzyć. Tym sposobem w niedzielę zamiast spać do południa i leczyć kaca widokiem tyłka Manon wystającego spod przydużego t-shirta, którego z pewnością przywdziałaby nad ranem, wstał przed dziesiątą, wykończył kolonię owocówek krążących nad misą z przejrzałymi bananami, z których - nie mając serca ich wyrzucić - zrobił smoothie i wychodząc na dworzec zabrał ze sobą śmieci, odnotowując przy tym w myślach, że na śniadanie powinni udać się na miasto.

Claude przywitał się z nim z mieszaniną ulgi i pokory, wynikających z faktu, że udało się mu uciec od rodziców, ale również z pewnym zdystansowaniem, który Cosmo w lot powiązał z niezręcznością, w które musiała wprawiać go pamięć o wymienionych przez nich wiadomościach. W drodze zdołał ustalić, że Arnaud i Gaelle poszli po rozum do głowy i spróbowali załagodzić konflikt, ale przeprosiny nie wystarczyły do tego, by Claude uznał sprawę za niebyłą. Samo to, że milczał albo odpowiadał półsłówkami - co było do niego zupełnie niepodobne - świadczyło o dyskomforcie.
- Co z tym chłopakiem? - zapytał w końcu Cosmo, uznawszy, że skoro musiał w końcu zrzucić na niego tę bombę, mógł darować sobie ostrzeżenia. Claude wzruszył ramionami.
- Nic.
- N i c - powtórzył za nim powoli Cosmo, odstawiając na stolik filiżankę z kawą i składając ze sobą dłonie tak, że stykały się opuszkami palców. - Nic się nie stało i dlatego jesteś tu, a nie w domu. Posłuchaj mnie, Claude. Posłuchaj mnie bardzo uważnie. Rozjebałeś mi wieczór - a w zasadzie sam go sobie rozjebałem, bo nie chciałem, żebyś został z tym sam. Nie mam ci za złe tego, że do mnie napisałeś. Ale jeżeli jeszcze raz potraktujesz mnie jak kretyna i będziesz udawał, że nie ma problemu, jeszcze dziś sam cię odwiozę, niezależnie od tego, ile wyjdzie za benzynę.
- Przepraszam - przerwał mu płaczliwym tonem Claude, a maska niewzruszenia z trzaskiem zsunęła się z twarzy ściągniętej przez grymas boleści. - Przepraszam, po prostu-
Claude wykonał rękoma nieokreślony gest. Cosmo łagodnie pochwycił go za nadgarstek, który uziemił w uścisku na stoliku.
- Nie jestem Arnaud - przypomniał mu. - Nie będę cię traktować jak dziecko, bo jesteś już na to za stary - to znaczy, nadal gówno wiesz, ale nie mogę udawać, że masz pięć lat i nie rozumiesz nic z tego, co się wokół ciebie dzieje.
- Nie chcę, żeby oni-
- Nikt się o niczym nie dowie - Cosmo odchylił się na siedzeniu. - Mogę ci to obiecać.
Claude podniósł na niego wzrok.
- Jeden z uroków dorosłości - zacmokał, stukając palcami w blat - to trzymanie trupów we wspólnej szafie. Wszystko, o czym będziemy rozmawiać zostanie między nami.
Widział, jak Claude bił się z myślami. W końcu westchnął w wyrazie zrezygnowania.
- Nie wiem, czy mamy o czym rozmawiać - stwierdził w końcu. - Nie rozumiem połowy tego, co się stało. Nie wiem, co mam o tym myśleć. To nie tak, że podoba mi się każdy koleś w zasięgu wzroku-
- A podoba ci się każda dziewczyna w zasięgu wzroku?
- Nie.
- Dlaczego w takim razie miałby cię pociągać każdy facet?
- To nawet nie jest tak, że tamten mi się szczególnie podobał - powiedział z niechęcią Claude, jakby w ten sposób przyznawał coś przed samym sobą. - Kręciła mnie sama... możliwość. Wiesz... To może idiotyczne porównanie, ale to tak, jakbym zorientował się, że mogę przyspieszyć ze stu do dwustu pięćdziesięciu i nikt mnie przed tym nie powstrzyma. Samochód nie był w moim typie, ale prędkość? Mój Boże.
- Ile ty masz lat? Szesnaście? Siedemnaście? Nieważne - Cosmo zbył własne pytanie nonszalanckim machnięciem ręki. - Masz czas na zwiedzanie salonów. Na jazdy próbne. Zanim znajdziesz coś, co ci się spodoba, prawdopodobnie skasujesz na drzewie i Toyotę, i Astona Martina. Nie jest to zbyt mądre, ale być może w panice któregoś razu zbiegniesz z miejsca zdarzenia. Jeśli cię to pocieszy, w piątek wpadłem do rowu Bugatti. Mmm - zamruczał, prawie zakrztusiwszy się kawą, którą spróbował przełknąć zbyt szybko. - I mam dla ciebie radę: nigdy, pod żadnym pozorem, nie porównuj ludzi do aut przy kimkolwiek poza mną. To uprzedmiatawiające. Po czymś takim zostaniesz skazany na zbiorkom.
Claude uśmiechnął się kwaśno.
- Nie umiem mówić o tym otwarcie.
- O czym? - Cosmo otaksował go wzrokiem. - O tym, że możesz nie być tak heteroseksualny, jak ci się wydawało? Że możesz być bi...? Pan...? Przecież mówiłem ci, że nie ma w tym nic złego, Claude, a w tych kwestiach... No cóż. Któregoś dnia sparzysz się bardzo mocno, jeżeli nie będziesz umiał nazwać pewnych rzeczy - własnych upodobań, pragnień, związanych z nimi lęków - po imieniu.
- To niezręczne.
- Uwierz mi, że bycie ofiarą spowodowanego przez siebie wypadku dopiero jest, jak to ująłeś, niezręczne.

