Gerwazy mógłby przetłumaczyć szelest pościeli na pełne i gramatycznie poprawne zdania, którym Andrzej - niemrawymi próbami położenia się tak, by nic nie uciskało żołądka - odpowiadał z mniejszym sensem niż one same posiadały. Kołdra pachniała proszkiem do prania i gdyby jego zapach nie maskował skutecznie kwasoty wymiotów, promieniującej od niektórych miejsc i osób w mieszkaniu, nie ryzykowałby przykrycia nią twarzy i odciętym dopływem tlenu zachęcenia przełyku do rytmicznych skurczy - co nastąpiło niedługo po tym, nad już doniesioną mu miską.
Gdy była północ przewieszony przez oparcie jednego z foteli powtarzał jak mantrę, że całą kolejkę wiadomości - "Gdzie do kurwy jesteś?" (kończące sekwencję zaniepokojeń, wyrzutów, obraz za obrane z eufemizmów odpowiedzi) - Wincent powinien dla dobra siebie i otoczenia uciąć tak szybko jak jest to możliwe, bo budujące się napięcie jest im teraz równie potrzebne co ludzie po drugiej stronie każdej z trwających konwersacji. Wyjechali by odpocząć.
- Nie po to zostawiasz ich w Trójmieście, by truli ci teraz dupę. Słyszysz? - jedna z dziewczyn podłapała, wodząc dłonią po jego ramieniu, chociaż tak jak wszyscy inni nie rozumiała o co chodzi ani mu, ani składnikom zamieszania; on sam także nie do końca rozumiał i nie miał oporów przed oznajmianiem tego światu, który upewniał go, że to normalne, i śmiał się, śmiał się, śmiał.
Zanim wybiła, Waza szacował mimochodem kogo najbardziej zaboli brak zaproszenia i komu sam fakt bycia zostawionym w tyle wystarczy do wykształcenia głębokich pretensji - w następstwie serii snapów będące najbliżej Wincenta osoby wydawały się wystarczająco podjudzone, by zacząć wykrztuszać nagromadzony przez pewien czas w przełyku jad - które ostatecznie doprowadziły do konkretyzacji tego, w czym był zmuszony z nim brodzić. "Nie odpisujesz, bo możesz już odpowiedzieć tylko pięścią? Jak tam Bartek? Zajrzałeś do niego po drodze?"; "Powiedz może kolegom, by odsunęli się o metr, tak na wszelki wypadek - wiesz, różnie z tobą bywa, uważaj żeby się nie zamachnąć"; "Mnie też czeka oiom?"; "Masz problem człowieku"; "Nie pij już może".
- Odezwij się jak to załatwisz. Idę.
- Nie trafiam w-
- Wyłącz telefon albo zadzwoń, Jezu. Przynieść ci jeszcze? - pytając Waza obrócił się i wpadł na brunetkę; uśmiech; zachęcające szarpnięcie za koszulkę.
Próbował podnieść się do pionu, by utrudnić przepływ falom mdłości, lecz głowa ciążyła zbyt mocno, a ścięte bólem mięśnie potrzebowały jeszcze godzin bezruchu. Ktoś musiał już wstać i mieć się lepiej od niego - było słychać kroki, czasem rozchylił powieki by zweryfikować ich źródło, ale wkrótce zapominał zobaczone obrazy i tych, którzy weszli, pomylili drzwi, sprawdzili czy żadna z ich rzeczy tu nie została, wyszli.
- Nie chcą mnie znać pewnie - śmieje się Wincent, gdy jest pierwsza i jest chwila na wymianę słów.
- Ich teraz też nikt nie chce - odzywa się Andrzej, mówiąc o kimś innym i celując palcem w przestrzeń między nimi; usiłując wskazać konkretnych ludzi namierza każdego po kolei; ktoś wstaje; podchodzi; pomaga w typowaniu; chodzi mu o innych; nie, nie ci, tam dalej. Tu.
Gerwazy skrzywił się, próbując przełknąć resztki śliny, tak jak przełknął po tym wtapiające go w ludzką masę i sączone dotąd w spokoju piwo.
Znajomy Wazie głos kobiety od spółdzielni Wincenta rozbrzmiał wreszcie z poczty głosowej i zachęcił go do postawienia nóg na ziemi, wsparcia się o każdy mebel i osobę po drodze, a wreszcie przewieszenia się przez próg i przyjęcia do wiadomości:
- Nie mam dokąd wracać!
