Użytkownik
Postów: 432
Data rejestracji: 22.11.13
|
[ FF, w którym doszło do uwielbianego przez Hollywood ratunku, do którego przy poszanowaniu praw natury dojść nie miało prawa; przy tak Spielbergowskim zabiegu pozwoliłam sobie założyć, że - jak w tego typu produkcjach bywa - postarano się o odesłanie pielgrzymujących do punktów zbornych Gallów Anonimów do państw pochodzenia - lub przynajmniej na właściwe kontynenty - celem uniknięcia zamieszania z narodowościową sieczką przy powolnej, i tak nadto problematycznej odbudowie społeczeństwa; jeżeli coś tu nie wydaje się logiczne - to quasi-AU, które nawet nie przekroczyło 2 tysięcy wyrazów i jest połączone z będącym jego luźną kontynuacją FF Deicide ]
May the bridges I burn
Light the way
Żaluzje uderzały o ramy uchylonych okien; znad popielniczki uniosły się wstęgi dymu, kiedy na jej dnie niczym przechodzień - mający nieszczęście znaleźć się w niewłaściwym miejscu o równie niewłaściwej porze przechodzień - z przetrąconym karkiem uderzył o przysypane zawilgotniałym popiołem dno. Chmura zapachu tytoniu i perfum przepłynęła za nim do samych drzwi; zakasany rękawy sportowej marynarki obsunęły się; zostały poprawione zanim klamka ustąpiła pod ciężarem dłoni, jakby po drugiej stronie mieli wyglądać ich zniecierpliwieni czekaniem na nich goście.
W możliwie oddalonym od progu pomieszczeniu, w sypialni ukrytej zarówno przed wzrokiem jak i niepożądanymi ludzkimi poszeptywaniami rozbrzmiało rzucone niedbale niczym mająca przesądzić o rozdaniu karta pytanie
["C'est qui?"; "Personne."]
które w zapadłym milczeniu nie zostało zduszone przez padłe w tym samym momencie słowa z cudzych ust, ani nawet przez przypadkowe westchnienie, przygnany przez wiatr wybuch śmiechu, który im samym rezonowałby w piersiach, gdyby nie okoliczności tego spotkania, gdyby nie ten przetaczający się w oddali niczym widoczny z okien front burzowy pogłos słów, które swego czasu nie powinny były paść.
- Spodziewasz się kogoś czy od - ilu? trzech? czterech? - miesięcy mnie tak wypatrujesz? - Scenicznie zamarkowana pauza. - Przeszkadzam?
- Wychodzimy, ale nie, Ralf, nie przeszkadzasz.
Niewypowiadane tu z poszanowania dla miru domowego imię przetoczyło się jak huk uderzenia piorunu na równinie; szeleszczenie rozpinanych i odrzucanych na bok pokrowców w jednej chwili ustało, podobnie jak z tegoż samego powodu zamarł ruch w garderobie.
["C'est lui qui-"; "Je t'ai dis- je m'en fous, calme-toi."; "Si tu t'en fous, qu'est ce qu'il fait ici?"; "Tais-toi!"]
- Masz gości? Oczywiście, mój błąd - powinienem był zaanonsować się wcześniej - W pozornie nieszkodliwie malkontenckim stwierdzeniu kryła się kpina. - Być może udałoby mi się zarezerwować pokój, chociaż tam - pamiętasz, Claude? - tam nie stanowiło to problemu.
- Mogło ci to umknąć, ale nie jesteśmy już w Chinach, a to nie jest Ritz.
Leniwie, niespiesznie, wręcz od niechcenia Ralf omiótł wzrokiem widoczne zza jego pleców wnętrze - te otwarte przestrzenie, z których nierzadko w pocie czoła wypędzano kwaśną woń rozkładu; z pustych, odmalowanych murów wyparował zapach terpentyny; z mebli przed wieloma miesiącami zdarto całuny kurzu - w ostatnich dniach pokryły się świeżym.
- Nie da się ukryć, ale nie wygląda to najgorzej. Nie zaprosisz mnie do środka? Marne to świadectwo dobrych manier.
- Nie widzę takiej potrzeby. Miejsce kundli jest na pańskiej wycieraczce.
Ralf wreszcie zrozumiał; z jego powściągniętej w przelotnym wyrazie bezbrzeżnego zdumienia twarzy nieprzychylnie spozierały na niego oczy zapomnianego bożka, który w niemym wzburzeniu z przystrojonych, jeszcze zbroczonych juchą ołtarzy, na które wyniesiono go przy wtórze wrzawy i porykiwań zarzynanych patrzył jak pierwszy spośród rzeszy wiernych podnosi się z kolan i odchodzi, zabrawszy z ofiarnego stołu plony; na podłogę posypały się plewy; odszedł oddać hołd innemu, który zwodził równie szalbierczymi, jeśli nie jeszcze słodszymi w swej ułudzie przyrzeczeniami.
- Szczerze mówiąc nie spodziewałem się tu ciebie; nie wiem na co liczysz - nie po tym co zostało powiedziane.
- Dostałem zaproszenie - przypomniał ze stoickim, zakrawającym na pokutne opanowaniem Ralf, chociaż w jego spojrzeniu, w wyrazie tak przezeń w swoim czasie umiłowanych, przypominających roztopione szkliwo ceramiczne oczu zaszła nieodwracalna zmiana; wrzały. - Miałem pozostawić je bez odpowiedzi?
- Odpowiedź była nadto jasna. Poza tym - na przyszłość! wreszcie możemy o niej mówić! - zaproszenia stają się nieaktualne, kiedy między wierszami każesz pieprzyć się panu domu.
