- Ty też? To jakieś szaleństwo, ta cała ustawa, ten cały cyrk - to ma być spłacenie długu wdzięczności? Pokuta? Czyściec? Za co? Dlaczego? Bo samo moje przetrwanie jest dostatecznym dowodem niewypowiedzianych zbrodni? Bo tylko dopuszczając się ich mógłbym uchować się przy życiu, i że skoro tu jestem, skoro mnie ocalono, to niechybnie jestem zbrukany? Powiedz, pytali cię, czy sam-?
- Nikt nie chce być pytany; sam sobie odpowiedz.
- Ty, ty w szczególności.
Ralf przestał oddychać; jego płuca i twarz zastygły w ciszy między słowami, oczekując z każdym kolejnym usłyszeć otwierające wyrok przytoczenie win, których był chodzącym dowodem, które patrzyły mu z oczu i które rezonowały z czaszki na wszystkie kości, gotowsze symulować śmierć, niż swoim drżeniem ostatecznie potwierdzić przypuszczenia, które dosiadły się do ich przedziału i wskazywały go palcami.
- Nie powinni cię pytać. Nie z tym wszystkim-
Ponownie; pociąg drgał sunąc po torach, jakby z każdym podskokiem na odzwyczajonych od użytku szynach usiłował wytrząść z niego przyznanie się do popełnionych zbrodni, ukryte gdzieś na dnie jego krtani, pod dziesiątkami przykrywających je dobrych uczynków, uśmiechów, miłych słów.
- ... co już zrobiłeś; jeśli nawet- Ralf, ich pojebało. Stawiasz katedrę, ale bez krucjaty nadal nie ma dla ciebie miejsca w niebie! Poświęcasz życie jej utrzymaniu i wiernym i pomocy i nadal, nadal nie ma dla ciebie miejsca! Posłuchaj, my wszyscy zgadzamy się, że tych biedaków trzeba stamtąd wyciągnąć - to szlachetne, nas samych przecież- Moja żona zapakowała mi jedzenie na drogę, Voigt, wolałbym aby był to lunch do pracy! Przecież pracuję! Pracuję za darmo, za to że żyję, że ona żyje, że wszyscy- I to za mało!
Rok temu rozbłysk światła na ziemi zatarł gwiazdy na granacie nieba; stolice, powołane do życia prądem jak potwór Frankensteina, starannie zszyty z najlepiej zachowanych fragmentów tego, co znalazł w kolejno otwieranych grobach, podniosły się na nogi, przybrały imiona i immunosupresantami związały swoje tkanki, jakby tabletka i rozmowa, tabletka i rozmowa miała nie doprowadzić do odrzucenia nawet tych objętych martwicą. Ralf rozglądał się dookoła; w drgającym na torach pociągu każdy zdawał się czuć nie bardziej pożądaną częścią tego organizmu niż spuszczana gdzieś spod skóry ropa, skapująca drenem kolei prosto na szpitalną podłogę.
Westchnął, podciągając ulgę pod niedowierzanie:
- Ale powiedziałeś jej, że tak, to szlachetne, że tak trzeba! Wszyscy tak powiedzieli; widzisz, ja tak sądzę, nawet gdy reszta ma pretensje, że poproszono nas-
- Poproszono! - zaśmiał się Falk, odrzucając głowę w bok by wraz ze zgaśnięciem za oknem krajobrazu przyjrzeć się własnemu odbiciu na tle ciemności tunelu.
- Zasugerowano, poproszono, zachęcono-
- Zachęcono, brzęczeniem kajdan tuż nad uchem. Powiedz, że może zgrzeszyłeś, a nie powiemy, że na pewno!
- To zawsze jakiś wybór. Ile razy pozostawiono cię bez niego?
Ralf uśmiechnął się; Falk pokręcił znów głową, otworzył przygładzaną dotąd na kolanach teczkę, wyjął z niej plik papierów i zamachnął mu nim przed oczami.
- Widziałeś? "Obszar wzmożonej ludzkiej aktywności", tydzień po tygodniu, dlaczego nie zajęli się nimi wcześniej?
- Z braku ludzi.
- Źle! Bali się, więc wysyłają nas.
- Tak sądzisz?
Oparłszy łokcie o blat pomiędzy nimi i brodę na zamkniętej w dłoni pięści Ralf przykrył rozbawienie przymknięciem powiek; rozdane broszury, mapy i skany rozsypały się przed nim jak puzzle.
- Tak! - Falk krzyknął odrywając od nich wzrok, w przeciwieństwie do Ralfa niezapoznany z obrazem, który miały przedstawiać po ułożeniu.