Przepity rechot Wincenta odbił się echem po jego czaszce.
- Nie masz czym wracać jeśli nie skończysz teraz o tym pierdolić - Piotr zrobił kilka kroków w jego stronę.
- Która jest godzina?
Czarny - chudszy niż zwykle przez to, że zgubił przez ostatnie trzy tygodnie sześć kilogramów w progach audytoriów; o woskowej cerze z blednącymi, chociaż wyraźnie odcinającymi się cieniami pod oczami, od których wzrok odwracały jedynie nierównomiernie rozlane na policzkach i szyi plamy niezdrowego rumieńca rekonwalescenta, który po wygranej walce z chorobą wyszedł na pierwszy spacer - nie przypominał zanadto siebie; do image'u, do którego zdążyli przywyknąć Gerwazy oraz Wincent nie przystawały również bermudy oraz niestosownie jaskrawa koszula z zakasanymi jak u robotnika rękawami; okulary przeciwsłoneczne o szkłach mieniących się wszystkimi kolorami na podobieństwo kałuży benzyny tkwiły we włosach, z uwagi na zachmurzone niebo pełniąc rolę rekwizytu.
Na wszystko, co mu powiedziano reagował z zakrawającą na teatralność przesadą. Pomimo ściśniętego żołądka - nawet przy dobrych chęciach nie był w stanie wmusić w siebie jajecznicy z kurkami oraz podanych do tego frankfurterek - i świadomości tego, że przypominał zbiegłe z prosektorium zwłoki był pijany szczęściem; przywitał kelnera z dobrotliwym uśmiechem, będącym zwiastunem napiwku; z niespotykanym wigorem przedstawił menu najpierw Nieswaldowi, a potem Rukowskiemu; wreszcie zaoferował, że zapłaci za nich wszystkich; przelewane na jego konto z przyzwyczajenia pieniądze wezbrały nań podczas ostatnich paru tygodni, kiedy sam sobie dotrzymywał towarzystwa.
- Trzy razy kawa i - chcecie coś jeszcze?
- Dwa razy kawa i raz herbata - pospieszył ze sprostowaniem Waza. - Ochłoń, zanim padniesz na serce.
Rozświetlający twarz uśmiech na krótko został przesłonięty przez grymas wściekłości; wrodzona i tylko tymczasowo pogrzebana pod rozradowaniem apodyktyczność zaparła się rękoma o krawędź grobu, gotowa do powstania, ale wówczas przypomniała o sobie wypływająca z pychy wspaniałomyślność. Zgłoszony sprzeciw został zbyty kilkoma słowami wdzięczności za troskę i po chwili Czarny znów rozpływał się w samozachwycie jak kostka masła pozostawiona na słońcu na nazbyt długo.
- A ty, Wincent? Może ciasteczko?
- Dziękuję, ale -
- Świetnie - ucieszył się. Zwróciwszy się do kelnera z prośbą o dopisanie szarlotki do rachunku, zsunął na nos okulary; słońce przyjrzało się swemu w nich odbiciu.
- Nie trzeba było - zauważył Wincent, kiedy kelner oddalił się.
- Wystarczy dziękuję - darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. Dziś jest wyjątkowy dzień - powiedział, sięgając po niedopity sok pomarańczowy. - Szkoda, że na ten moment przyszłość zespołu nie prezentuje się równie świetlanie co moja - Kąciki ust w przypływie ekstazy wywołanej myślą o wolnych trzech miesiącach powędrowały wyżej - ale z tym też sobie poradzimy. Wszystko się ułoży - oznajmił tak kategorycznym tonem, jakby pokonany w uczciwej walce los odsłonił przed nim karty; zwątpienie miało go dopaść znacznie później.
- Chujnia.
- Mówiłeś, że -
- Wiem, co mówiłem, ale to nie byłem ja, to przesadny optymizm - przyznał już wieczorem, kiedy zmienili lokal. Wiatr i przelotne opady przegnały z plaży turystów i jedynie w barach nad samym morzem, gdzie od deszczu chroniły ich szyby oraz opary alkoholu nie brakowało ludzi. - Tak na dobrą sprawę zostaliśmy z niczym. Wy zostaliście.