Edytowane przez wewau dnia 06-07-2022 21:23
i.imgur.com/KbqHyug.gif
 
wewau
i.pinimg.com/564x/2a/39/d4/2a39d44147c55fa8356a0ae44e4f8ce2.jpg

Wybieganie do i z pracy z powodu dziecka mogłoby zostać zaliczone do tych sportów ekstremalnych, których Cosmo wolał nie praktykować, o ile nie byłoby to absolutnie konieczne, a jednak przyłapał się na tym, że sfruwając po schodach - bo nie można było nazwać tego inaczej, kiedy zbiegał z nich, przeskakując stopnie i nie patrząc przy tym pod nogi - w myślach nadpisywał na liście rzeczy do zrobienia sprawy pilnie wymagające uwagi w związku z bytnością Claude'a i przyspieszał kroku, ilekroć wyliczenie powiększało się o następną pozycję. Zatrzymany przy kasach w sklepie, raz za razem rzucał okiem na zegarek - i kiedy utknął w korku, nie umiał nie postukiwać niecierpliwie w wyświetlacz zegarka. Z poirytowaniem odnotował, że kamień spadł mu z serca, kiedy ekran komórki odrzuconej na pusty fotel pasażera rozjaśniło powiadomienie o tym, że Claude po paru godzinach milczenia postanowił opublikować post na Instagramie. Powoli zaczynał rozumieć, dlaczego w tonie Arnaud usłyszał powątpiewanie, kiedy tamten dopytywał, czy był w stanie poradzić sobie z Claudem. Martwienie się o kogoś innego niż on sam nie leżało ani w naturze Claude'a, ani Cosmo - z tym, że o ile puszczony samopas Claude prawdopodobnie nie dawał znaku życia, ponieważ bawił się za wszystkie czasy, tak Cosmo zmagał się z nieubłaganie narastającym napięciem.
Z tym większą ulgą Cosmo powitał Claude'a, który ten przebiegł między rzędem zaparkowanych samochodów i w pośpiechu wsiadł do auta. Ktoś z tyłu zatrąbił.
- Wszystko w porządku? - zagadnął, a kiedy Claude potwierdził skinieniem, zbyt zaabsorbowany wciskaniem plecaka pod nogi i jednoczesnym zapinaniem pasów, Cosmo zdążył zasugerować kierowcy samochodu zmuszonego do przystanięcia za nimi, gdzie mógł wsadzić sobie ponaglenia. - Znalazłeś sobie zajęcie?
- Tak, w samym Luwrze spędziłem znacznie więcej czasu niż przypuszczałem. Prawie jak turysta - stwierdził z przekąsem Claude. - Poszedłem tam z rana - a potem do d'Orsay - i wiesz, to nawet odświeżające, na marginesie: również niesamowicie pretensjonalne, ale przede wszystkim odświeżające - takie szwendanie się po muzeum bez pośpiechu. Pierwszy raz byłem tam bez towarzystwa.
- To dość zawoalowany sposób powiedzenia: mogłem usłyszeć własne myśli - skwitował Cosmo.
- Nie męczy cię to?
- Zostawanie sam na sam z własnymi myślami?
- Nie, nie - westchnął Claude z nutą rozdrażnienia. - Nie. Nie wiem, jak to ująć.
- Nie możesz zadawać pytań, a potem tak zamykać tematu.
- Nie masz wrażenia, że będąc z kimś jesteś tak pochłonięty myśleniem o tym, jak kogoś rozbawić, jak zrobić na kimś wrażenie, że nie możesz zdobyć się na nic innego? - zaczął z wolna. - Że rozważasz hipotetyczne scenariusze, repliki, zwracasz uwagę na gesty i mimikę, w skrócie: skupiasz się na tym, żeby dobrze wypaść, ale w zasadzie nie widzisz niczego wokół, chociaż musisz widzieć wszystko, żeby w porę to skomentować, zażartować...? Tak jakbyś wyszedł na scenę zamiast siedzieć z innymi na widowni...?
