- Ciesz się studenckimi latami - poradził - na ten moment jesteś biednym studentem; potem będziesz po prostu biedny. Ta drukarka działa?
- Nie-
- Mogę zabrać?
- Po co ci zepsuta-
- Kupisz mi nową? Znajdę kogoś, kto naprawi mi ją za piwo; może wystarczy przetrzeć głowicę. Nie zdziwiłoby mnie to przy- Kiedy ostatnio tu odkurzałeś?
- Nie miałem czasu. Nawet nie próbuj-
- Nie oceniam, u mnie jest niewiele- Otwórz mi drzwi, co?
Z drukarką niby poślubioną oblubienicą w ramionach Fabian przeszedł przez próg i poprawiwszy uchwyt przycisnął ją do piersi z taką samą pasją, z jaką nie tak dawno obejmował narzeczoną, nim ta zdecydowała się zerwać zaręczyny w miesiąc po tym, jak przyjęła pierścionek, który jednak zachowała miast oddać; Czarny ruszył za nim po schodach, przez korytarz i znów po schodach, aż do zamkniętego garażu.
- Zapal-
Spomiędzy szprych rowerów podwieszonych pod sufitem jak bydlęta na ubój wyjrzały lampy; ich zielonkawe światło zagrało na bielonych, przesiąkniętych na wskroś odorem oleju i benzyny ścianach, przydając przestrzeni uroku nieczynnej rzeźni.
- Dzięki.
- Pomóc ci z tym?
- Sam potrzebujesz pomocy.
Czarny uśmiechnął się kwaśno.
- A już miałem powiedzieć, że za tobą tęskniłem.
- Nie pieprz, nie za mną. A oni wiedzą? Powiedziałeś im w końcu?
- Nie. - Suchy, wymuszony śmiech zagrzechotał w krtani, jakby zadławił się własnymi słowami. - Oczywiście, że nie; ochujałeś? Nie ma potrzeby.
- Zastanawiałem się - otworzysz? - zastanawiałem się, czy to zrobisz; wiesz, mogliśmy się założyć. - Drukarka została posadzona na tylnym siedzeniu i popchnięta w głąb jak bezwładne zwłoki, które należało wywieźć i zakopać w przygotowanej zawczasu mogile wraz z bagażem wspomnień, zacierając w pamięci ślady egzystencji, wymazując te nędzne pozostałości cudzego istnienia. Z trzaskiem wyprostowały się plecy i zatrzasnęły drzwi. - Ale jeśli mam być z tobą szczery - zwątpiłbym w ciebie, wszyscy byśmy zwątpili, gdybyś zachował się... lekkomyślnie, chociaż to, czego się po tobie spodziewał- To niedorzeczne. Nie miał do zaoferowania niczego w zamian-
- Poza sobą.
- Nie rozśmieszaj mnie. Nie dałby absolutnie nic, N I C, od siebie i ciebie też zostawiłby z niczym. Taki był i-
- Nie możesz wiedzieć na pewno.
- Przenieś się do Danii, przenieś, śmiało! zamieszkaj z Nieswaldem i stwórzcie coś na kształt pary - staniesz się jego wyrobnikiem, a on od czasu do czasu rzuci ci ochłapy z pańskiego stołu, o ile nie zachowa ich dla siebie na czarną godzinę. Rozumiem, że po pary tygodniach mogłeś tego nie dostrzegać, ale na Boga, ile minęło? A ty nadal jesteś w stanie go bronić! Mało tego, i d e a l i z o w a ć! Ale może to dobry znak, może wreszcie pozwoliłeś mu umrzeć i zapomnisz o nim zaraz po odbyciu tej śmiesznej żałoby!
- Nie zrozumiesz tego.
- Bo nie jestem gejem?
Czarny zesztywniał; przez twarz przemknął zbolały grymas, a ten nie umknął uwadze Fabiana, który pozwolił sobie na równie przepełnione zniechęceniem westchnienie.
- Nie jestem-
- Nie jesteś, w porządku, nie jesteś, ale pogódź się z tym dla własnego dobra. Zaoszczędzisz sobie-
- Nie mieszkasz z nami od paru miesięcy i spójrz na siebie, już masz wyraźną potrzebę założenia własnej rodziny! Obędę się bez twoich rad.