- Dwie gitary i wokal to nie jest nic - zauważył Rukowski.
Po pewnym namyśle Czarny przytaknął, nie odrywając spojrzenia od szarych fal, które rozbijały się o nabrzeże.
- Ale niewiele z tym zrobisz - może uzbierasz na piwo, jeśli posiedzisz dość długo na bulwarze albo Starym Rynku - przypomniał mu, w duchu dokonując remanentu użytecznych kontaktów i oceniał szanse na podebranie muzyków konkurencyjnym kapelom. - Zadzwonię, zorganizuję przesłuchanie, uzupełnimy braki i co będzie to będzie. Zdecydowaliście się na brzmienie? Zamierzacie pracować pod starym szyldem czy nazwę też zmieniacie?
Wincent i Gerwazy spojrzeli po sobie.
- Pracujemy nad tym.
- Niech wam będzie - westchnął. - Na dniach chciałem zrobić grilla i zaprosić kilka osób. Zdecydujcie się na coś do tego czasu.
- Wschodzące gwiazdy palestry? - zadrwił Waza.
- Nie, ich zostawmy w spokoju - Czarny zignorował sarkazm w głosie tamtego - Hendrixowie z ulicy - może kogoś komuś podkradniemy, może komuś damy szansę zagrania z innymi. Przy piwie o wiele ciężej powiedzieć "nie", a to kamień węgielny pod budowę zespołu.
- Będzie padać.
- Och, zamknij się.
Pomimo agresywnego zaprzeczenia Czarny bezwiednie zadarł głowę i przez moment z przymrużonymi powiekami - jakby w oczekiwaniu na to aż poza zrywającym się wiatrem poczuje na twarzy mżawkę - i pewnym namysłem podążał wzrokiem za wędrującymi skupiskami spiętrzonych chmur; za tym ponurym masywem, który ciągnąc znad Gdańska mógł niczym tankowiec niewzruszenie przepłynąć obok nich, przez kilka chwil rzucając jedynie ponury cień albo zakotwiczyć tuż nad ich głowami.
- Na twoim miejscu-
- Na miłość boską, zamknij się, skoś tę trawę i wynieś wreszcie do siebie!
Wsparty na uchwycie Fabian wyprostował się i zaparł się na nań, zacmokawszy kilkukrotnie jak woźnica na rozpróżniaczonego konia; rozparty w wiklinowym fotelu Waza podciągnął nogi zanim ten przejechał po jego stopach.
- Jeśli zastanowisz się nad tym zamiast dla zasady odrzucać, odwołanie tego cyrku może okazać się niezłym pomysłem - pozwolił sobie zauważyć Gerwazy, kiedy tamten z przekleństwami na ustach i wypłoszonymi z krzewów osami na podobieństwo aureoli unoszącymi się przy obu skroniach wyłączył kosiarkę i schował się w mrocznym wnętrzu domu.
- Przecież wiesz, że gdybym mógł wyczyściłbym listę kontaktów, wszystkie konta i zamknął się u siebie - ale co miałbym do roboty, gdyby po tygodniu albo dwóch znudził mi się święty spokój?
- Kiedy przestaniesz sobie wmawiać, że potrzebujesz innych? - Zasyczała otwierana puszka piwa. - To nawet zabawne do pewnego momentu, ale teraz - ile można?
- Zaraz odwołam to tylko po to, żeby móc cię stąd wyprosić i wrzucić ci drobne do futerału, kiedy już zaczniesz grać na- O, Wincent. Było otwarte?
- Jak widać - Wincent, którego kroki wygłuszyła murawa rozejrzał się - Warunki pochłonęły fundusze na krzesła?
- Wierzymy tu w crossfit - jeżeli chcesz siedzieć musisz je sobie przynieść. Stoją tam. Piwa?
- Nie bierz, znowu ma tylko to bezglutenowe. - Gerwazy z kwaśnym uśmiechem wzniósł puszkę do ust w toaście, a Czarny oczy ku niebu i wraz z gumą do żucia zmełł przekleństwa w ustach. Poprzez skołtunione jak owcze futro chmury przebijały promienie słońca; zaczynało się przejaśniać.
- Zgubiłeś po drodze Roksanę?
- A po co miałbym ją przyprowadzać? - Brwi ściągnęły się; u nasady nosa pojawiły się pionowe zmarszczki.