- Nie musisz bawić się w zgadywanie cudzych oczekiwań - wtrącił się Cosmo. - Ani tym bardziej w dostosowywanie się do nich. Powiedziałbym, że jeszcze na to za wcześnie, ale- Co cię tak wzięło?
Claude wzruszył ramionami, jakby skomentował przed momentem coś równie trywialnego jak pogoda, ale nerwowość zdradzała sztywność ramion; sposób, w jaki z wystudiowanym znudzeniem wyglądał na zewnątrz przy zaciśniętych ustach.
- Nie wiem, czy umiałbym z kimkolwiek porozmawiać tak, jak rozmawiam teraz z tobą. Nie wiem, czy umiem być sobą przy ludziach.
- To tamto cię tak męczy...?
- Tak. Nie. To znaczy tak, ale nie tylko - wypalił Claude. - Po prostu- po prostu rzadko przebywam sam, a mimo to nie mam nikogo, komu mógłbym powiedzieć: kurwa, nie wiem co się ze mną dzieje. Oni obróciliby to w żart - albo kpinę, wyszłoby na to samo.
Cosmo, nawet jeśli w tamtym momencie poczuł się tak, jakby wypuścił kierownicę z rąk, zdołał nie pokazać tego po sobie.
- Posłuchaj mnie - zaczął. - Jesteś w paskudnym wieku - ale to minie. Któregoś dnia zorientujesz się, że w twoim życiu jest ktoś, do kogo będziesz mógł napisać albo i przyjść w środku nocy i powiedzieć, że się boisz, że jesteś zagubiony albo nieszczęśliwy, i ten ktoś weźmie to na siebie, nie komentując i nie oceniając. Ale takie znajomości nie są czymś powszechnym i jeśli mam być z tobą szczery, szanse na poznanie kogoś takiego w twoim wieku są, kurwa, bliskie zeru. To kosztuje - a ty nie masz czym zapłacić. Jeszcze nie.
- Chujowo - westchnął Claude.
- Słuchaj, biorąc pod uwagę twoje wynurzenia - nie masz nic naprzeciw temu, żebyśmy wyskoczyli na kolację z moimi znajomymi?
Claude spojrzał na niego z zaskoczeniem wskazującym na to, że nie był pewien czy właśnie się nie przesłyszał.
- Udało mi się przesunąć inne spotkania - wyjaśnił Cosmo - ale to moi bliscy znajomi i powiedzieli, że nie będziesz im szczególnie przeszkadzać - nie przy tym, jak ciężko jest się nam spotkać w pełnym składzie.
- Mogę się sobą zająć w tym czasie, nie ma problemu.
- Claude - przerwał mu Cosmo - właśnie to powiedziałem: nie ma problemu. Moim zdaniem to lepsza alternatywa niż siedzenie w domu. Ale biorąc pod uwagę to, że średnia wieku wynosi trzydzieści lat i z twojego punktu widzenia zapewne stoimy jedną nogą w grobie-
- Chętnie bym się przeszedł na tę stypę - Claude pierwszy raz zdobył się na wyniosły uśmiech, w którym kryła się również przekora. - Jeśli uważasz, że umiem dotrzymać ci kroku w rozmowie, nie sądzę, żebyś musiał się niepokoić, że za nimi nie nadążę. Poza tym kto przyniesie ci szklankę wody na stare lata, jeśli nie ja?
Cosmo parsknął pod nosem. Pomyślał, że Arnaud musiał odrobić z nim przynajmniej tę jedną lekcję: że niezależnie od tego, co go akurat trapiło, mógł ukryć to za kurtyną pewności siebie. Publiczność nigdy nie wiedziała, czy pewność siebie była rzeczywista, czy też stanowiła spreparowany na występ rekwizyt.