- Kto nie ma szczęścia w kartach, ten ma szczęście w miłości; my moglibyśmy doprowadzić do upadłości pieprzone Las Vegas, ale za to będziesz w stanie wykupić Wazę jako dziwkę - myślisz, że tam nie puszcza się za równowartość połowy czynszu?
- Ty naprawdę za nim nie przepadasz.
- Nie muszę być na bieżąco ze wszystkim, co się u ciebie dzieje, ale za postawianie podobnego ultimatum utopiłbym go żywcem jak kocięta i patrzył jak idzie na dno; wsiadaj.
***
Na placu Przyjaciół Sopotu kelnerzy kręcili się w mających wkrótce zniknąć ogródkach jak tryby w misternym, choć niewidocznym dla postronnych mechanizmie; na ich nierzadko zagruntowanych zimnym potem obliczach odmalowywały się znużenie i marazm, które ustępowały niemającymi prawa znaleźć ujścia przy klientach sfrustrowaniu i złości, z rzadka radości, kiedy wraz z rachunkiem z rąk do rąk przechodziły napiwki w unijnej walucie, jedynym bliskim ich sercom bożku zachodniej kultury; zwinięte banknoty znikały w tylnych kieszeniach wraz z uśmiechami krzywymi jak powyginane łuki pleców, przygarbionych po pierwszej, drugiej nadgodzinie pracy.
- Ja płacę.
- Ostatnia wieczerza sponsorowana przez Artura i Olgę Czarneckich.
- Amen - ale już zaczynam zajmować twoje miejsce, one down, one to go; niedługo ty będziesz płacić za mnie jak ja za Wazę.
- Nie zaczynaj-
Piotr z twarzą niewzruszoną jak sam Bałtyk w bezwietrzny dzień złożył ręce jak do modlitwy i jedynie one stanowiły wystawione podenerwowaniu świadectwo; niepozorne zmarszczki na powierzchni, stanowiące swoiste ostrzeżenie przed krzyżującymi się prądami i tworzącymi się na styku wirami.
- O wilku mowa. Nie odwracaj się.
Fabian drgnął, jakby przez krzesło, na którym przyszło mu siedzieć przepłynął puszczony znienacka prąd, ale posłuszny zakazowi nie śmiał obejrzeć się przez ramię. Spuszczony w niewysłowionej pogardzie wzrok spoczął na punkcie zawieszonym w przestrzeni za plecami Czarnego.
- Tu, na prowincji? Nie powinien być w Warszawie?
- Nie był tam mile widziany. Poza tym - Spojrzenie nie znalazło oparcia w kościach policzkowych i jak niewprawny taternik obsunęło się, w popłochu wbijając we wgłębienia tuż pod nimi, jakby to miało zapobiec nieuchronnemu upadkowi; na krótko zatrzymało się na ustach; przed oczami przemknęły barki, tors, nogi, aż wreszcie pod ciężarem wzroku ugięły się korony drzew.
- Jesteś pewien?
- Wolałbym nie.
Fabian wreszcie odwrócił się i kiedy znów spojrzał na wprost siebie spomiędzy warg wychynęła linia zębów; nieprzychylny, wyzywający uśmiech.
- Twój czy mój?
- Mój.
Spojrzenia skrzyżowały się; Czarny zdołał przywołać na twarz możliwie przymilny, zachęcający wyraz twarzy.
- Gerwazy! Ty tutaj? Nie powinieneś być u siebie?
Gerwazy potrzebował chwili na namierzenie tego, kto go zawołał; na zlustrowanie otoczenia w poszukiwaniu - przypuszczalnie - drogi odwrotu. Podszedł do barierki, która niczym pole minowe oddzielała rzędy kawiarni od placu.
- Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu; niestety-
- Niestety, spieszysz się, tak, wszyscy żyjemy w biegu, ale tobie dokąd miałoby być spieszno? - Piotr wskazał mu krzesło. - O tej porze nie na rozmowę o pracę - chyba że w Cocomo - a skoro już tu nie mieszkasz też nie do pracy. Usiądź. Napijesz się czegoś?
- Miska z wodą dla psów stoi kawałek dalej - wtrącił Fabian.
- Ale to wspaniale się dla ciebie składa; zostaw nas samych i częstuj się.