- Skoro teraz się boją, Falk, jak myślisz - czy nas także się bali? Czy zanim wyciągnęli do nas dłoń zawahali się, niepewni, czy jej nie odgryziemy? Skoro wiedzą to teraz, Falk, o nas także wiedzieli. Jeżeli umiesz się do tego przyznać - nie ma problemu! Jeżeli nie - odpokutujesz także za to. To tak proste. Wszyscy się przyznają; dla innych nie ma w Berlinie miejsca.
- W Europie. To kwestia czasu, by wszyscy tym się zarazili. Oficjalnie będziemy dobrym przykładem; prywatnie nas znienawidzą.
- Ta nienawiść będzie zdelegalizowana, tak jak każda dotąd.
- To ją podsyci.
- Zobaczymy.
*
- Czy jest z wami-
- Słucham?
- Czy jest z wami Claude Bailly?
Spojrzenie stojącego przed nim oficera ześlizgnęło się po wnętrzu trzymanej dotąd pod ręką teczki, przekartkował ją, ześlizgnęło się znów i znów i znów.
- Jeszcze raz, jak? Bailly?
- Claude Bailly.
- Nie, nie ma- Powinien?
*
Odstawiany na stół półmisek zawisł ponad nim w jego ręce; znajome brązowe oczy, dotąd bez zaangażowania przeczesujące stołówkę zatrzymały się na nim, by chwilę później schować się za rosnącą kolejką, za krążącymi sylwetkami, których ograniczającą widok kotarę porzuciwszy posiłek Ralf odsuwał ze swej drogi, i wreszcie za progiem, za rogiem namiotu, gdzieś w postawionym pośrodku miasta obozowisku. Znikły jakby były jedynie przewidzeniem i gdy Ralf obrócił się na pięcie:
- Claude!
spojrzały na niego jeszcze raz; Claude obejrzał się i ruszył znów przed siebie.
- Claude, Claude stój!
Zwolnił, pozwolił się dogonić, wyciągnął przed siebie pytająco ręce i skrzyżował je.
- Ty też? Co za przypadek! Kto by się spodziewał, Ralf, doprawdy zbieg okoliczności, niesamowite, powiedz: długo musiałeś starać się o przydzielenie do tego samego oddziału? Dużo zapłaciłeś za to, by nikt nie pomyślał, że twoja chorobliwa pogoń za jakimś Francuzem jest podejrzana?
- Nie musiałem; wyobraź sobie, że nikt poza tobą-
- Nie wie co stoi za twoją motywacją. Rzeczywiście.
- Pomyśleć, że miałem nadzieję, że ucieszysz się z ponownego spotkania, szczególnie w tak osobliwych okolicznościach! Dobrze cię znów widzieć! Naprawdę!
- Musiałeś niesamowicie nudzić się sam ze sobą, wśród tych wszystkich normalnych ludzi.
- Nikt nie jest, Claude, nawet ty nie-
- Ralf. To nie skończy się tak, jak założyłeś, że będzie, widzę jak błyszczą ci oczy i-
- I ci się to podoba. Przestań udawać, że nie.
- Chyba się nie rozumiemy. Będę pierwszym, który zgłosi cię jeśli czegoś spróbujesz-
- Czego? Czego miałbym próbować?
- Oraz pierwszym, który zawiadomi odpowiednich ludzi przy pierwszej ku temu sposobności. Zamierzasz włóczyć się za mną przez te dwa miesiące? Pochlebiasz mi, ale z pierwszym warknięciem trafisz pod-
- Trzy, Claude.
- Słucham?
- Trzy miesiące.
- Naprawdę próbowałeś zaprzeczać, jakobyś w ciągu tamtego roku nie ubrudził rąk krwią?
- Nie, zgłosiłem się pierwszy na ochotnika, mógłbym wrócić do domu już jakiś czas temu; powiedz mi, czy ty także? Zgłosiłeś się, czy usłyszałeś pytania zanim sam otworzyłeś usta? A może byłeś jedną z nieszczęśliwych osób, do których doręczono wezwanie?
- To ty?
- Nie mam ci niczego za złe, Claude, spróbuj porzucić tę obsesję i zapytaj się, ilu ludzi poza mną mogłoby chcieć skazać cię na to wygnanie.
- To ty, Ralf.
- Przecież mnie znasz i wiesz, że lubię podpisać się pod własnym dziełem, ale nie to nim było. Chcesz mnie posłuchać, czy zamkniesz się w ścianach tego, co nazywasz własnymi wnioskami? Claude, stój. Poprosiłem o przeniesienie tutaj w nadziei, że moje towarzystwo umili ci ten czas, a ty witasz mnie oskarżeniami; poczekam aż za nie przeprosisz.
- Ja za nie? Ja za nie? Jesteś pewien, że nie powinieneś pierwszy?
- Powiedz mi za co. Sam nie wiesz!
- Może będzie lepiej, jeśli wrócisz do siebie.