- Bo zawodowym striptizerkom trzeba zapłacić.
- To moja-
- Wiem, wszyscy wiemy, że to twoja siostra - a Fabian to-
- Słyszę cię, złamusie.
- To dobrze; przynieś Wincentowi piwo z lodówki - odkrzyknął, zanim z kpiącym śmiechem wyrywającym się z piersi zwrócił się na powrót do Wincenta:
- Zadzwoń po nią, najwyżej nie przyjdzie albo znajdziemy kogoś kto ją odprowadzi kiedy nie będzie potrzebna; niech odwraca uwagę. I tak wpadnie kilka innych, ale dodatkowy tyłek do zawieszenia oka nie zaszkodzi.
- Powiedziałbym, że prędzej zawieszą na twoim z uprzejmości, ale skoro nalegasz - westchnął tamten. Na moment potrzebny do wybrania numeru i przyciśnięcia komórki do ucha zapadła cisza; Fabian w milczeniu postawił na stoliku dwie butelki.
- Podać panom coś jeszcze?
- Pochwaliłeś się już Wincentowi, że tu nie mieszkasz i żebrzesz o-
Odwiedzione w poprzedzającym uderzenie wymachu ramię zatrzymało się; palce zamiast zacisnąć się na ułożonych włosach, za które mógłby pociągnąć jak nieposłusznego pupila za samą obrożę spoczęły na potylicy i prześliznęły się po karku.
- Pies cię jebał, ty kurwo babilońska.
- Skoś trawę, jeżeli chcesz dostać jakieś resztki z grilla.
- Czy sama konieczność proszenia ci nie ubliża?
- Tobie powinna; hej, Nieswald.
- Przykro mi.
Wzruszył ramionami lecz odstąpił jej własne miejsce, zanim spomiędzy obnażonych w uśmiechu zębów wyciekłaby propozycja, by zaczekała, aż zjawi się ktoś kto dostawiwszy sobie krzesło zechciałby nią przykryć własne kolana oraz do wieczora pozostać z jej palcami wetkniętymi za kołnierz na podobieństwo rogu serwetki. Skinął głową na drzwi.
- Powiedz mi - zaczął; lód obił się o dno szklanki; podniesiony na poziom oczu rozżarzył się w przebłysku słońca.
- Lubisz rozwodnione?
- Lubię zimne. Wyjeżdżasz gdzieś?
Na widocznym z okna podjeździe w karoserii parkującego auta odbiły się wybielone słońcem chmury; ręce uderzyły o drzwi lecz zanim ktokolwiek je otworzył kroki same wlały się do środka.
- Czekaj, czekaj, zanim wyrzucisz mnie na dwór: jest kurwa zimno. Hej, Czarny, mogę?
- Zaraz przestanie; częstuj się. Paweł, Gerwazy.
- Znamy się.
- Nie sądzę.
- Nie pierdol - uśmiech, klepnięcie po plecach, odwrót.
- Uprzedzałem - zaśpiewał na odchodnym. - Paweł! Gdzie teraz robisz?
- Ponawiam pytanie.
- Słucham.
- Wyjeżdżasz?
Rozchylone do odpowiedzi usta nabrały powietrza.
- Miałbyś nadzieje podczepić się pod budżet ojca, czy też chcesz rozplanować własny, tracąc na parę dni lub tygodni jeden z chętnych cię wyżywić przystanków? Nie wiem.
- Zabawne, słońce; nie chciałbyś ze mną?
- "Nie chciałbyś za mnie zapłacić?"
- Mam wycofać propozycję? - uśmiechnął się. - Poszukać sobie towarzystwa? Wiesz, że je znajdę, masz je na własnym podwórku.
- Nagle ci odpowiada? Z połową masz "złe doświadczenia", drugą przekreślasz z tylko sobie znanych powodów, dlaczego, na ten przykład, przeszkadzałaby ci gra z Danielem?
- Poczekaj, wymyślę; to mój eks, nie chcę przez to przechodzić na nowo! Chryste, czy naprawdę nie widzisz-
- Jest jeszcze wódka?
Wisząca w progu dziewczyna bujała się na uczepionych framugi dłoniach jak targana wiatrem flaga, której wzniesienie na maszt przegapiono.
