I.
Klik.
Klik-klik.
Wzrok stewardessy i licznik trzymany w splecionych za plecami dłoniach zatrzymał się na ostatniej osobie w samolocie.
Całe miasto pokrywał nagrzany całun słońca, który sunąc po twarzach turystów barwił je złotem; kanały skrzyły się jakby opadły na nie z niego płaty brokatu - nad ich brzegami, przy stołach, murach i na leżakach spędzali popołudnie miejscowi, w których ślady, z pewną niepewnością klucząc między bliską populacji liczbą rowerów, szli przejezdni; ostre cienie jak na szkicu wyznaczały krawędzie kolejno mijanych budynków i dawały schronienie Skandynawom, nieoswojonym z panującymi tego dnia temperaturami.
Na koszuli Piotra bladły wchłonięte przez materiał krople wody.
Z powrotem nałożył wytarte o spodnie okulary, które pokryły jej rozedrgane strugi, gdy Gerwazy, wychylony za burtę jednego z kilku dryfujących bliżej portu pontonów [z przepływających obok łodzi przez mikrofony
TO NIELEGALNE rozbrzmiewały głosy przewodników, śmiali się następnie
WITAJCIE W KOPENHADZE do pasażerów, gdy z nich i jachtów machały im trzymające puszki i kieliszki ręce] z podpitą wesołością ochlapał go dłonią.
Szumiała mieszana silnikami woda; gdy zaczęło ciemnieć zastąpiła ją krew w skroniach; jej obieg wspomagał alkohol i trzymające ich w żelaznych uściskach zabezpieczenia ogrodów Tivoli, które w zastępstwie ich własnych rąk - pomagających zachować pion w wydających się nie poruszać kolejkach - opadały na ramiona. Himmelskibet oderwał ich nogi od ziemi i chociaż odstawił je na nią po paru minutach, nadal wirowali osiemdziesiąt metrów ponad nią, w ostatnich chwilach unikając zderzeń ze sobą nawzajem i ludźmi, których na tej wysokości nie powinno być w ogóle; ich uśmiechy ukłoniły się ziemi - wymiana spojrzeń - gdy idący przed nimi mężczyźni chwycili się za ręce; języków nie opuszczał smak kawy po irlandzku i somersby; od dłuższego czasu nie mówiły po polsku.
II.
Od spóźnienia się na śniadanie dzieliły ich minuty - w szlafrokach zjedli je pod zażenowanym spojrzeniem sprzątającej wszystko wokoło obsługi, która oparta o bufet czekała na już tylko ich stolik; nie śpieszyli się dopijając kawę; wypełnione białym winem kieliszki zadźwięczały, gdy siedząc na krawędzi kanału jedli lunch wyniesiony z patrzącej zza ich pleców restauracji; jeszcze przed chwilą wiszące centymetry nad wodą nogi odbijały się od podłogi pałacu, który w milczeniu znosił turystów; speszone nachalnością oczy obrazów i popiersi uciekały na zdobione ściany niezależnie od tego, jak blisko nich przysuwali twarze.
Poczet zrywanych wiatrem liści szedł za nimi dziedzińcem, którym na miękkich nogach spacerowali pod rękę.
- Votre carte'identité?
W dłoniach kelnera otarły się o siebie w locie plastikowe orły na ich dowodach.
- Dobry wieczór - powiedział oddając im je z uprzejmą wzgardą; w słowach nie przebrzmiewał żaden akcent poza spowalniającą je zawiścią. Gerwazy zaśmiał się pod nosem gdy Rzeczpospolita Polska znów schowała się w portfelu. Wrócił na francuski.
- Student. Dorabia w wakacje by pozwolić sobie na parę takich kolacji przez resztę roku. Poza tym Polonia dla Polski jest tu jak żywi dla martwych spacerujących łąkami u Hadesa*, chociaż w niej samej wszyscy zdają się to postrzegać na odwrót.
Kiedy kieliszki cicho zadźwięczały o blat kelner nachylił się do do Piotra; Mówi się- - Naprawdę?; Szkoda, że wcześniej cię nie poprawiono- - Niesamowicie. Gerwazy?
- Nie w Belgii, nie w Brukseli - uśmiechnął się ten, przebijając go wzrokiem.
- Pedał - oznajmił za zakrętem.
- Skąd wiesz?
- Uśmiecha się prawie tak słodko jak ty.
- Nie jestem-
- Ja też nie.
Z kolejnym krokiem zakleszczył dłoń na jego własnej.
III.
Ze śmiechem ulatującym z gardła jak dym wypalanych pod hotelem papierosów rozsmarował smugę filtru na tyle jego nogi oraz na twarzy, którą parę godzin później objął w ten sam sposób obojgiem dłoni by przystawić mokre od wina usta do jego i - nie zostawszy odepchniętym - pocałować je ze starannością, jakby chciał i je zabarwić czerwienią.
IV.
- Nie chcę wracać.
- Wiem, ja też.
- Nie, naprawdę. Naprawdę nie chcę wracać. - Gerwazy zakotwiczył wzrok w odległych światłach i odstawił kieliszek na blat. - Naprawdę nie chcę wracać - powtórzył. Nawet nie kupiłem powrotnego.
- Pierdolisz.
- Nie mam powrotnego.
Cisza.
- Mogłeś powiedzieć wcześniej, kupiłbym-
- Nie chcę. Nie mów mi, że zadowalają cię polskie problemy. Są śmieszne, zajmują, można się w nich odnaleźć i tak sobie żyć, ale mnie - mnie przestały bawić już dawno temu.
Cisza.