- Nie; nie chcę. Jeśli natomiast ma cię to uszczęśliwić mogę się z tobą pożegnać; równie niechętnie, pomimo niefortunnego przebiegu tej rozmowy.
- Powinieneś już dawno.
- Ty też: ale porzucić urazę! Ile masz zamiar to ciągnąć?
- Tak długo jak jesteś w pobliżu. Mam dziękować ci za odebranie mi wypracowanego spokoju?
- Więc już niedługo. Bon voyage, Claude, będziesz musiał omijać mnie wzrokiem jeszcze tylko przez parę jebanych dni. A może załatwić ci zwolnienie ze służby? Czy wtedy byłbyś w stanie dostrzec we mnie człowieka?
*
- Gdzie idziesz?
O dno niesionej skrzynki uderzył kolejny pojemnik; chwilę później ona sama uderzyła o inną, leżącą już w bagażniku.
- Ralf, gdzie idziesz?
- Przestań się drzeć. Chyba zdążyliśmy się już pożegnać?
- Nie; co robisz?
- Wracam do siebie.
- Doprawdy? Zatęskniłeś za domem?
- Zatęskniłem za sobą, Claude. Za tobą również, ale dałeś mi już do zrozumienia, że jesteś stracony bezpowrotnie. A może jednak-?
- Naprawdę umiesz korzystać z okazji.
- Umiem je tworzyć. Co myślisz, że zamierzam teraz zrobić?
Claude milczał.
- Może ci pomóc? Popatrz: to broń; mieliśmy z dostępem do niej mały problem w Chinach, ale teraz będzie przechadzała się ulicami kolejnych miast, razem z jedzeniem, wodą, prądem, cywilizacją! Więc? Co myślisz, że zamierzam?
Milczał; jego wzrok zastygł na plecakach.
- Broń, jedzenie, woda, prąd, cy-wi-li-za-cja, czego więcej mogę chcieć?
- Mnie?
- Myślisz, że propozycja jest aktualna? Odrzuciłeś ją, rozumiem, ja twoją wcześniej także. Nie jesteś mi konieczny, ani ja tobie - to zdążyliśmy już ustalić.
Wreszcie zaśmiał się gorzko, odchodząc parę kroków i znów wracając na miejsce.
- Erzac? Postawisz gdzieś tam replikę? Szyld Ritzu także odtworzysz?
- Brawo, Claude, mógłbyś czuć się zaproszony gdyby-
- Myślisz, że chciałbym?
- Czy wiesz, kto napisał tę ustawę? Oczywiście, że nie; gdybyś wiedział ta rozmowa przebiegałaby zgoła inaczej.
- To miał być odwet?
- To miał być plan; i jest nadal, ale odmówiłeś bycia jego częścią jakiś czas temu.
- Miałem ci klaskać.
- Miałeś wysłuchiwać razem ze mną owacji. Claude, coś nie pasowało mi w Berlinie i próbowałem go naprawić, zbudować na nowo, nanosiłem poprawki gdzie mogłem, naprawdę, i myślałem, że one mi wystarczą, ale!, fundamenty okazały się mi nie pasować; zamierzam postawić własne.
- Jesteś chory.
- Teraz tak mówisz; ile miesięcy wstecz mam sięgnąć, byś określił mnie inaczej?
- A ile miesięcy - lat! - temu nie znaliśmy jeszcze własnych imion? Mniej więcej tyle.
- Oboje wiemy, że mówisz to dla złudnego poczucia przyzwoitości. Skoro jest ci ono tak potrzebne zawróć i powiedz wszystkim, by zaczęli za mną pogoń: zasilisz nimi i mnie i czekających tam ludzi. Ale nie zrobisz tego. Za bardzo boisz się, że reszta uzna to za świetny pomysł, i nieoczekiwanie skończę z dziesiątkami kandydatów na zarezerwowane dla ciebie miejsce. Może nie będą chcieli wykorzystać go w pełni, może pewne aspekty naszej relacji pozostaną nieuzupełnione, ale-
Zanim zdążył przenieść wzrok ze składników własnego przepisu na przyszłość, zanim zdążył dosłyszeć parsknięcie i metaliczne podskoczenie broni w dłoni Claude'a, chłodny koniec jej lufy dotknął jego szyi i przesunął się pod szczękę. Ralf uśmiechnął się smutno.
- Jestem chory? Możesz to zrobić. Naprawdę nie dbam o życie, jeżeli ma wyglądać tak jak dotychczas. Naprawdę szkoda, Claude. Ciekawe o co cię oskarżą.
Bezpiecznik zadźwięczał donośnie, jak pierwszy bijący na pogrzeb dzwon; następnie dwa strzały rozszarpały ciszę.
- Prowadzę.
Rozchylone usta Ralfa podniosły się ostrożnie do uśmiechu.
Nawet Frankenstein miał narzeczoną.