- Pytanie!; w lodówce, tam gdzie mleko. - Przeciągnął spojrzeniem od niej do lodówki, od lodówki znów do Piotra, uniósł brwi i kąciki ust. - Możesz przestać pytać mnie o pieniądze, Czarny.
Potykając się o własne bose stopy wypadła na dwór.
- Jesteś chujkiem; niech zgadnę, myślisz, że zmienię teraz zdanie?
- Nawet go nie wyraziłeś. Jedziemy czy nie?
- Gdzie? Z kim? Kiedy? Szczegóły-
- Z uprzejmości proponuję byśmy ustalili je razem. Zapytam kogo innego jeżeli mama cię nie puści.
- Może nie powinienem o tobie wspominać pytając; wiesz, różnie cię wspomina.
- Dobry pomysł. Pozwól, że poczekam u siebie na jej odpowiedź.
- Już idziesz?
- Co tu po mnie? Niezbyt podoba ci się moje zdanie, więc może zsumujesz swoje własne z Wincenta, ustalisz nowy skład, a później zapytasz, czy nie powinieneś rozejrzeć się jeszcze za gitarzystą? Co ty na to?
- Jezu, Gerwazy, naprawdę musisz-
- Myślałeś, że po paru butelkach będę ugodowo kiwał głową, tak, tak, świetny wybór? Nie, nie kiedy mnie nie słuchasz.
- I mam chcieć gdzieś z tobą jechać.
- Tak. I pojedziesz.
- Powiedz mi dlaczego.
- Bo zapytam Roksanę.
Od wymuszania uśmiechu za każdym razem, kiedy zawracano go w połowie drogi dokądkolwiek - do kuchni po misy z plastrami boczku, kiełbaskami i zamarynowanymi kilka godzin wcześniej płatami karkówki; do stołu z pobrzękującymi butelkami piwa; do kubłów ze śmieciami z opróżnionymi - ścierpły wszystkie mięśnie twarzy, podobnie jak język zdawał się puchnąć i obracać w ustach z coraz większym trudem w miarę jak we znaki dawała się przyziemna potrzeba zostania samemu albo w towarzystwie tych nielicznych, którzy posiedli rzadką, (a jakże cenną!) umiejętność przebywania w szerszym gronie w komfortowym, niekrępującym nikogo milczeniu. Bogiem a prawdą Czarnego nie obchodziło go, co u kogo słychać; nie dbał o to, komu sprzyjała dobra passa, a komu nie, ale wykazywał zainteresowanie przez całe popołudnie i wieczór niczym piłeczkę na korcie backhandem odbijając każde pytanie o to jak miewał się on sam, aż wreszcie kurtuazyjnym obrzędom stało się zadość i mógł z boku przysłuchiwać się rozmowom samemu nie biorąc w nich udziału lub z rzadka wtrącając swoje trzy grosze.
- Masz kogoś na oku? - Czarny wsparł się na oparciu fotela, na którym zadowolony z siebie Wincent w otoczeniu zgniecionych puszek. Kolejnym uśmiechem odpowiedział na te osób siedzących w pobliżu, z którymi tamten pił.
- O co pytasz?
- A na który wariant interpretacji tego pytania masz dla mnie odpowiedź?
- Jeśli dasz mi jeszcze moment w spokoju być może na oba; perkusiści się wykruszyli.
- Nie widzę też, żebyś był otoczony laskami.
- Odpowiedź odmowna to też odpowiedź. Zapytaj mnie później.
- Zapytaj Gerwazego - kogo Jaśnie Pan wspaniałomyślnie raczy zaakceptować? - zanim się na kogoś napalisz.
Zaskoczone spojrzenie po wymownym wywróceniu oczami potoczyło się dokoła.
- Gdzie on jest?
- Nie wiem - może już poszedł, może właśnie pieprzy kogoś na moim łóżku.
- Na jego miejscu zabrałbym się do tego w głównej-
- Zamknięta; u Fabiana... - Obejrzał się przez ramię, ale Fabian z kocem przerzuconym przez ramiona i pierś na podobieństwo togi zaśmiewał się do łez ze swoimi znajomymi. Czarny miał powody podejrzewać, że bezlitośnie szydzili po kolei z wszystkich, nie wyłączając nawet siebie nawzajem. - U niego zaszyliby się tylko samobójcy - jest zbyt terytorialny i zbyt agresywny, kiedy to zignorować. Pytam poważnie: mam poszukać Wazy?