- Nie pozwalałeś mi narzekać, ale rozejrzyj się - widziałeś ludzi tutaj? W Polsce przebierają się za zachód, ich ubrania są jak kostiumy, każda rzecz jak pierdolony rekwizyt, jakbyśmy tam silili się na rekonstrukcję jakiejś obcej nam epoki - tyle że reżyser przymyka oko na zgodność historyczną, bo albo sam nie ma o niej pojęcia, albo wie, że pomieszane rocznikowo elementy spektaklu przykują uwagę pojedynczych osób! A one nawet nie podniosą głosu, bo to większość ma rację!
Z daleka różnica nie rzuca się w oczy, ale przyjrzyj się, a cię uderzy - jest w materiale, w szwach, oba są jednorazowe, nikt do końca nie wie jak powinno się nosić cholerny garnitur, trzeba patrzeć do internetu i z niego, jak z jakichś oszczędzonych przez czas rycin, wnioskować jak i co powinno się nosić. I tak jest ze wszystkim-
- Nawet Kopenhaga udaje Amsterdam.
- Wszystko jest jak, jak, j a k! Przebierasz się dziś za niemieckiego biznesmena czy wyrachowanego studenta Oxbridge'uu?
Głowa Piotra powoli pokręciła się na boki jakby zabujał nią powiew wiatru.
- Lubię cię. Nie mów mi proszę, że Polska ci wystarcza.
- Więc po co do niej wracałeś?
- Z tego samego powodu, dla którego chcę ją opuścić.
- Chcę? A może muszę?
- Chcę tak bardzo, że muszę. Powiedz mi co cię w niej zatrzymuje-
- Cześć mamo, możesz mi podesłać trochę pieniędzy? Ile? Żeby wystarczyło na jakieś mieszkanie w Kopenhadze i parę miesięcy życia, gdybym z moim maturalnym wykształceniem nie mógł znaleźć pracy pozwalającej na przeżycie. Studia? Czym były te dwa lata nieprzespanych nocy i oczu utrzymywanych przy życiu kroplami? Lepsze życie czeka! - Usta Piotra wykrzywiły się w uśmiechu. - A ty? Jak ma się twoje CV, wykształcenie, porzuciłem kierunek bo chyba źle wybrałem, ale jakoś sobie radzę, dożyłem dwudziestego trzeciego roku życia?
- O mnie się nie martw. Jeżeli teraz nie zainteresujesz się transferami na inne uczelnie poczekam tu aż kiedyś dotrze do ciebie, że zamiast warunku lepiej opłacić bilety. Podeślę ci adres.
- Nie.
Cisza.
- Wiesz, co mi się nie podoba? - przerwał ją Piotr.
- Że zacząłbyś tu z czystą kartą? Że nie będziesz tu miał tego, co w Polsce robiło cię tak cennym towarzystwem? Spodobałoby ci się szczycenie samym sobą, a nie znanymi sobie ludźmi.
- Że mówisz to teraz, gdy straciłem - oboje straciliśmy - tyle czasu na utrzymywanie tam jakiejś wartej życia pozycji.
- To tobie zależało. Starałeś się bardziej niż ja i szło ci tak dobrze - tak dobrze, że nie było sensu cię powstrzymywać. Sam mogłeś wyciągnąć wnioski z milczenia, z kręcenia głową - to nie była kwestia wybredności! Ale ty jak na złość celowałeś wtedy wyżej, naprawdę imponujące - miałem ci krzyczeć nie, zostaw to, po co ilekroć coś załatwiłeś? Pozostawało mi się modlić by zdobyte tą drogą rzeczy dało się przenieść na zagraniczne konto, by się ostatecznie opłaciły nie tylko jako środek przetrwania. Posłuchaj, naprawdę nie chcę tu zaczynać sam-
- Co więc zamierzasz zrobić, kiedy powiem nie?
- Uśmiechnę się do twoich koleżanek. Wiesz jak to działa. "Mamo, posłuchaj, jest sprawa - poznałam cudownego chłopaka, chodzimy ze sobą już rok" - chociaż minął ledwo tydzień - "ale on wyjeżdża, nie wiem co robić, czuję że powinnam razem z nim", a ona przytaknie, bo dwadzieścia lat temu sama poszła tą drogą, "Porozmawiam z ojcem, kochanie".
- Nawet tobie zgoda wydawałaby się głupotą.
- A może powinienem przyjść jeszcze parę razy do tamtej restauracji i porozmawiać z naszym polskim kolegą? Wydawał się zainteresowany, może coś z tego będzie - Gerwazy na krótko uniósł kąciki ust; znów się zacisnęły w sprzecznych sygnałach każących twarzy jednocześnie promienieć uśmiechem i wykrzywiać się w grymasie.
- Popatrz - żeby to było takie proste wystarczyłoby mi urodzić się dziewczynką. Jeśli wyskoczyłbym teraz z wyjazdem zapytaliby mnie, czy wszystko w porządku - jeżeli ciągnąłbym dalej ktoś prędzej czy później zapytałby, czy chodzi o tego pedała, jeżeli zdobyłbym się na tak każda odpowiedź na pierwsze pytanie mówiłaby nie, nie jest, zupełnie mnie pojebało. Może nawet bardziej niż ciebie.
- Polska krew każe się śmiać z ambicji i ucieczek na zachód, bo nie daj Boże będzie ci tam nieporównywalnie lepiej. Nic nowego. Sam się śmieję. - Nachylił się w jego stronę. - Tu się przynajmniej liczysz.
kiedy wracacie?
*"A ci którzy mieli życie przeciętne, a tych jest dużo, błąkają się po łące i nie mają ciał. Porobiły się z nich cienie kiedy je chwytać ręką znikają jak dym; żywią się libacjami od nas i tym co my im tu spalamy na grobach, tak że jeśli ktoś na ziemi nie zostawił przyjaciela albo krewnego, taki nieboszczyk głoduje tam pomiędzy nimi."