Czarny zamknął bratu usta rzuconym w pośpiechu, ciężkim jak topór spojrzeniem. Fabian powstał i przez moment, przez uderzenie serca miał wrażenie, że ten rzuci się na Gerwazego, co nie byłoby tu niczym nowym, ale jedynie z namaszczeniem zebrał ze stolika karty, przeprosił ich i oddalił się niespiesznym krokiem.
- Nie każ zapraszać się drugi raz.
- Powinieneś był mnie zignorować, ja zignorowałbym ciebie - po co ci to? Zdaje się, że nie zostało już nic do powiedzenia. A może wreszcie zrozumiałeś...?
- Mógłbym zapytać cię o to samo. Uciekasz przed komornikiem czy twoimi nowymi przyjaciółmi?
- Nie sądzisz, że pół roku to dość czasu na udanie się po rozum do głowy?
- Przez pół roku można zaciągnąć dość pokaźne długi - co innego mogłoby cię sprowadzić z powrotem do Polski?
- Nie zamierzasz odpuścić.
- Dlaczego miałbym?
- Jeszcze niedawno narzekałbym, że szkoda!, że nie byłeś bardziej stanowczy w innych kwestiach, ale patrząc na to z perspektywy... Szkoda, ale tych zmarnowanych tu miesięcy i ludzkiego potencjału.
- A jednak jesteś tu i znów na to patrzysz z bliska; ponawiam pytanie.
- Zaskoczony tym, że nie, nie długi?
- Rozczarowałeś mnie na tyle, żeby nie móc zadziwić niczym innym bardziej.
- Jesteś pewien?
Sięgnięciu po szklankę towarzyszyła seria brzęknięć, gdy ta podnoszona zahaczyła o krawędź dzbanka, chociaż z równym powodzeniem mógłby to być dźwięk zwiastujący rychłe spękanie lodów; skostniałe mięśnie twarzy Czarnego w niekontrolowanym porywie poruszyły się, zanim odzyskał panowanie nad tymi niepożądanymi odruchami, ale w tym momencie zarówno brwi jak i kąciki ust Wazy nieznacznie i przelotnie uniosły się.
- Zamierzasz tu zostać?
- Nie całkiem, ale można tak powiedzieć; na trochę, tak.
- To dobrze - Przepłukanie gardła okazało się zbędne; słowa spłynęły gładko jak żółć po przecięciu nabrzmiałego wrzodu. - Już się obawiałem, że będę musiał cię tu znosić dłużej, ale tak może nawet nie zdążymy więcej na siebie wpaść!
- Nie śmiałbym kazać ci zabarykadować się u siebie na dłużej ani wylewać z tęsknoty za mną łez. Potraktuj to jako prezent pożegnalny, ostatni akt wspaniałomyślności!
- Gerwazy - Śmiech. - Wyjaśniłbym ci coś, ale jak powiedziałeś - nie ma czego.
- To ty nadal nie rozumiesz i rzeczywiście, w zaistniałych okolicznościach to byłoby jedynie strzępienie sobie języka na darmo!
- Skoro udało nam się dojść do tego wniosku idź, nie zajmuję ci więcej czasu - Wdech; wbrew beztrosce w głosie na klatce nadal spoczywał ciężar; rozdrapana rana zaczęła krwawić. - Idź, skoro i tak masz go tu spędzić tak niewiele; spieszyłeś się.
- Nie zmieniłeś się ani na lepsze, ani na gorsze. Przejąłeś małomiasteczkowy sposób myślenia - zatrzymałeś się w miejscu!
- Ty - jak widać! - za to się cofasz; zaczynasz cykl od nowa. Ile razy tu wrócisz zanim przyznasz, że nie masz przyszłości poza granicami tego kraju, którym tak gardzisz?
- Kiedy ty przestaniesz być tak kurczowo go uczepionym; sam oceń szanse.
- Ta rozmowa prowadzi donikąd.
- Ty ją skierowałeś na te tory.
Czarny wzniósł oczy ku niebu i przez ten krótki moment zdrowy rozsądek zdążył skrzyżować kopie z przemożną ochotę przeproszenia za nic, a zarazem za wszystko, byleby pozornie przenieść się w czasie, zapomnieć o wszystkim, co zostało dotychczas powiedziane, co miało miejsce i zacząć c y k l o d n o w a. Potem jeden z tych instynktów poległ, pokonany.
- Idź, naprawdę.