- To twoja interpretacja, wiesz o tym -
- A ty wiedziałeś jaki to będzie miało wydźwięk i-
- ...nie przerywaj mi, Claude, zmuszasz mnie w ten sposób do niepotrzebnego powtarzania się. To twoja interpretacja. Nie byłbym tak przesadnie dosadny.
- Nie udawajmy, że nie takie właśnie było twoje życzenie.
- Nie, nie, nie - Chłodny śmiech. - Nie, po tym wszystkim ty dałeś temu wiarę; pozwoliłeś się oszukać jak dzieciak. Naprawdę nie wyniosłeś z tego żadnej nauki?
- To ty nadal jesteś zwykłym szczeniakiem, Ralf; przykro mi, jeżeli jesteś na tyle krótkowzroczny, by tego nie zauważać. Nawet teraz nie potrafisz porozmawiać ze mną poważnie.
- Nie możesz oczekiwać powagi od rozmowy, kiedy zmuszasz gości do wystawania na korytarzu.
- Nie możesz mieć o to pretensji, zachowawszy się znacznie podlej - wobec mnie, Ralf, wobec mnie.
Ostatni wyrzut zlał się w jedno z pozbawionym wcześniejszej lekkości wydechem.
- Obserwowanie jak krzywdzisz samego siebie z masochistycznym ku temu zapałem w pewnych kręgach mogłoby nawet uchodzić-
- Nie zamierzam ukrywać żalu.
- To musi być dokuczliwe - bycie ucieleśnieniem zawodu-
- Żałuję, że miałem tak naiwną nadzieję, że może! - Claude rozłożył ręce w geście niedowierzania dla własnego zaślepienia - może! mogłoby nam wyjść w innych warunkach; że może z czasem nauczysz się budować, a nie tylko niszczyć jak dziecko w napadzie szału. Przyznaję, zależało mi - to był mój błąd; twoja niedojrzałość, pycha - na to nie miałem, jak się okazało, większego wpływu.
- Ça va, Claude? - Niepewne, ale i krytyczne, nienawistne spojrzenie, w którym odbijały się pytania; zasznurowane usta wskazywały na to, że od ich zadania powstrzymywały go już wyłącznie resztki poczucia przyzwoitości; ce qui se passe? c'est lui, ce Boche, Claude? c'est lui avec qui tu as couché, n'est pas?
- Ça va, Javier; va, je vais te rattraper.
- Kto to? - zapytał Ralf, gdy tamten z pogardliwą wyższością odmalowaną na twarzy wyminął go w przejściu. - Nowy przyjaciel?
- Jeszcze nie tak bliski jak ty.
- Jasnowłosy, jasnooki - doprawdy, kogóż może on przypominać? To erzac, Claude, wyjątkowo marny erzac.
- Jestem tego świadomy, ale przecież wiesz dlaczego one cieszą się taką popularnością, Ralf - ich cena jest znacznie niższa i nie musisz zastanawiać się, czy powinieneś je wyrzucić czy naprawić; bycie z tobą kosztuje wiele, a nie przynosi zbyt wielu korzyści. Ale, ale - było, minęło! - żachnął się, zanim zdobył się na fałszywy uśmiech. - Nie marnujmy więcej czasu na tę jałową dyskusję. Korzystaj z pobytu tu, zasłużyłeś - infrastruktura powoli wraca do normy; być może uda ci się dostać watę cukrową, po której zostanie ci patyk nadający się do wyłupienia nim oka albo balon, który będziesz mógł przekłuć. Kto wie, może nawet kogoś poznasz? Życzę ci, żebyś znalazł zamiennik choć w jednej czwartej tak dobry jak ja.
Ralf pohamował parsknięcie - na ile niewymuszone, a na ile sceniczne było wiedział jedynie on sam - i kręcąc głową zakołysał się na pięcie, jakby tknięty impulsem miał zawrócić i tymże lekkim krokiem ruszyć ku schodom.
- Wiedząc to, co wiesz ty naprawdę mi uwierzyłeś - mam nadzieję, że rozumiesz chociaż, że stawia cię to na równi z-
- Dlaczego miałbym nie? - W zamku ze szczękiem obrócił się klucz; zęby wycieraczki zazgrzytały pod ciężarem jak rozsypane na ziemi i wbijające się w podeszwy szklane opiłki, które być może nie zostawszy zamiecionymi należycie nadal podeń tkwiły, podobnie jak zalegające w piersi pod żebrami odłamki strzaskanego serca. - Pytanie-odpowiedź, pytanie-odpowiedź; udzieliłeś mi takiej, jaką uznałeś za stosowną. Byłem gotowy zaproponować, żebyś został jak długo zechcesz - kilka dni, tydzień, miesiąc, rok, dwa, może całe życie - odmówiłeś, miałeś do tego prawo. Nie chowam urazy i nie mam do powiedzenia nic więcej, może poza życzeniem ci powodzenia na odchodnym.
Padało. Nieprzepuszczona w drzwiach w porę dziewczyna wpadła na nich z rozpędu i rozbiwszy się jak owad o szybę, nie przeprosiwszy ani nawet nie spojrzawszy za siebie pobiegła przed siebie po zapomniany parasol jak niegdyś Fei po to, o co jej kazano.
- Claude, czy ciebie-
- Claude, dépeche-toi!
W zbytym na jeszcze jedno uderzenie serca Javierze zakotłowało się, ale jego uwagi spływały po nim jak krople letniego dżdżu.
- Przepraszam, muszę iść. Ty też powinieneś zanim zmokniesz - Zawahanie. - Gdybyś przypadkiem znalazł w okolicy swoją porzuconą na chodniku pokorę możesz przyjść o każdej porze. Do zobaczenia, Ralf.
Edytowane przez wewau dnia 30-07-2017 19:50
|