Edytowane przez wewau dnia 22-07-2022 22:38
i.imgur.com/KbqHyug.gif
 
wewau
i.pinimg.com/564x/66/b3/9b/66b39b4ba58f15198b505d88ca4745cc.jpg


Wiosna uleciała wraz z wiatrem przeganiającym topolowy pyłek przyprawiający Cosmo o umiarkowanie uciążliwy katar sienny i niepostrzeżenie przeszła w upalne, parne lato. Pamiętał, że kiedy zadzwonił telefon, bezmyślnie wpatrywał się w łopaty wiatraka, które wirowały niespiesznie, zdając się grzęznąć w powietrzu gęstym jak melasa. Pamiętał, że nie był ani trochę zaskoczony prośbą o to, by zabrać Claude'a na południe na tydzień albo dwa, może trzy, w końcu mógł wrócić sam - Arnaud musiał dowiedzieć się od niego, gdzie Cosmo zamierzał wybrać się na urlop i prawdopodobnie sam niby od niechcenia podsunął, że może mógłby pojechać z nim, by nie snuć się bez celu po zastawionym kartonami mieszkaniu, z którego w miarę finalizacji rozwodu zaczęły znikać rzeczy. Cosmo pamiętał, że na końcu języka miał uwagę, że pudła u niego, w Paryżu, zupełnie szczeniakowi nie przeszkadzały, więc nie istniały powody ku temu, by nie mógł posiedzieć wśród identycznych u siebie, w Tuluzie, ale zamiast tego poinformował tylko, że wpadnie po niego w środę po południu.