Ale Wincent już kręcił głową, słuchając go jednym uchem. Czarny z ociąganiem wyprostował się i rozejrzał - w cieniu słodkopachnących krzewów dostrzegł otoczoną wianem przypadkowych adoratorów Roksanę, przy dogasającym grillu stali ci, którzy zdążyli zmarznąć i grzali się nad żarem, ale samego Gerwazego nie widział. W kieszeni ciążyła komórka; zwalczył pokusę sięgnięcia po nią tylko na chwilę.
Za ostatnimi gośćmi zatrzasnęła się furtka; światła reflektorów samochodowych omiotły podjazd, zamrugały i zniknęły, a w miejsce żwiru trzeszczącego pod butami i pomruku pracujących silników na powrót odezwały się świerszcze. W korytarzu zbierał się wstawiony Wincent; Roksana przeszukiwała kieszenie w poszukiwaniu kluczyków i uznawszy, że musiały wypaść zniknęła im z oczu zanim wróciła, kręcąc nimi na palcu.
- Możesz prowadzić? - zagadnął, spoglądając z ukosa na Wincenta, który machnął ręką, jakby chcąc powiedzieć "przestań, też bym mógł".
- Nie wypiłam-
- Piłaś, to wystarczy - sugerowałbym wziąć taksówkę i rano zabrać stąd-
- Nie bądź śmieszny.
Czarny przewrócił oczami.
- Uważaj na siebie i niego. A ty - zwrócił się do Rukowskiego - napisz jak dotrzesz.
- Dobrze, mamo. Przynajmniej Waza się zgubił, o jedno zmartwienie mniej.
- Nie powiedziałbym.
Zostawił za sobą Sopot z nie większym żalem, niż mężczyzna opuszczający płonące zgliszcza domu, mające z kolejnym podmuchem wiatru karmiącego ogień tlenem zapaść się w sobie jak domek z kart, a za jego plecami buchały kolejne płomienie, obiecujące, że powrócić będzie mógł najwyżej do ziemi, której był panem. Sopot miał jednak dopiero zapłonąć i on jeden wiedział z których rur sączył się gaz, samemu dołożywszy starań przy ich rozszczelnieniu; miał w myślach plan rozlokowania ładunków wybuchowych, mających eksplodować z chwilą, w której znajdzie się poza ich zasięgiem. Nieswald patrzył we własne odbicie obramowane srebrnymi lustrami toyoty, z niejasnym wrażeniem, że ją ukradł, a pościg siedział im na ogonie i z każdym zakrętem falował jak wąż. Budynki malały i wkrótce przykryła je kotara drzew.
- Chcesz mi powiedzieć skąd masz pieniądze?
Przestał mierzyć siebie wzrokiem; Piotrek zerknął w bok nieznacznie i znów patrzył na jezdnię, jakby w ogóle nie zadał tego pytania.
- Chcesz wiedzieć? Wynajem, mój drogi; może nie zauważyłeś, ale któryś miesiąc mam znajomego pod dachem.
- I siostra wspaniałomyślnie-
- Siostra nie ma głosu w tej sprawie. Mieszkanie należy do rodziców. A oni nie narzekają na brak gotówki. Coś jeszcze?
- Za -pięć- kilometrów zjedź w -prawo-
- Zrobiłbyś to samo. Jeśli nie dla pieniędzy to dla całej reszty.
- To byłoby wyjaśnienie gdybyś mówił o dziewczynie. Z tego co wiem-
- Niekoniecznie.
- Co?
- Zresztą nie to mam na myśli. Nie uwierzyłbyś ile korzyści przynosi wtrącenie w odpowiedniej chwili cudzego klucza gdzieś za komodę. Pamiętasz, jak nie przyszli? Klucz leżał na samej krawędzi. Prosił się o to jak niezdecydowany samobójca. Zleciałby na samo kopnięcie mebla, na lekkie trzęsienie ziemi.
- Za -pięćset- -metrów- zjedź w -prawo-
- A oni nic nie zrobią bez wokalisty. Nie kiedy ten tkwi w klatce, której, w tym przypadku na ironię, nie może zamknąć. Potem on nazywa się nieudacznikiem, ty temu wtórujesz, a my zyskujemy na kontraście z ich niekompetencją.