Stojąc w korytarzu, zastanawiał się, skąd właściwie wzięła się ta słabość, którą miał do tego kapryśnego dzieciaka, ale wnet odpowiedź przyszła sama. Patrząc na Claude'a w pośpiechu zbierającego porozrzucane drobiazgi - porzuconą przy kontakcie ładowarkę, leżącą na kanapie komórkę, wypadającą z plecaka butelkę wody - nie umiał pozbyć się wrażenia, że patrzył na samego siebie: młodszego o piętnaście lat, tak, ale już pyszałkowatego, już butnego, już robiącego przy tym użytek z uroku osobistego.
- Traktuje cię jak kolegę, któremu stara się zaimponować - zauważył Arnaud, wyrywając go z zamyślenia.
- To nie świadczy o tobie zbyt dobrze, nie uważasz? - Cosmo nie zaszczycił brata spojrzeniem, kiedy uniósł pod światło przetarte koszulką okulary przeciwsłoneczne, a w ślad za nimi wzrok, by sprawdzić, czy pozbył się smugi z pola widzenia. - Skoro kolega jest w stanie od niego wyegzekwować to, czego ty nie umiesz.
- Gdyby z tobą pomieszkał i po pewnym czasie byś się mu znudził, zrozumiałbyś.
- Ale ja rozumiem, Arnaud - przerwał mu ze znużeniem. - Ja rozumiem, że przypadły nam w udziale różne role. Ty musisz go wychować - ja zapewnić, że niektóre z twoich metod pozostawiają wiele do życzenia, ale być może nie musiałbyś się do nich uciekać, gdyby on z rozmysłem nie wyprowadzał cię z równowagi. Nie musiałeś go wtedy policzkować. Wiem, że nie zrobiłeś tego mocno, ale nie to go zabolało.
- On zniknął bez słowa na trzy dni. Trzy dni - powtórzył Arnaud, cedząc słowa przez zęby. - I nie raczył wysłać nawet jednej wiadomości, że był cały, że nic się mu nie stało. Trzy dni. I przez cały ten czas nie mogliśmy namierzyć go za pośrednictwem znajomych. Wiemy, że to nie pierwszy raz, ale czy do ciebie dociera, że zdążyliśmy zawiadomić policję? Że zaczęliśmy obdzwaniać szpitale? Że przez cały ten czas nie zmrużyliśmy oka? Gaelle odchodziła od zmysłów.
- Tylko Gaelle...? - Cosmo, który przed lustrem poprawiał włosy przestał przyglądać się sobie i zmierzył brata pełnym politowania spojrzeniem. Przez moment patrzyli na siebie w milczeniu.
- Ja też - przyznał wreszcie Arnaud. - I Bogiem a prawdą ona zniosła to z większą godnością. Bałem się, że coś się mu stało. Bałem się, że usłyszymy, że tak, dzieciak odpowiadający rysopisowi został niedawno przywieziony, tak, leży w kostnicy. Tego lęku nie jesteś w stanie zrozumieć, Cosmo. Nie jesteś i nie będziesz, choćbyś próbował.
- Może nie - zgodził się z nim Cosmo z westchnieniem - ale mi nie ucieknie. Zajmij się swoimi sprawami. Będę mieć go na oku... Ej, pospiesz się! - zawołał, a spłoszony kategorycznością polecenia Claude, który zbierał się z ociąganiem, niczym skarcony uczniak w mgnieniu oka zarzucił plecak na ramię i wsunął buty, nie kłopocząc się nawet ich wiązaniem - wcisnął sznurówki do środka. - Pożegnaj się i zaczekaj na mnie w aucie.
Kluczyki poszybowały wysokim łukiem. Claude złapał je bez problemu i zniknąwszy na chwilę potrzebną na uściśnięcie Gaelle, z wrogością skinął Arnaud głową i wypadł na korytarz. Klatką schodową poniosło się echo jego kroków, kiedy zbiegał na dół.
- Bawcie się dobrze - powiedział Arnaud, odprowadziwszy syna wzrokiem. - Czasami mi cię przypomina. Jest tak samo zawzięty. I wybuchowy, o czym pewnie wkrótce się przekonasz.
- To akurat ma po tobie - wtrąciła wsparta o framugę Gaelle, krzyżując ramiona na piersi. - Tę zawziętość, tę przekorę. Może się mylę...?
- Zawziętość...? Złotko, jesteście w trakcie rozwodu. Możesz już przyznać, że Arnaud ma w sobie niewiele więcej werwy od ślimaka na liściu sałaty - zacmokał Cosmo, posyłając Gaelle szelmowski uśmiech, który zresztą odwzajemniła. Pomimo różnicy wieku lubili się i o ile jeszcze niedawno w kontaktach między nimi panowała pewna niezręczność spowodowana urazą do rodziny byłego męża, Cosmo rychło poczynił kroki w kierunku przypomnienia jej, że ku własnemu rozgoryczeniu nie miał większego wpływu na to, z kim był spokrewniony.
- Masz o mnie fatalne mniemanie, Cosmo, naprawdę fatalne - skwitowała z przekąsem Gaelle i z ustami ściągniętymi w trudnym do zidentyfikowania wyrazie przekrzywiła głowę w sposób, w jaki niekiedy robił to też Claude. - Wiesz, że nie zadowoliłabym się byle czym. Tu zawsze się zgadzaliśmy, nieprawda? Mierność nigdy nie była opcją.
- Masz rację - ustąpił z pokorą, skromnie spuszczając wzrok i unosząc ręce na znak poddania, ale zaraz wyprostował się i zlustrował brata protekcjonalnym wzrokiem. - Szkoda, że na stare lata postanowiłeś zgubić rozum zamiast paru kilogramów.
Arnaud westchnął, tylko w ten sposób dając upust kipiącemu w nim sfrustrowaniu. Odkąd Cosmo sięgał pamięcią, wyprowadzenie go z równowagi wymagało czasu i wytrwałości, a przede wszystkim pewnych umiejętności. Claude, pomyślał, musiał mieć przyrodzony talent, skoro był w stanie rozłupać tę maskę niewzruszoności niczym siekiera - za jednym uderzeniem.
- Uważaj na niego - poprosił Arnaud, brodą wskazując na drzwi, przez które chwilę wcześniej wypadł jego syn. - Gdyby sprawiał problemy, po prostu przekręć. Odbiorę go.
- Nie bądź śmieszny - prychnął Cosmo, zsuwając okulary przeciwsłoneczne na nos i kierując się do wyjścia. - Nie śmiałby mi się postawić.
Gaelle parsknęła śmiechem i dopiero ten pełen szczerego rozbawienia śmiech sprawił, że pomyślał, że mógł się przeliczyć.
- Cosmo - zawołała za nim - przecież on cię już rozpracował. Im szybciej przyznasz, że jesteś na smyczy, tym mniej zaskoczy cię to, kiedy za nią szarpnie.

i.imgur.com/KbqHyug.gif
 
Przejdź do forum:
Logowanie
Nazwa użytkownika

Hasło



Nie możesz się zalogować?
Poproś o nowe hasło
Aktualnie online
· Gości online: 1

· Użytkowników online: 0

· Było użytkowników: 211
· Ostatni użytkownik: Acanthi
1,875,027 unikalne wizyty